Kinoteatr Mumio gościł w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim ze spektaklem „Welcome Home Boys!”. Po 10 latach przerwy artyści porównywani z grupą Monty Pythona powrócili z nowym przedstawieniem. Biedronka, las, dziad i ogórek… niekiszek. Jaki? Niekiszek?
Z tych słów układa się fabuła Mumiowego spektaklu, w którym artyści się multiplikują, teatr zamienia się w kino, a absurd pochłania i staje się jedyną akceptowalną rzeczywistością. O poczuciu humoru, antidotum na sławę i o tym, co jest w życiu najważniejsze rozmawiamy z Dariuszem Basińskim, Jackiem Borusińskim i Tomaszem Drozdkiem – artystami z Kinoteatru Mumio.
Mówi się o Waszym wielkim powrocie…
Dariusz Basiński: My nigdzie nie wyjeżdżaliśmy na stałe, ale to jest rzeczywiście premiera po wielu latach.
Jacek Borusiński: Bardzo chcieliśmy zrobić ten spektakl, pojawiały się różne pomysły, które nas jednak nie zadowalały. Pracowaliśmy nad przedstawieniem bardzo długo, choć z różną intensywnością. Przez ostatnie cztery lata, a zwłaszcza przez ostatni rok, czyniliśmy mocne starania, aby stworzyć opowieść…
D.B.: I domknąć wątki, żeby to nie był spektakl złożony z luźnych motywów, ale żeby to była cała historia. I to zajęło nam chyba najwięcej czasu.
Ja wiem o czym jest spektakl, bo obejrzałam, ale prosicie, żeby za bardzo nie zdradzać opowiadanej fabuły…
D.B.: Siłą Mumio jest sposób opowiedzenia historii, koncentracja na tym, jak ją opowiedzieć, a nie co opowiedzieć. Teraz staraliśmy się te dwie rzeczy zrównoważyć…
J.B.: Zachować równowagę pomiędzy „co” i „jak”, żeby nie zatracić wolności, improwizacji Mumio, absurdu czy pewnego poczucia abstrakcji, które są charakterystyczne dla naszej twórczości.
Tomasz Drozdek: Myślę, że możemy powiedzieć tyle, że głównymi bohaterami są dwaj bracia, którzy wyruszają w świat i dostają bardzo poważne zadanie od ojca, żeby znaleźć jedyną sztukę ogórka niekiszka, który się w żaden sposób nie kisi.
D.B.: Mamy problem ze słowem „ogórek”, bo to jest śmieszne warzywo. Były jakieś piosenki o ogórku, ale my się od tego odcinamy. Bardziej nas interesuje sama niekiśliwość niż ogórek. A ponieważ kapusta jest mniej osobowa i ma inną konsystencję, dlatego zdecydowaliśmy się na ogórka.
W pewnym momencie w spektaklu się wielokrotnie multiplikujecie…
D.B.: To jest spektakl, w którym kino łączy się z teatrem, naprawdę łączy. Film jest tu częścią pełnoprawnej rzeczywistości, która przenika się z teatrem. Naszą ambicją jest stworzenie takiego świata, żeby widzowie nie widzieli, że to jest ekran, tylko jeden świat, który się wydarza na scenie, żeby mogli poczuć magię teatru.
T.D.: Tak, to prawda, że jesteśmy multiplikowani. W jednej ze scen widać naraz dziewięć postaci, a gra nas tylko trzech.
Jesteście porównywani z grupą Monty Pythona. Na pewno łączy Was absurdalne poczucie humoru i zaskakujące rozwiązania.
D.B.: Tak się o nas mówi, jednak my mamy nieco inne poczucie humoru. Nie lubię np. filmu „Shrek” i tego momentu, gdy królewna śpiewa i nagle wybucha ptak. Nas interesuje coś mniej oczywistego, coś co jest obok. Boczny tor. U nas nie ma prześmiewczości, nie szukamy możliwości dokopania komuś. Kiedy natomiast oglądam skecze grupy Monty Pythona, odnoszę wrażenie, że oni nie znają żadnych barier, że mogą dotknąć każdego, że nie znają żadnych granic. A my mamy granice. Lubimy naszych bohaterów, a nawet jeśli pokazujemy ich ze złej strony, to i tak ich nie piętnujemy.
J.B.: Nasze postaci są ułomne, ale zawsze otaczaliśmy je niewiarygodną miłością.
