Together Magazyn » Aktualności » Polka w Kolumbii, czyli jak się żyje w kraju tysiąca kolorów

Polka w Kolumbii, czyli jak się żyje w kraju tysiąca kolorów

Studencka wymiana zamieniła się dla niej w przygodę życia, która trwa już 13 lat. Aleksandra Andrzejewska, autorka bloga oraz videobloga Polka w Kolumbii, opowiada o codzienności w tym kraju, kolumbijskiej mentalności i różnicach kulturowych.

Kolumbia kojarzy nam się zwykle z kartelami narkotykowymi i wysoką przestępczością. Tymczasem Ty mówisz o niej bardzo optymistycznie, jako kraju tysiąca kolorów. Jaka jest dla Ciebie Kolumbia?

Po 13 latach życia w Kolumbii widzę, że jest inna, niż się ją przedstawia w mediach. To kolorowy kraj, mimo że rzadko docierają do nas o nim pozytywne informacje. Częściej słyszymy o narkotykach czy kataklizmach. Te wydarzenia niestety nie robią Kolumbii zbyt dobrego marketingu. Myślę, że trzeba tu po prostu przyjechać, aby przekonać się, jaki ten kraj jest naprawdę.

Polacy chcą przyjeżdżać do Kolumbii?

Tak, obecnie zauważam duże zainteresowanie Kolumbią. Wydaje mi się, że Europa nam się znudziła, a Azja też już jest w miarę znana. A jako że Polacy przestali się bać egzotycznych miejsc, to zaczynają kierować się w stronę Ameryki Południowej. Kolumbia jest atrakcyjnym krajem chociażby z tego względu, że ma dobre lotniska i wygodne połączenia lotnicze. No i jest tam prawie wszystko: dwa wybrzeża, Amazonia, tropiki i pokryte śniegiem szczyty Andów, Karaiby, wulkany, dwie pustynie, parki naturalne, prekolumbijskie zabytki archeologiczne, kolonialne miasteczka i mnóstwo innych atrakcji.

Ciągnie nas zatem do egzotyki. W Twoim przypadku było podobnie? Czym zafascynowała Cię Kolumbia?

Egzotyka niewątpliwie była dla mnie magnesem. Jednak najbardziej spodobało mi się, że w Kolumbii „wszystko można”. Przed wyjazdem przez cztery lata mieszkałam w Niemczech, w pewnym momencie poczułam jednak, że się tam duszę. Kolumbia przyniosła mi ulgę, dała poczucie luzu. Tutaj jeśli masz jakiś pomysł, to go po prostu realizujesz. Nie musisz się zmagać z masą obostrzeń i przepisów. Dla Kolumbijczyków nie istnieje odpowiedź nie. Jak cię wypchną drzwiami, to przez kuchnię wejdziesz. I nikt cię nie będzie za to ścigał.

Może stąd wynika tak wysoka przestępczość w Kolumbii?

Chyba tak. Tutaj panuje mentalność łatwego pieniądza. Kartele narkotykowe, które działały w ostatnich latach, rozpieściły Kolumbijczyków i nauczyły ich, że w tym kraju bez trudu można się wzbogacić. Myślę, że przez to Kolumbijczycy mogą być bardziej łasi na jakieś transakcje na granicy prawa. Przykład idzie zresztą z góry. W Kolumbii jest wysoka korupcja, przez co nie ma zaufania do polityków. Uważa się ich za złodziei.

Czy ma to jakiś związek z sytuacją na rynku pracy w Kolumbii?

Jeśli chodzi o bezrobocie, to jest dosyć wysokie. Niedawno utrzymywało się na poziomie ok. 11%. Ci Kolumbijczycy, którzy mają pracę oficjalną, często szukają poza nią dodatkowych źródeł dochodu, np. sprzedają cukierki na ulicy czy grają na gitarze. Nie mogą liczyć na pomoc od państwa, muszą więc sobie radzić sami. Pracę znajdują głównie w usługach, które są tu tanie i powszechne. Trudniej o posadę na wyższych stanowiskach. Co ciekawe, chętnie zatrudnia się obcokrajowców, głównie z Europy, bo wciąż panuje przekonanie, że to co europejskie, jest lepsze.

Kojarzymy się Kolumbijczykom, podobnie jak oni nam, z egzotyką?

