Together Magazyn » Drifter i jego tata
Jaś Borawski

Drifter i jego tata

Tekst i wywiad: Justyna Michalkiewicz-Waloszek

Ma zaledwie 12 lat, a już wpisał się w historię polskiego driftingu. I chociaż nie ma nawet prawa jazdy, na torze wyciąga prędkość 160 kilometrów na godzinę, prowokując kontrolowane poślizgi. Najmłodszy drifter w Polsce pochodzi z Łęgowa. Kim jest, skąd wzięła się jego miłość do motosportów i jaki wkład w to wszystko ma jego tata? Poznajcie ten zgrany, rodzinny duet.

Justyna Michalkiewicz: Jasiu, co lubisz robić w czasie wolnym?

Michał Borawski (Tata): Patrzy w telefon [śmiech – red.].
Jan Borawski (Jaś): Lubię grać na komputerze. Często spędzam czas z tatą w warsztacie. Ostatnio nauczyłem się spawać. Poza tym lubię sklejać modele.

Zgaduję, że mówisz o modelach samochodów.

Jaś: Tak. Sklejam je, maluję i ulepszam.

Można powiedzieć, że Twoje życie kręci się wokół samochodów. Warsztat, modele, gry i oczywiście drifting. Jak to się wszystko zaczęło?

Jaś: Poszliśmy z tatą do warsztatu, niedaleko naszego domu w Łęgowie. Wiedzieliśmy, że budują tam driftowozy, czyli specjalne samochody do driftingu. Chcieliśmy zobaczyć, jak to wszystko wygląda „od kuchni”.
Tata: Jasiowi tak się spodobało, że całe wieczory spędzał w tym warsztacie. Gdy wracał, opowiadał mi, czego nowego się nauczył. Muszę przyznać, że wcześniej nie miałem do czynienia z driftingiem. To syn zainteresował mnie tematem.

Nie bał się Pan, że to zbyt niebezpieczny sport dla syna?

Tata: Jasio wcześniej jeździł wyczynowo na gokartach, a one też osiągają wysoką prędkość.
Jaś: Nie tak wysoką, jak driftowozy.
Tata: Oczywiście, że nie, ale gokarty nie mają żadnych zabezpieczeń. Proszę mi wierzyć, że w driftowozie jest bezpieczniej. Przede wszystkim jest klatka bezpieczeństwa. Jaś ma porządny fotel i solidny kask. Jego ruchy są ograniczone. W gokartach każda mniejsza kolizja może skończyć się złamaniami. Nie powiem, że w ogóle się nie bałem. Strach nie jest niczym złym, ale myślę, że to był dobry czas na zmianę. Jaś przez rok chodził do szkółki gokartowej. Nawet kupiłem mu wyczynowego gokarta. Właśnie miałem go wymieniać na większy, ale zamiast tego – w prezencie mikołajkowym dostał driftowóz.

To duży prezent, jak dla 11-letniego wówczas chłopca. Jasiu, co czułeś, gdy zobaczyłeś swój pierwszy driftowóz?

Jaś: Myślałem, że to sen. Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Wcześniej nawet nie marzyłem, że tata się zgodzi i kupi mi auto. Od razu pojechaliśmy na tor.
Tata: Wszystko było wcześniej zarezerwowane. Mieliśmy tor w Pszczółkach na wyłączność. Jaś mógł potrenować. Od razu w bandę przyłożył. A takie było autko ładne, pomalowane [śmiech – red.].
Jaś: Dzisiaj, po zawodach, samochód bywa dużo mocniej zniszczony [śmiech – red.].
Tata: Samochód był zrywny i szybki, więc nic dziwnego, że od razu Jasia obróciło dwa razy. Jednak szybko go wyczuł i zaczął robić ładne kółka. Tak się w to wkręciliśmy, że każdą wolną chwilę, każdy weekend spędzaliśmy na pobliskich torach. Tak nam zostało do dziś.

Samochód wraca mocno zniszczony po zawodach?

Jaś: To zależy od toru. Czasami auto wraca w takim stanie, w jakim przyjechało, tylko mocno pobrudzone. Innym razem oderwie się zderzak lub połamią się elementy karoserii. Bywa też tak, że z BMW Coupe robi się Compakt, z obciętym tyłem [śmiech – red.].

To musi boleć, prawda?

Tata: Zniszczenia są wpisane w ten sport. Zawsze, gdy jedziemy na zawody, mamy przygotowany w częściach drugi samochód. Podczas treningów może się coś urwać, a żeby wystartować w zawodach, trzeba mieć kompletne auto. Mamy więc wszystkie elementy w częściach i tylko je przepinamy, jeżeli zajdzie taka potrzeba.

Dzisiaj Jasio jest już znany w środowisku. Jak było na początku? Gdy chciał pan zapisać syna na zawody, nie dziwili się przypadkiem, że tu nie chodzi o pana, tylko o 11-letniego chłopca?

Tata: Tak właśnie było. Dopiero jak zobaczyli Jasia w akcji, zgodzili się na jego uczestnictwo w pierwszych zawodach. Wcześniej nikt nie traktował syna poważnie, ale gdy się okazało, że jeździ równie dobrze jak starsi zawodnicy, nagle wszystkie drzwi się pootwierały.

Jasiu, czy spotykasz się czasami z negatywnymi komentarzami?

