Polska Filharmonia Bałtycka ma nowego dyrektora artystycznego orkiestry. Został nim George Tchitchinadze – światowej sławy mistrz dyrygentury, który koncertuje na całym świecie. Z nowym dyrektorem rozmawiamy o planach artystycznych na rozwój filharmonii oraz o dwoistości natury utalentowanego muzyka.
Cieszymy się, że wybrał Pan nasz kraj i nasze miasto, żeby objąć stanowisko dyrektora artystycznego orkiestry Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Ale właściwie dlaczego Polska?
Kocham ten kraj – za kulturę, za tragiczną i jednocześnie pełną chwały historię. Za pięknych, ciepłych ludzi i wielkie artystyczne możliwości. Cieszę się, że mogę być teraz jego częścią.
Jest Pan obywatelem świata, ciągle w podróży. Gdzie jest Pana dom?
Mój dom jest w Gruzji, jestem profesorem i szefem Wydziału Operowego w Państwowym Konserwatorium w Tbilisi. Kiedy moi studenci się dowiedzieli, że otrzymałem pracę w Gdańsku, przestraszyli się, że ich zostawię. Ale oczywiście tego nie zrobię – za bardzo ich kocham.
Uważam, że jeśli zapominasz o swoim domu, kraju, studentach i o swojej rodzinie, nie jesteś prawdziwym człowiekiem. Gdy coś kochasz, powinieneś to kochać na zawsze. Teraz dzielę swoje życie pomiędzy dwa kraje i uważam, że jest to dla mnie dobre, ponieważ mam nową miłość. Ta miłość to filharmonia oraz ci wszyscy fantastyczni ludzie, z którymi pracuję i za których jestem teraz odpowiedzialny.
Jaki repertuar zagości w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej? Jakie ma Pan plany artystyczne? Jaki cel przyświeca Panu jako nowemu dyrektorowi artystycznemu orkiestry?
Chciałbym ofiarować moje serce i moje artystyczne możliwości do stworzenia z orkiestrą nowego programu. Pragnę zaprosić do współpracy wielu dobrych dyrygentów i solistów, a także chciałbym, aby muzyczne życie w Trójmieście stało się bardziej ekscytujące niż do tej pory. To jest mój cel.
Orkiestra Polskiej Filharmonii Bałtyckiej jest jedną z najlepszych w Polsce i perspektywa pracy ze świetnymi muzykami, a także obserwowanie ich postępów, to dla mnie wielka przyjemność. Uważam, że każda orkiestra na świecie, nawet najlepsza, podlegałaby stagnacji bez ciągłego doskonalenia się – i temu właśnie służy codzienna praca. Widzowie, choć nie są profesjonalistami, zawsze zauważają różnicę, słyszą i czują rezultaty. To oczywiście efekt bardzo skrupulatnej pracy. Pracując z orkiestrą, nigdy nie koncentruję się na wykonaniu jednego programu, ale myślę o tym, co wydarzy się za trzy, cztery miesiące. Zastanawiam się, jak muzycy zmierzą się z innym kompozytorem i innym repertuarem.
Co usłyszymy w następnym sezonie?
Udało mi się zaprosić do Gdańska muzyczne sławy i wiele znanych nazwisk. Usłyszymy m.in. pianistów Louisa Fernando Peresa, Nelsona Goernera czy polskich muzyków, takich jak Jakub Jakowicz, Łukasz Długosz i wiele innych.
Jednym z moich pomysłów jest też nawiązanie współpracy i umożliwienie koncertowania w naszej filharmonii wschodzącym gwiazdom w świecie muzycznym, dla których wystąpienie w PFB będzie dumą i zaszczytem, a gdy staną się gwiazdami – będą wracać do Gdańska z sentymentem, ponieważ stali się przyjaciółmi naszej filharmonii.
A co z najmłodszymi odbiorcami? Wśród nich są przecież potencjalni melomani…
Myślimy również i o nich. Mamy wiele pomysłów na projekty skierowane do najmłodszych odbiorców, a także do młodzieży. Jedną z moich aktywności będzie nawiązanie bliskich relacji ze szkołami oraz uniwersytetami, aby zarazić młodych widzów muzyką klasyczną. Dlatego też nie chcemy, żeby uczniowie uczestniczyli w nudnych lekcjach, ale interesujących tematycznych koncertach, prowadzonych w lekki, zrozumiały sposób dla najmłodszych odbiorców. Chcielibyśmy, by najmłodsi rozumieli nasz język, którym jest muzyka.
Słynie Pan z umiejętności pracy z muzykami. W jaki sposób mobilizuje Pan artystów do pracy, nie wywierając na nich presji?
