Together Magazyn » Więcej » Wyjazd » Podróż życia, czyli gdy życie na etacie daje nam w kość

Podróż życia, czyli gdy życie na etacie daje nam w kość

Basia i Darek – rozczarowani pracą na etacie, zmęczeni prowadzeniem firmy i gromadzeniem dóbr wyruszają w podróż w nieznane. Wyjeżdżają z nadzieją na odnalezienie własnej drogi i radości z codziennego życia. Wbrew pozorom to nie jest opis bohaterów amerykańskiej produkcji filmowej, ale młodego małżeństwa z Trójmiasta, które „nie ma nic do stracenia”.

 

Klaudia Grohs: Skąd wziął się pomysł na taką podróż?

Darek Rutkowski: Ze zmęczenia. Prowadziliśmy własną działalność gospodarczą – kebab w Gdańsku.

Basia Rutkowska: Na początku oboje mieliśmy prace na etacie. Myśleliśmy, że otwierając własny biznes będziemy zmierzać do tego, żeby mieć więcej pieniędzy i móc pozwolić sobie na więcej. Okazało się jednak, że nie jest to biznes dla nas. Było to po prostu zbyt męczące, praca trwała tak naprawdę dwadzieścia cztery godziny na dobę, odpowiedzialność nas przerastała. Telefony się urywały, nieustannie ktoś pytał co ma zrobić, jak coś załatwić, co odpowiedzieć klientowi, który ma pretensje. Było tego za dużo! Po ośmiu miesiącach zaczęliśmy myśleć o wyjeździe, chociaż na początku w planach mieliśmy tylko urlop.

D.R: Poza tym wydaje mi się, że jeśli ktoś będzie robił coś, czego nie kocha i będzie to robił po prostu dla pieniędzy, szybko się zmęczy. Nam to zajęło osiem miesięcy i wypaliliśmy się doszczętnie. Miałem załamanie nerwowe związane z prowadzeniem tego kebabu. Wykaraskałem się bez pomocy psychiatry; żona mi bardzo pomogła, ale nie było łatwo. Byliśmy wcześniej przyzwyczajeni do wygodnego, spokojnego życia i mieliśmy mnóstwo czasu dla siebie.

B.R: Dzięki założeniu własnej firmy doceniliśmy pewne rzeczy, na przykład to, że pracując na etacie, po ośmiu godzinach mogliśmy wrócić do domu, wyłączyć telefon i nie przejmować się niczym. Prowadząc własną firmę w ogóle nie mieliśmy takiej możliwości. Każdego dnia znajdowało się coś do zrobienia, załatwienia czy wyjaśnienia.

 

K.G: Jak zapadła decyzja o tak radykalnej zmianie? Kiedy potrzeba odpoczynku przerodziła się w pomysł na sprzedaż całego dobytku i wyruszenie w nieznane?

B.R.: Lubimy nowe wyzwania. Na początku rzeczywiście w grę wchodził tylko urlop. Rozważaliśmy zamknięcie kebabu na miesiąc i wyjazd, po którym wrócimy z nową energią.

D.R.: Problem polegał na tym, że w takim przypadku na pensje dla pracowników i inne opłaty musielibyśmy przeznaczyć cały nasz dochód roczny.

B.R: Stwierdziliśmy więc, że nawet miesięczny urlop niewiele nam da, bo to nie jest coś, czym chcemy się zajmować. Stopniowo nasz pomysł zaczął się przeradzać i przybierać nowe formy.

D.R.: Zaczęliśmy zastanawiać się nad pracą za granicą. Trochę nas jednak przestraszyło, że będziemy kolejnymi ludźmi, którzy uciekną z kraju i będą pracować na cudzy rachunek.

B.R: Myśleliśmy też, że taki urlop pozwoli nam odnaleźć dla siebie nową drogę, odkryć coś innego, coś, co dawałoby nam radość. I w końcu stwierdziliśmy, że tę radość przyniosłoby nam właśnie podróżowanie i pełna wolność.

D.R.: Wolność od wszystkiego. Zaczęło nas męczyć posiadanie czegokolwiek. Posiadanie domu, telefonów, kart kredytowych. Stwierdziliśmy, że to wszystko jest zbędne i postanowiliśmy znaleźć sposób na to, żeby się tego pozbyć, ale też nie zostać bezdomnymi. Mieszkać można w vanie, ale w Polsce jest problem z meldunkiem, no i z temperaturami. Zaczęliśmy się więc rozglądać za innym rozwiązaniem i tak doszło do planowania naszej podróży.

