WIEK X (CZ. 5, ŚWIĘTA I OBRZĘDY)
Święto Ognia i Wody było kolejnym ważnym świętem w ka- lendarzu Pomorzan, jak i w ogóle Słowian. Uroczystości rozpo- czynano w wigilię przesilenia letniego i w najkrótszą noc roku – z 21 na 22 czerwca. Święto to zwano również Nocą Kupały lub Sobótką.
Pomyślałem sobie, że tym razem święto to przedstawię Czy- telnikom Magazynu Together w nieco innej, nietypowej formie – posłużę się fragmentami swej najnowszej powieści, która (mam nadzieję) ukaże się w tym roku, a nosi tytuł: Mieszko wnuk Mieszka. Fragmenty te zaczerpnięte są z rozdziału, p.t.: Kupała (1023 r.).
Jak okiem sięgnąć, widać było ciągnącą się w nieskończoność ludzką rzeszę. Dzieliła się ona na większe lub mniejsze grupki. Wszyscy ubrani byli odświętnie. Dorośli i starsi na ogół siedzieli: na skórach, kocach, derkach lub wprost na trawie. Dzieci bawiły się w gromadkach w ich pobliżu. Młodzież natomiast krzątała się żywo przy osobnych zajęciach: chłopcy ściągali z pobliskich la- sów gałęzie na ogniska, pochylone dziewczęta skrzętnie zbierały zioła na rozległych pagórkach. (…)
Wiola zapatrzyła się na te dziewczęta. Zmrużyła oczy: – A cze- mu one tak pilnie szukają ziół? – spytała, zwracając się do Jagody. – Cóż, początek lata poświęcony jest Swarogowi i jego Synowi Swarożycowi. Ale też poświęcony jest Bogini wiedzy medycznej i zdrowia – Kupale. Stąd Kupałę nazywamy również Boginią Ziel- ną. Z czasem to jednak Kupała zdominowała ten dzień, głównie – Jagoda zaśmiała się, robiąc niewinną minę – za sprawą niewiast. To my bowiem zajmujemy się zbieraniem ziół. W ten zaś najdłuż- szy dzień roku, gdy dopisuje pogoda, zioła posiadają największą moc.
– Ach, tak… zaczynam rozumieć.
– No więc podczas sobótki zbiera się zioła, potem się je suszy,
a gdy przyjdzie potrzeba robi się z nich napary lub okłady. Te i po- zostałe wzgórza, które widzisz wokół, celowo nie są uprawiane, ani zalesiane. Właśnie po to, by mogły na nich swobodnie rosnąć zioła. Dzisiaj zbiera się głównie dwanaście ziół.
– Powiedziałaś „sobótka” – wtrącił Nacław. – Nie przejęliście aby tej nazwy od chrześcijan, od ich soboty?
Czębor się roześmiał: – Nijak się to ma do sabatu – odpowie- dział za Jagodę. – Niegdyś nasi dziadowie zamiast mówić „spo- sobić się”, mówili – „sobit”. I z tego urobiono słowo sobótka, któ- rym się posługujemy w dniu Kupały.
– Czemu?