A’propos miłości: wszyscy jesteście rodzicami, macie po czworo lub troje dzieci. Jak pielęgnować inność dziecka w wielodzietnej rodzinie?
D.B.: Fascynujące jest to, że każde dziecko jest inne, ma inny temperament i inne potrzeby [Dariusz i Jadwiga Basińscy mają czworo dzieci – przypis red.]. Wymaga to wsłuchania się w ich potrzeby, bo jedno potrzebuje więcej motywacji, a inne – ostrzejszej ręki. Na pewno popełniliśmy razem z żoną mnóstwo błędów, ale też mamy świadomość, że nie wychowujemy naszych dzieci sami, ponieważ należymy do wspólnoty – Neokatechumenatu. Jest to dla nas ogromna pomoc.
T.D.: Mam troje dzieci i na razie razem z żoną próbujemy nauczyć trzyipółletnią Klarę, żeby nie biła półtorarocznej Zuzi po głowie [śmiech – red.]. Ale też zauważyłem, choć cały czas się tego uczę, że wystarczy czasem pewne rzeczy podsuwać, i tu też widzę rolę rodziców – obserwować i zapewniać możliwości rozwoju swoim pociechom. Choćby nasza Klara chce, żeby zorganizować jej wernisaż i kupić skrzypce. To są jej pragnienia i pomysły, które wynikają z jej własnej woli. Pewnie niektóre z nich są podpatrzone od dorosłych. Co z tego wyniknie? Jeszcze nie wiem…
D.B.: Ale też bardzo ważna jest rola ojca w wychowaniu dzieci. Słowo „ojciec” znaczy „ogrodzenie”, a zatem jest to ktoś, kto prowadzi pewnymi torami, mówi stanowczo „nie”, jeśli wymaga tego sytuacja. Oczywiście ta stanowczość nie może łączyć się z jakąś agresją, dlatego często zwracam na to uwagę, że jeśli już popełnimy jakiś błąd wychowawczy, to przyznajmy się do tego, przytulmy dziecko, przeprośmy, żeby potem też umiało prosić o wybaczenie rodziców czy rówieśników. To jest ważne.
Należycie do Neokatechumenatu. Co to takiego?
D.B.: To jest kościół pierwotny, żywy, bez barier. Żeby było jasne, nie jestem klerykalny, bardzo szanuję posługę prezbiterów, ale w kościele pierwotnym nie było tego muru pomiędzy księdzem a wiernymi. Bardzo mnie pocieszyło, że o tym też mówi papież Franciszek. Kościół „za szybą” przeżywa kryzys, wymaga soborowego podejścia.
J.B.: W naszej wspólnocie ważna jest szczerość i prawda. Tym większa jest miłość, usprawiedliwienie, zrozumienie, im więcej poznajemy prawdy o swoich słabościach, ograniczeniach, im bardziej odsłaniamy swoją prawdziwą twarz. Tam, gdzie zwykle spodziewamy się kary, osądu – tutaj otrzymujemy zrozumienie. Ta wiedza o nas samych buduje wspólnotę, ale też pokazuje pewną nową prawdę na temat nas samych.
D.B.: Dla nas chrześcijaństwo nie jest religią, a doświadczeniem. Bóg jest obecny, obdarza nas miłością, akceptacją, to On ma inicjatywę. To, że jestem we wspólnocie, nie jest moją zasługą. To On to zrobił. Ja tylko mogłem powiedzieć „tak”, bardzo słabo, bardzo licho i wejść w tę relację.
T.D.: Chrześcijaństwo tak naprawdę jest bardzo punkowe. To jest totalny bunt. Nasza religia została zdewaluowana do jakiegoś obrazka, a jest dla mnie najbardziej radykalną postawą, jaką znam, i próbą nawiązania relacji z Panem Bogiem.
Jak ta wspólnotowość przekłada się na pracę w Mumio?
J.B.: Jestem z wykształcenia teatrologiem, zajmowałem się grupami, które są trochę do nas podobne, może niezwiązane instytucjonalnie, ale na pewno łączyła ich pewna pasja czy miłość do teatru i zdaniem socjologów, takie grupy funkcjonują średnio 6‒7 lat. My też mamy za sobą różne doświadczenia i gdyby nie Pan Bóg, to pewnie dawno byśmy się rozstali… Naszym totalnym cementem jest Bóg – to On nas łączy, to On pozwala sobie przebaczać i usprawiedliwiać drugiego.