 

K.G: Na jak długo zamierzacie wyjechać?

B.R.: Nie wiemy.

D.R.: Wsiadamy i jedziemy. Wszystkie eventy, wszystkie miejsca w Europie mamy rozpisane, wiemy, co chcemy zobaczyć. Nie ograniczamy się czasowo. Niczego nie planujemy, gdyż to by zepsuło całe nasze przedsięwzięcie.

B.R.: Tak naprawdę po raz pierwszy w życiu nie mamy żadnych zobowiązań. Nie musimy się śpieszyć. Chcemy to w pełni wykorzystać.

 

K.G: Czego będziecie poszukiwać w swojej podróży? Jakie miejsca chcecie odwiedzić?

B.R.: Interesuje nas wszystko, co jest związane z ekologią – ekomiasta, ekouprawy albo wspólnoty, które można spotkać w Hiszpanii. Ludzie żyją razem, uprawiają ziemię, zarabiają tyle samo, pomagają sobie. Raz w miesiącu przeznaczają jeden dzień na naprawę wszystkiego co w wiosce jest zniszczone. To funkcjonuje już od trzydziestu lat i jest niesamowite. Są miejsca o których się nie wie, o których się nie mówi, a takie raje na ziemi istnieją i właśnie takie raje chcemy odwiedzić.

 

K.G: Ile czasu zajęły Wam przygotowania do tego wyjazdu?

B.R.: Dużo czasu, naprawdę dużo. Pomysł zrodził się po Sylwestrze, a przygotowania tak na dobre rozpoczęły się pod koniec lutego. Zaczęliśmy organizować sprzedaż domu, sprzedaż biznesu, zaplanowaliśmy trasę.

D.R.: Może się wydawać paradoksalne, ale te przygotowania pochłonęły ogromne kwoty. Nie wiedzieliśmy, że to będzie aż tyle kosztowało. Wydawało się nam, że kiedy wsiądziemy w samochód i nie będziemy korzystać z hoteli, to wyprawa nie będzie kosztowna. Ale samo przygotowanie samochodu, a wcześniej jego zakup pochłonęły spore pieniądze. Jedziemy ośmioosobowym vanem, nieprzystosowanym do dłuższej podróży. Po prostu składamy tylne siedzenia i tam śpimy, a wszystko inne robimy na zewnątrz. Bierzemy prysznic na zewnątrz, gotujemy na zewnątrz. Zakup każdego jednego elementu pochłonął mnóstwo środków. Nie mieliśmy nic: ani krzeseł turystycznych, ani kuchenki, ani stołu, butli, płaszczy przeciwdeszczowych. Wszystko zostało zakupione za dziesiątki tysięcy złotych, co jest trochę przykre, bo myśleliśmy, że będzie to kosztowało mniej, i że każdy może sobie pozwolić na taką wyprawę. Niestety, nie każdy może, dlatego zachęcamy ludzi, żeby się do nas dołączali, bo mamy dwa wolne miejsca. Można nawet do nas dojechać już w trakcie naszej podróży.

K.G: Nie boicie się?

D.R.: Nie mamy czego. No, może kebaba – tego się boimy. Ja się boję posiadania czegokolwiek – mam dosyć. Chcę się poczuć wolny. Jestem niewolnikiem od kiedy się urodziłem. Najpierw wybrali mi przedszkole, potem szkołę, potem określone zarobki…

B.R.: Kiedy pobraliśmy się, naszym planem było zgromadzenie jak największej ilości pieniędzy, żeby zaspokoić wszystkie swoje potrzeby. Teraz patrzymy na to inaczej, chcemy je ograniczyć.

D.R.: Myśleliśmy, że jak zgromadzimy duże środki, to będziemy wolni, że z dwóch milionów na koncie, co miesiąc będziemy mieli dziesięć tysięcy. Aktualnie nie chcemy ograniczać swoich potrzeb do dziesięciu tysięcy miesięcznie, ale na przykład do dwóch. Musimy więc znaleźć jakieś ciepłe i tanie miejsce do zamieszkania.

 

K.G: Czyli nie planujecie wrócić?

D.R.: Raczej nie. Chyba, że z jakimś super planem, który pozwoli otworzyć Polakom w kraju oczy na świat i na życie. Wiele osób już nam powiedziało, że ten wyjazd odmieni nasze życie.