– A bo – znów przejęła głos Jagoda – sposobimy się do gorą- cego lata, w którym dominować będą dwa żywioły: ogień słońca i woda. (…)
Słońce skryło się za wzgórzem, podążając na najkrótszy w cią- gu roku spoczynek. Dziewczęta już zakończyły swoją pracę. Po- przystrajały się w nowo uplecione wianki. Teraz poganiały żar- tobliwymi docinkami chłopaków wciągających gałęzie i całe pnie drzew na wyznaczone miejsce. Nadchodziła chwila na wzniecenie świętego ognia… Po pewnym czasie pojawił się ni- kły dymek, by wkrótce rozwinąć się w ulatującą delikatnie ku niebu smugę dymu. Na ten widok głośne dotąd zgromadzenie zamilkło, po czym zaczęło się rozstępować: między utworzonym szpalerem kroczył dostojnie najstarszy wiekiem żerca. Ubrany był odświętnie w lśniące bielą długie szaty przyozdobione pozła- canymi chwostami. Przyklęknął na wyłożoną przed nim skórę tura. Wyciągnął z zanadrza dmuchawkę zrobioną z kości ptaka. Dmuchał nią w dym tak długo, aż buchnął płomień. Wówczas powstał, wyciągnął dłonie ku górze i zaintonował hymn ku czci Swaroga i Swarożyca, który podjęli zgromadzeni. Potem zwrócił się do wszystkich. Przypomniał, że ogień uznaje się za żywioł po- średniczący między człowiekiem a bogami. Palenie ogni miało zapewnić siły, zdrowie i pomyślność jej uczestnikom. (…)
Rozpoczęła się biesiada: jedna, wielka, obejmująca całą rzeszę ludzi. Życzono sobie wzajem zdrowia i wszelkiej pomyślności. Częstowano się przysmakami, popijając je źródlaną wodą, te- go dnia posiadającą szczególnie korzystne właściwości. Dorośli przypijali do siebie miodem. Zapadający zmierzch z coraz wy- raźniej odbijającymi się na jego tle ogniskami – niekończącymi się, ginącymi gdzieś w oddali – bratającymi się ze sobą bliźnimi, wesołym gwarem, wszystko to tworzyło niezwykłą scenerię. Po- stronnemu widzowi zdawać by się mogło, że trafił do przeniknię- tej baśniową aurą krainy szczęśliwości. (…)
– Mam pytanie… – Wiola wyjąkała, czerwieniąc się. – Mówi się, że w noc Kupały różne rzeczy się dzieją, jakby tu powiedzieć… niezbyt przyzwoite…
– No, tak! A jakże! Przecież powinniśmy pamiętać, kto wy i jakie odebraliście wychowanie! – Jagoda, nachmurzywszy się, przerwała z przekąsem. – Ale cóż, przecież nie możemy was za to winić – opamiętała się, łagodząc głos. – Odpowiedzcie zatem na jedno pytanie. Jesteście tu przecież jakiś czas. Czy widzieliście choć jedną pannę z brzuchem lub ze swoim dzieckiem, hę?
– Noo, prawda. Rzeczywiście… nie, nie widzieliśmy – odpo- wiedziała po namyśle Wiola.
– I nie zobaczycie! – ciągnęła Jagoda. – A jeśli to się zdarzy, wszyscy na równi będziemy tym zdziwieni i… oburzeni! To nie powinno mieć miejsca i nie ma, poza nielicznymi wyjątkami, bo złe biesy też nie próżnują. Ile zresztą tej nocy, skoro zwiemy ją „białą”? Będą śpiewy, tańce, skoki przez ogień, zabawa – owszem – ale na oczach wszystkich, przyzwoicie. Wiadomo z jakiego źró- dła wypływa to pomówienie. A wzięło się stąd, iż w tym niezwy- kłym dniu wiele młodych par ogłasza swoje zaręczyny.
– Przepraszamy – Wiola odpowiedziała cicho, zawstydzona. – Tak nam głupio. Wybaczcie… Oczywiście, wiemy kto takie wieści rozpowszechnia, tyle że naiwnie w nie wierzyliśmy. (…)
Kiedy najkrótsza z nocy istotnie przez chwilę zasługiwała na to miano, dziewczęta zajęły się puszczaniem wianków na wodę. Wianki te, umiejętnie wyplecione z kwiatków i ziół, z przymo- cowanymi do nich płonącymi drewienkami, powierzane były nurtom rzeki. Obserwowano je z uwagą. Część zaplątywała się w sitowia, inne jednak docierały na środkowy nurt i płynęły z prądem. Te drugie oklaskiwano, bowiem dla ich uradowanych właścicielek oznaczały pomyślny rok, a zwłaszcza dobrą wróżbę co do zamążpójścia.
Zenon Gołaszewski