Czasy najdawniejsze
Drogi Czytelniku,
Zapraszam Cię na nietypowe wycieczki po Pomorzu Gdańskim. Nie, nie reprezentuję biura podróży, czy jakiejkolwiek tego typu instytucji. Nie przedstawię Ci też cennika za tego rodzaju usługę, gdyż jej miarą jest czas, jaki poświęcisz na zapoznanie się z niniejszym artykułem wstępnym i kolejnymi z tej serii, o ile wyrazisz taką chęć. A czas? No, cóż… cenny, ale jak go oszacować? Nie sposób. Nie da się też oszacować wartości pojazdu, do którego Cię zapraszam, gdyż jest wirtualny, a na cześć pisarza Herberta George’a Wellsa i jego sławetnej powieści Wehikuł czasu tak go właśnie nazywam. Krótko mówiąc: proponuję przez kolejne miesiące wycieczki po Pomorzu nietypowym traktem – będziemy posuwali się po szynie zwanej osią czasu.
„Aha! Kolejny historyk się odezwał, by nas zanudzać!” – ktoś może się wzdrygnie, niemile doświadczony lekcjami historii, podczas których nauczyciel pastwił się nad uczniami, każąc im wkuwać suche daty (najczęściej bitew) oraz niezliczone imiona i nazwiska wygranych i przegranych.
Uspokajam: nic z tych rzeczy! Żadnych dat, nazwisk, historii politycznej. Jedyną cezurą będą kolejne stulecia, do których dotrzemy wehikułem czasu, a w nich Pomorzanie zakrzątani wokół spraw codziennych. Spróbujemy zobaczyć jak żyli, jak mieszkali, pracowali, spędzali czas wolny; przyjrzymy się ich ubiorom, zajrzymy do kuchni, może nawet zdobędziemy przepis na jakąś potrawę, którą się wówczas delektowano?…
Dzisiaj, ponieważ – jak zaznaczyłem – jest to tylko wstęp, udamy się w przeszłość jedynie na krótki rekonesans, ale za to w czasy dla Pomorzan najodleglejsze – w epokę równoległą istnieniu Cesarstwa Rzymskiego.
Na pierwszy rzut oka ludzi nie widać, jedynie puszcze, puszcze i jeszcze raz puszcze. Ale za to jakie! Pełne potężnych, odwiecznych drzew, głównie dębów i buków. Wiele też tu najwdzięczniejszych drzew północy – brzóz. Spotykamy także graby, jesiony i klony, nie brak i iglastych sosen oraz cisów. Przeważają jednak drzewa liściaste, również owocowe: dzikie jabłonie, grusze, czereśnie. Poniżej leszczyna, pełna pożądanych orzechów, stanowiących źródło mocno skondensowanego białka roślinnego, które bez trudu da się przechowywać, nawet przez lata. Pozostałe poszycie stanowi jałowiec, a jeszcze niżej krzaki cierniowe, jeżyny, maliny, kępy paproci, zaś najniżej jagody i żurawina.
Puszcze te dla wytrawnego ucha myśliwego tętnią życiem, prędzej czy później natykamy się więc na jelenie, sarny, łosie, dziki, wilki, rysie, żbiki, lisy, bobry, wydry, ale i uwaga: na groźne niedźwiedzie, potężniejsze od nich żubry i jeszcze potężniejsze i niebezpieczne tury!
Jest przyjemnie ciepło. Nic dziwnego, klimat w starożytności, ale i we wczesnym średniowieczu, był na Pomorzu łagodny, o wiele cieplejszy, aniżeli dzisiaj, gdzie ponoć grozi nam ocieplenie klimatu.
Wiele tu cieków wodnych: strumyków, strumieni, rzeczek i rzek. W ich pobliżu królują olchy i wierzby.
Północna granica kończy się morzem, u brzegów którego wylegują się całe stada fok. Rzeki, jeziora i morze pełne są wszelakich ryb. Z pewnością dla tej krainy głód jest zjawiskiem nieznanym.
Poszukajmy jednak ludzi. W puszczy trudno znaleźć ich ślady: drogi są nieliczne, ścieżki wśród trudnych do przebycia gąszczy słabo widoczne. No tak, Pomorzanie – podobnie jak inne społeczności tamtej epoki – wolą wykorzystywać do przemieszczania się ówczesne „autostrady” – rzeki i morza. I rzeczywiście, u brzegów rzek i jezior natrafiamy na ludzkie osady, jak chociażby na tętniący życiem Pruszcz (nazwa znacznie późniejsza), który znajdował się wówczas nad jeziorem lagunowym zapewniającym bezpośrednie połączenie z morzem. Osada kwitła, stanowiła też dla rzymskich kupców faktorię, jeden z końcowych punktów bursztynowego szlaku. Wreszcie dostrzegamy i samych ludzi; hm… są wysocy, znacznie wyżsi od współczesnych im mieszkańców innych regionów obecnej Polski. Mają przeciętnie 170 cm wzrostu, ale zdarza się zauważyć osoby bliskie 2 metrom! Jasna karnacja, oczy na ogół niebieskie, włosy przeważnie szatynowe i proste; dobrze zbudowani – nic dziwnego, skoro i dobrze odżywieni. Mówią językiem słowiańskim, chociaż twardszym od tego, którym się obecnie posługujemy. Bardzo przypomina język kaszubski. A zatem Słowianie? Ale skąd tu przybyli? Czy są na ich temat jakieś źródła pisane, współczesne epoce, w jakiej się znaleźliśmy? Okazuje się, że są. Wprawdzie nieliczne, ale są.
I tak oto żyjący w II w. n.e. Ptolemeusz z Aleksandrii w dziele Geographia donosi o ludzie Wenedów osiadłych w jego czasach na południowym brzegu Morza Bałtyckiego, zwłaszcza nad Zatoką Wenedzką, utożsamianą przez współczesnych historyków z Zatoką Gdańską. Nieco wcześniej, w I w. n.e., o Wenedach pisali również Pliniusz Starszy oraz Tacyt. Kim byli owi Wenedowie? Odpowiedzi udziela nam żyjący później, bo w VI w. n.e., historyk i kronikarz rzymski Jordanes. W swym dziele Getica identyfikował ich jednoznacznie ze Słowianami. Dowodzi to, że przodkowie rdzennych współczesnych Pomorzan wywodzą się z grupy ludów słowiańskich, która wcześniej od innych opuściła swe pierwotne siedziby i dotarła do wybrzeży Bałtyku. Co ciekawe, Niemcy jeszcze w średniowieczu Słowian północnych – Pomorzan i Wieletów – określali słowem (die) Wenden. Pomorzanie są więc jakby starszymi braćmi w stosunku do pozostałych Polaków słowiańskiego pochodzenia, zwanych Lechitami (Lachami).
Skoro już uzyskaliśmy informacje o pochodzeniu Pomorzan, więc czas przyjrzeć się ich życiu codziennemu. Ale uczynimy to już w następnym odcinku, gdy skierujemy nasz wehikuł czasu na wiek X.
Zenon Gołaszewski