Jasne! Oni są bardzo otwarci i zainteresowani innymi kulturami. Pamiętam, jak kiedyś powiedziałam jednemu taksówkarzowi, że pochodzę z Polski. Od razu wykrzyknął: “Oooo, Grzegorz Lato!” Kolumbijczycy podchodzą do obcokrajowców bez uprzedzeń. W ogóle mają w sobie dużo tolerancji, nie tylko w stosunku do innych narodowości, ale też osób o odmiennej orientacji seksualnej czy wyznawców różnych religii.

Musiało być Ci zatem łatwo wejść w środowisko Kolumbijczyków?

Tak, choć myślę, że w dużej mierze wynika to z mojej osobowości. Znam Polki, które, mimo że mieszkają tutaj od lat, wciąż nie mogą zaakceptować niektórych zachowań Kolumbijczyków: braku punktualności czy nadmiernej spontaniczności i uprzejmości. Kolumbijczycy nie powiedzą ci niczego negatywnego, żeby cię nie urazić. Dlatego szybko po przyjeździe do Kolumbii zarzuciłam bezpośredniość, bo wiem, że nie jest to dobrze postrzegane.

Jak jeszcze zmieniło Cię życie w Kolumbii?

Kolumbijczycy są bardzo serdeczni, zawsze się przywitają, zapytają, czy wszystko w porządku, życzą dobrego dnia. Przejęłam od nich ten zwyczaj, który bardzo mi się zresztą podoba, bo dzięki niemu relacja, nawet między obcymi ludźmi, nie jest taka sucha. Poza tym stałam się mniej punktualna i bardziej spontaniczna.

Co jeszcze odróżnia nas od Kolumbijczyków?

Nie narzekają, choć mogliby mieć ku temu powody. Szkoły, przedszkola są płatne. Oczywiście funkcjonują też placówki publiczne, ale jednak każdemu rodzicowi zależy na dobrej edukacji jego dziecka, bo to zapewnia dobrą pracę w przyszłości. Jednak Kolumbijczycy zamiast się skarżyć, że państwo nie daje im pieniędzy, stwarzają sobie kreatywne, nieformalne stanowiska pracy. Mogą też liczyć na wsparcie rodziny.

Jak wspominasz swoje pierwsze spotkanie z Kolumbią?

Przyjechałam do Kolumbii 6 sierpnia 2006 r., kiedy rządy obejmował akurat prezydent Álvaro Uribe, któremu Kolumbijczycy zawdzięczają zwalczenie partyzantki i większe bezpieczeństwo. Była akurat niedziela, po ulicach chodzili żołnierze, poza tym wszędzie pustki. Nie wiedziałam, co się dzieje. Pomyślałam wtedy, że przyjechałam do państwa militarnego. Okazało się, że miało to na celu zapewnienie bezpieczeństwa w czasie zaprzysiężenia prezydenta. Następnego dnia wszystko wróciło do normy. Co nie znaczy, że na ulicach nie widuje się już uzbrojonych żołnierzy.

Skąd pomysł, żeby przyjechać do Kolumbii?

Kiedy studiowałam w Niemczech, pojawiła się możliwość wyjazdu na wymianę. Miałam wtedy silne poczucie, że muszę stamtąd wyjechać. Do wyboru były Meksyk, Argentyna i Kolumbia. W Meksyku wiedziałam, że nie zniosę jedzenia, a Argentyna wydawała mi się zbyt odległa. Padło na Kolumbię. Pamiętam, jak jeden profesor zapytał mnie, czy wiem dokąd jadę. Odpowiedziałam, że nie mam pojęcia.

Rzuciłaś się na głęboką wodę.

Tak, pamiętam, że zaczęłam czytać przewodniki. Nie było tego jednak wiele. Dorwałam jedynie jakąś niedużą broszurę z Lonely Planet i wielki przewodnik Pascala o Ameryce Południowej z obszernym opisem chyba wszystkich krajów poza Kolumbią. Poświęcili jej jedynie urywek. Później gdzieś się dowiedziałam, że nie powinno się tam chodzić po ulicach z biżuterią, bo kradną. Byłam trochę przerażona. Ostatecznie nic mi się nie stało, a mieszkam tu już 13 lat. O bezpieczeństwie wspominam poza tym w jednym z moich filmików na Youtube i zapewniam, że choć należy przestrzegać zasad zdrowego rozsądku i nie kusić złodziei, to naprawdę nie ma się czego bać.

Co Cię zaskoczyło w Kolumbii?

Spodziewałam się tropików. Tymczasem wylądowałam w Bogocie na 2600 m n.p.m. A tutaj, wiesz, klimat jest górski: w słońcu ciepło, ale w cieniu chłodno. Szybko zrozumiałam, że klapki i bluzki na ramiączkach, które spakowałam, raczej mi się nie przydadzą. Ponieważ pogoda w ciągu dnia jest tutaj bardzo zmienna, chodzimy w kozakach, bluzach, kurtkach i ubrani „na cebulkę”

Czym życie codzienne w Kolumbii różni się od tego w Polsce?