Głęboko wierzę, że tylko szacunek pozwala tworzyć wielkie rzeczy. I choć w przeszłości aroganckie zachowania utalentowanych dyrygentów wobec muzyków w orkiestrze były, niestety, bardzo częste, to czasy się zmieniły. Mamy teraz inny świat. Oczywiście są różnice kultowe – w każdym państwie są inne reguły, ale naprawdę wierzę, że szacunek i zarazem ciepłe, pozytywne podejście do ludzi przynoszą więcej niż strach i lęk. Czasami jest to bardzo trudne i pewnie łatwiejsze byłoby podejście nakazowe, że skoro dyrektor tak chce, to tak ma być. Ale nie wyobrażam sobie takiej atmosfery pracy. Myślę, że ostateczny rezultat i klimat pracy w filharmonii byłby dla mnie nie do wytrzymania i nie do zaakceptowania. Chcę czuć, że ludzie, którzy ze mną grają, robią to z szacunku i przyjaźni, a nie dlatego, że się mnie boją. Jest to czasami trudne, ale myślę, że możliwe. Może jestem idealistą, ale inaczej nie potrafię.
Dyrygował Pan różnymi orkiestrami na świecie. Czy jest Pan w stanie wskazać różnice pomiędzy muzykami w poszczególnych państwach? Jak się pracuje z orkiestrami różnych narodowości?
Są oczywiście różnice. Nie lubię oficjalnych relacji, sztucznych uśmiechów i nastawienia, że to jest tylko praca. Na Zachodzie to mi właśnie przeszkadzało i było dla mnie trudne, ponieważ muzyka jest moim życiem i nie potrafiłem dokonać takiego emocjonalnego rozdzielenia. Oczywiście to cenna umiejętność, ale dla mnie ważna jest wrażliwość i dlatego się cieszę, że jestem w Polsce, bo muzycy są tutaj na bardzo wysokim poziomie, a jednocześnie nie tworzą dystansu – są ciepli, przyjacielscy. To dla mnie ważne. Dzięki temu rezultaty pracy są ekscytujące, a ja kocham pracować w tym kraju. Ponadto zauważyłem, że muzycy w Polsce są ze sobą w bardzo bliskich relacjach, każdy każdego zna, nawet w różnych miastach. Postrzegam to w pozytywny sposób. I ja też teraz mam wielu przyjaciół wśród absolutnie wybitnych muzyków.
Co skłoniło Pana do tego, żeby wybrać dyrygenturę?
Nie wiem, naprawdę [śmiech – red.]. Choć muszę przyznać, że od dziecka wiedziałem, że będę muzykiem. To było trochę dziwne, ponieważ nigdy nie byłem nieśmiałym, zamkniętym w sobie chłopcem, który żyje w świecie książek i muzyki. Wręcz przeciwnie – byłem pełny emocji, grałem w piłkę, biłem się, reagowałem, gdy ktoś potrzebował pomocy, a ponieważ sprawiedliwość była dla mnie bardzo ważna, to, niestety, często wracałem do domu poobijany. Z tych młodzieńczych lat pozostała mi miłość do futbolu.
Myślę, że były we mnie dwie natury. Jedna to ten niespokojny łobuziak, a druga – bardzo wrażliwy muzyk. Pamiętam, że gdy byłem jeszcze bardzo młodym pianistą, straciłem przytomność, wykonując jeden z utworów na pianinie. A wcześniej grałem w piłkę nożną przez kilka godzin. Przeżywałem wiele różnych emocji. Musiałem dać im upust. Jednak muzyka to ta forma, która pozwala mi żyć. A dyrygentura – dlatego, że jestem wielkim fanem ludzi. Komponowanie piosenek, czy wcześniej – koncertowanie jako pianista, to było dla mnie za mało. Muszę być częścią zespołu i dzielić z nim emocje, dlatego spełniam się w roli dyrygenta, bo w ten sposób mogę tworzyć naprawdę coś dobrego. Choć z drugiej strony myślę, że wcale muzyki nie wybrałem – to muzyka wybrała mnie. To jedyna droga, żeby przetrwać.
Dziękuję za rozmowę.
George Tchitchinadze karierę rozpoczął w 1998 roku jako dyrygent operowy, dyrygując koncertem galowym podczas Międzynarodowego Festiwalu Operowego w Tbilisi. W 2001 roku pełnił funkcję dyrektora muzycznego Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego w Saga (Japonia), podczas którego poprowadził sławną Orkiestrę Muzeum Ermitażu z Sankt Petersburga. W 2003 roku dyrygował Saint Christopher Chamber Orchestra na Międzynarodowym Festiwalu Muzycznym „Alternatywa” w Wilnie (Litwa). W 2004 roku poprowadził Państwową Orkiestrę Symfoniczną Azerbejdżanu oraz Syryjską Orkiestrę Symfoniczną w Damaszku.
George Tchitchinadze dyrygował oraz pełnił funkcję zastępcy dyrektora artystycznego Państwowej Opery i Baletu im. Z. Paliashwili w Tbilisi, dyrygując m.in. „Aidą” Verdiego, „Pajacami” Leoncavalla czy „Don Giovannim” Mozarta. W 2007 roku dyrygował Litewską Państwową Orkiestrą Symfoniczną w Wilnie i Litewską Państwową Orkiestrą Kameralną. W 2008 roku odbył tournée po Izraelu z Państwową Operą i Baletem Tbilisi, występując w Jerozolimie, Quiriat Haim, Herzelii i Rishon LeZion.