B.R.: Jeśli ktoś podróżował trochę dłużej niż na urlop, to zawsze mówi, że takie wyprawy odmieniają człowieka i mają na niego ogromny wpływ.

D.R.: Mamy nadzieję, że wrócimy ze świetnym pomysłem lub zrealizujemy go gdzie indziej, na przykład w Hiszpanii, a Polacy będą tam do nas przyjeżdżać. Mamy na razie dwa cele. Pierwszym będzie stworzenie pewnego rodzaju przewodnika, coś w stylu „Jedź z nami, naszym śladem”. Drugim celem jest założenie ośrodka holistycznego w Hiszpanii.

B.R.: To byłoby takie miejsce, w którym przyjmowalibyśmy ludzi zmęczonych. Wiadomo, jeśli będzie nas na to stać, wówczas ugościmy bez pieniędzy. Będzie to wspólnota – wspólne ogniska, medytacja, posiłki. Skupiamy się bardzo na sferze duchowej, która daje poczucie bezpieczeństwa zbudowanego na sobie, a nie na stanie posiadania. Chcielibyśmy pomóc ludziom pielęgnować to wszystko, żeby zobaczyli jakie to jest niesamowite.

 

K.G: Świat, o którym mówicie, jest pełen perspektyw i wspaniałych inicjatyw. Ale równolegle istnieje dużo zagrożeń i niebezpieczeństw. Czy jesteście na nie przygotowani?

B.R.: Nigdy nie można być przygotowanym na wszystko. Jeśli ci nie odpadnie koło w samochodzie, to stanie się coś innego. O tych niebezpieczeństwach w ogóle nie myślimy. My się przygotowaliśmy do życia, czyli kuchenka, spanie, mycie. Mamy podstawowe środki, których każdy potrzebuje.

D.R.: Jest to też kwestią światopoglądu. Zawierzamy, ufamy praktycznie wszystkim ludziom, a przynajmniej się staramy. Nie chcemy żyć w ten sposób, że kiedy pożyczamy komuś pieniądze, to się zabezpieczamy na trzydzieści sposobów, bo on nas może okraść. Na podstawie naszych doświadczeń odkryliśmy, że co stracimy, to za tydzień lub dwa wraca. W życiu nie można niczego stracić. Jeśli nawet nas ktoś okradnie w trakcie tej podróży, to zaraz pewnie zadzwoni ktoś, kto powie „Znam waszą historię. Przyjeżdżajcie, dam wam wszystko, jesteście super”. I tak chcemy podążać przez świat. Jeśli nam się to nie uda, jeśli faktycznie stracimy wszystko i polegniemy, wówczas napiszemy, że nie da się tak żyć. Ale jeśli się uda, tym bardziej będzie to kopniak dla ludzi, którzy się boją. Strach do niczego nie prowadzi. W życiu nie można niczego stracić. Nawet do własnego życia nie przywiązujemy aż takiej wagi. Śmierć czy utrata zdrowia aż tak nas nie przerażają.

Jak nie masz nic do stracenia to po prostu żyjesz tu i teraz.

 

K.G.: Czy Wasze przygody będzie można śledzić?

B.R.: Bardzo cieszymy się, że nawiązaliśmy współpracę z portalem dobrewiadomosci.net.pl, bo jest to baza wielu inicjatyw. Moglibyśmy przekonać się na własnej skórze jak działają. Być może któreś z odwiedzanych miejsc będzie właśnie miejscem dla nas. Nawiązaliśmy również współpracę z Magazynem Together, ponieważ mamy zamiar odwiedzać też miejsca rodzinne. Co prawda dzieci nie mamy, ale i tak nas takie miejsca interesują. Chcemy opisać życie rodzin za granicą, przeprowadzać wywiady, opowiadać jak rodziny żyją w Niemczech czy Hiszpanii. Chcielibyśmy obalać mity i potwierdzać fakty, polecać miejsca na rodzinne wakacje. Magazyn Together pomógł nam bardzo w założeniu strony, na której będziemy wrzucać posty z podróży. Już dziś zapraszamy do śledzenia www.rutki.eu.

D.R.: No i planujemy gdzieś w podróży powoływać na świat swoje dzieci.

B.R.: Odbierzesz poród w samochodzie? To dopiero byłoby bardzo naturalne! (śmiech)

 

Oceń