Jaś: Na żywo – nigdy. Wszyscy są dla mnie mili i życzliwi. W internecie natomiast czytam różne komentarze. Staram się nimi nie przejmować.

Jakie to komentarze?

Tata: Zawsze są anonimowe.
Jaś: Piszą na przykład, żeby zamknąć tego dzieciaka, żeby zgłosić to na policję. A prawda jest taka, że jeżdżę w obiektach zamkniętych, więc wszystko jest legalne. To takie szukanie problemu tam, gdzie go nie ma.

A jak na Twoją pasję reagują rówieśnicy w szkole?

Jaś: Mam wrażenie, że koledzy za bardzo tym się nie interesują. Na palcach jednej ręki mogę wymienić, gdy ktoś mnie zapytał o drifting. Jestem normalnym uczniem, który na co dzień chodzi do szkoły i robi normalne rzeczy.

A koledzy taty?

Tata: Wręcz odwrotnie. Każdy jest zainteresowany tym, co się dzieje u syna. Wszyscy dopingują. Niektórzy proponują, że chętnie nam pomogą podczas zawodów, że mogą nawet koła przykręcać. Żyją tym, śledzą poczynania Jasia.

Tata chyba pęka z dumy.

Tata: Oczywiście, że tak. Jestem dumny i szczęśliwy. Poświęcam dla Jasia cały czas prywatny. Daje mi to dużo szczęścia. Jego sukcesy traktuję jak własne. Poza tym drifting to drogi sport, więc cała sytuacja nakręca mnie, żeby jeszcze więcej pracować.

Często zdarzają się momenty wzruszenia?

Tata: Gdy Jasio wygrywał pierwsze puchary, to łza się w oku zakręciła nie raz.

Tata głośno dopinguje syna?

Tata: Raczej obserwuję z zaciśniętymi zębami. Patrzę na syna i serce bije mi szybciej. Po cichu wierzę, że zajmie jakieś zaszczytne miejsce, ale nie mam ciśnienia. Cieszy mnie sam fakt, że Jasio w tych zawodach startuje.
Jaś: Wiadomo, że walczymy o nagrodę, ale to nigdy nie jest najważniejsze.
Tata: Nieważne, jakie miejsce zajmie. Dla mnie i tak jest najlepszy. Poza tym nie wtrącam się w jego jazdę, bo sam nigdy nie driftowałem. Ufam, że robi to dobrze.
Jaś: Potwierdzam – tata nigdy mnie nie poucza na torze. Dużo się mogę natomiast od niego nauczyć w warsztacie.
Tata: Jasio zna się na budowie silników. Ma dużą wiedzę na temat samochodów. Mógłby zawstydzić niektórych mechaników. On dokładnie zna każdą śrubkę, jaka jest przykręcona do samochodu.

Wyglądacie na zgrany duet. A jak dogadujesz się z kolegami z branży? W końcu większość zawodników jest od ciebie dużo starszych.

Jaś: Traktują mnie na luzie. Nikt się nie wywyższa, każdy jest dla mnie miły. Większości mówię na „pan”, ale dobrze czuję się w tym środowisku.

Jakie wyrzeczenia niesie za sobą ten sport?

Tata: Moje życie prywatne przestało istnieć, ale nie czuję się z tym źle. Cały prywatny czas poświęcam synowi. Od kiedy Jaś driftuje, można powiedzieć, że prowadzę druga firmę. Przygotowanie samochodu przed zawodami zajmuje cały tydzień. Trzeba zorganizować opony, mechaników. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Do tego dochodzą spore finanse, bo drifting to kosztogenny sport.
Jaś: Dla mnie najgorszym wyrzeczeniem jest to, że czasami nie mogę w piątki pojawić się w szkole. Tak mi wówczas smutno [śmiech – red.].
Tata: Zawody są w całej Europie. Często musimy wyjechać już w czwartek wieczorem, żeby zdążyć na sobotę. Mamy specjalnie przystosowany samochód do takich podróży. Wewnątrz jest kuchnia, łazienka i miejsce do spania. Jaś ma własną sypialnię. Gdy wracamy, nie ma litości. Zawody kończą się w niedzielę, a Jaś po całonocnej wyprawie bierze plecak i wędruje do szkoły. Bez spóźnienia. Bardzo o to dbam.

Jasiu, czujesz się czasami zmęczony?

Jaś: Jeszcze nie.
Tata: To taka adrenalina, że człowiek nie odczuwa zmęczenia.

A jakie odczuwacie korzyści?

Tata: Satysfakcja, szczęście, radość, motywacja do dalszej pracy.
Jaś: Ja się spełniam. Czuję, że realizuję pasję. To największa korzyść.
Tata: To niesamowite, że syn realizuje się w tak młodym wieku. My się tak wkręciliśmy w ten sport, że już nie potrafimy żyć bez tej adrenaliny. Kiedyś się zastanawiałem, co trzeba mieć w głowie, żeby robić takie rzeczy. Teraz to zrozumiałem. To jest jak powietrze.

Jasiu, co czujesz, gdy jesteś na torze?

Jaś: Przede wszystkim skupienie. Gdy wchodzę do auta i zamykam drzwi, przekraczam granicę innego świata. Poza nim nic więcej nie istnieje. Jestem tylko ja, kierownica i mój samochód. Cała reszta nie ma znaczenia.

5/5 – (5 głosów)