D.B.: Aktorstwo jest jednym z najbardziej uznaniowych zawodów jakie znam. Malarz maluje obraz, później go wystawia, ale nie stoi obok niego w galerii i nie musi potem mierzyć się z zachwytami bądź krzywymi spojrzeniami. Muzyk, który komponuje, nawet jeśli wykonuje swoją muzykę, to chowa się za swoim instrumentem, a u aktora jest wszystko na wierzchu. Widzowie na koniec przedstawienia klaszczą temu komuś, kto dobrze zagrał i świetnie zbudował odgrywaną postać na scenie.
W pewnym momencie byliście bardzo rozpoznawalni, Wasze reklamy nagrywane dla jednej z telefonii komórkowej przysporzyły Wam setki fanów. Przeczytałam ostatnio książkę „Pani mnie z kimś pomyliła” Ilony Łepkowskiej, która pokazuje, że za sukces płaci się ogromną cenę, często korzystając z pomocy psychiatrów, biorąc psychotropy…
D.B.: My teraz tego nie odczuwamy, ale już wiemy, że to nie syci, że to nie daje szczęścia. Nigdy nie poczułem się bardziej spełniony niż w momencie, kiedy razem z Darkiem Malejonkiem występowaliśmy przed więźniami w półotwartym więzieniu. Opowiadając o swoim doświadczeniu 60 osobom, które miały na twarzy wypisane całe swoje życie – w obskurnym więzieniu, a nie w pięknej Sali Kongresowej – zobaczyłem u nich łzy w oczach. I to wystarczyło.
J.B.: Takim totalnym antidotum jest rodzina. Gdy wraca się do domu, dzieci nie widzą osoby popularnej z telewizji. Tutaj jesteś przede wszystkim tatą, a nie panem aktorem. I to jest lądowanie naprawdę na twardym gruncie.
Czy religia może stać się takim antidotum?
D.B.: Chrześcijaństwo nie jest jakimś magicznym pudełkiem, do którego się zajrzy i natychmiast wszystko się układa. Ja na, przykład, od dziecka mam słabą psychikę i w wielu przypadkach otrzymuję konkretną pomoc od Ducha Świętego, ale często jestem w wielkiej kruchości. Dzisiaj mogę mówić, że nie mam wiary, że wiarę się miewa może momentami, że w wielu sytuacjach zachowuję się jak poganin i wtedy doświadczam wielu frustracji i lęków.
Ale skoro Chrystus zmartwychwstał, wybacza nam wszystkie nasze winy, wstawia się za nami i mówi: „Wybacz, bo nie wiedzą, co czynią”, ma nieskończone miłosierdzie i jest Bogiem żywych – to naprawdę nie ma się czego obawiać. Nie ma się czego bać tej śmierci, która jest w kompromitacji, tej śmierci, gdy człowiek czuje się niezrozumiany bądź pogardzany. To są nasze śmierci, których nie chcemy, bo zawsze chcemy doświadczać czegoś dobrego. No i nie ma się czego bać tej śmierci biologicznej, która czeka nas wszystkich.
MUMIO to sceniczne szaleństwo – inscenizacyjne, literackie, muzyczne. Są przy tym niezwykle konsekwentni w realizowaniu swojej oryginalnej wizji humoru.
Aktorzy Jadwiga i Dariusz Basińscy oraz Jacek Borusiński po doświadczeniach z repertuarem dramatycznym (od Eurypidesa, Szekspira, po Jarry’ego, Buchnera, Nabokowa czy Ghelderode) stworzyli projekt autorski. Wtedy, jeszcze jako Teatr Epty-a, wystawili w 1998 roku spektakl pt. „Kabaret Mumio”. Grupa wkrótce po debiucie została nazwana jednym z największych odkryć polskiej sceny.
Mumio zostało nagrodzone m.in. Teatralną Nagrodą im. Leona Schillera, Nagrodą ZASP oraz dwukrotnie Wiktorem. W drugim spektaklu do zespołu dołączył Jarosław Januszewicz, a obecnie multiinstrumentalista – Tomasz Drozdek.
Tekst i wywiad: Urszula Abucewicz
Czarne fotografie:
Fot. Urbaniak Studio
Kolorowe
Spektakl „Welcome Home Boys”
Fot. Łukasz Popielarczyk