Kolumbia jest krajem usług, dzięki czemu żyje się tu bardzo wygodnie, zwłaszcza w większych miastach. Wszystko zrobią za ciebie, przywiozą świeże owoce na śniadanie czy w środku nocy dostarczą pieluszki dla dziecka. I to z uśmiechem na twarzy, bo Kolumbijczycy są bardzo uprzejmi. Nie dlatego, że im za to płacą. To dla nich zupełnie naturalne. Wyjdą z siebie, żeby ci pomóc.

Zostałaś żoną Kolumbijczyka. Było trudno pogodzić różnice kulturowe?

Kolumbijczycy są bardzo rodzinni. Lubią spędzać ze sobą dużo czasu i wcale im się to nie nudzi. Zapraszają się na kawę, obiad, chodzą wspólnie do kina. Ja byłam przyzwyczajona do większej swobody. Dlatego, zanim urodził się mój synek, uprzedzono mnie, że po porodzie będę miała całą rodzinę na głowie. I rzeczywiście tak się stało. Kiedy po cesarskim cięciu przewieziono mnie do sali, czekali tam już na mnie teściowie, siostra, brat, wujek, ciotka i kuzyni mojego męża. Byli też ze mną w trakcie połogu, bo wyszli z założenia, że potrzebuję ich pomocy i nie mogę być sama. Robili to z dobrej woli, ale to było dla mnie dosyć trudne przeżycie.

Jakie jest podejście Kolumbijczyków do wychowania dzieci?

Kolumbijczycy paranoicznie boją się chorób. Szczepienia są obowiązkowe, nawet na grypę. Kiedy trzy tygodnie po porodzie wyszłam z moim synkiem na spacer, wszyscy się dziwili. Tutaj raczej izoluje się niemowlęta z obawy przed przeziębieniami. Z kolei starsze dzieci zawsze muszą być pod czyjąś opieką. Bardzo popularne jest zatrudnianie niani.

Matkom żyje się łatwiej w Kolumbii niż w Polsce?

I tak, i nie. Mamy, które pracują, stać zwykle na pomoc domową i nianię. Żyją wygodniej, ponieważ nie muszą sprzątać ani gotować. Jednocześnie w Kolumbii nie ma zbyt wielu ułatwień dla rodziców. Kobiety w ciąży pracują niemal do ostatniego dnia, a urlop macierzyński trwa zaledwie cztery i pół miesiąca. Nie spotykam się też z wieloma udogodnieniami dla dzieci w miejscach publicznych. W restauracjach nie ma, tak jak w Polsce, kącików zabaw dla dzieci czy animatorów czasu wolnego.

Z czego to wynika?

Myślę, że w Polsce jest po prostu więcej dzieci. Współcześni Kolumbijczycy młodszego pokolenia, zwłaszcza w dużych miastach, mają mało dzieci, jedno, maksymalnie dwójkę. Troje dzieci to już duże obciążenie finansowe.

Wróćmy jeszcze na moment do różnic, z jakimi musiałaś się zmierzyć w swoim polsko-kolumbijskim małżeństwie.

W Polsce został nam zwyczaj odkładania na zimę. W Kolumbii jest inaczej ze względu na klimat. Nie ma zimy, świeże owoce są dostępne cały rok. Kolumbijczykom głód nie grozi, nie mają zatem zwyczaju odkładania na czarną godzinę. Wychodzą z założenia, że nie warto oszczędzać, bo pieniądze zawsze się znajdą. Lepiej je wydać i żyć na dobrym poziomie.

Jest coś do czego w Kolumbii wciąż trudno Ci przywyknąć?

Dużo mówiłyśmy o tym, co dobre, ale życie w Kolumbii ma też swoje wady. Gdyby tak nie było, pewnie wszyscy chcieliby tu mieszkać (śmieje się). Główny problem to korki na drogach. Rząd nie robi nic w kierunku polepszenia jakości dróg. Chcąc się dostać z punktu A do punktu B, trzeba poświęcić naprawdę dużo czasu. Kolejna sprawa to odkładanie wszystkiego na później. Naprawa pralki z godziny potrafi się przeciągnąć do czterech dni. Przykłady mogłabym mnożyć, ale ich nie zwalczę. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak się z tym oswoić.

5/5 – (9 głosów)