Together Magazyn » Aktualności » Z uporem i śmiechem…..

Z uporem i śmiechem…..

Z blogerką Shiny Syl, czyli Sylwią Zarębą-Gierz, umówiłyśmy się w oliwskim Delfinie. Wygodnie rozsiadłyśmy się w ogródku i zaczęłyśmy rozmowę. Już po 20 minutach zaczęły nas uciszać panie siedzące przy stoliku obok. Wywiad z Shiny Syl śmiało można by przepleść wstawkami „śmiech”, przynajmniej co trzecie zdanie i wstawkami „głośny śmiech” – co piąte. Niestety, jak to bywa w prasie drukowanej, tekst ogranicza liczba znaków, stąd ilości „śmiechu” nie będzie adekwatnego do rzeczywistości. Czytając wywiad z Shiny, wyobraźcie sobie jego wesołą i roześmianą bohaterkę, co rusz wybuchającą głośnymi salwami śmiechu i dwie starsze panie patrzące na nas z dezaprobatą. Przepraszamy, po prostu nie mogłyśmy się powstrzymać…

Blog nie był Twoim pierwszym pomysłem na życie?

Chciałam być biegłym rewidentem. Można powiedzieć, że podeszłam do życia dość oschle i szukałam zawodu, który da mi w przyszłości dobre zarobki (śmiech). Dostałam się na studia na Uniwersytet Gdański i tam studiowałam Finanse i rachunkowość. W trakcie studiów wymyśliłam sobie, że fajnie byłoby pracować w dużej korporacji, która zajmuje się audytem sprawozdań finansowych. Cały ten czas, gdzieś tam w moim życiu przewijało się zainteresowanie modą i w międzyczasie w 2011 roku założyłam swojego bloga. Zawsze mówię, że to były czasy, kiedy nie było jeszcze mody na modę. Nie było za dużo centrów handlowych, stylistek czy programów z metamorfozami. Miałam wtedy poczucie, że jedynym sposobem na związanie mojego życia z modą jest zostanie projektantem, a że nie miałam żadnych zdolności plastycznych, to nawet nie rozważałam takiej ścieżki kariery. W sieci zaczęły pojawiać się blogi i pomyślałam, że to jest coś, co mogłabym spróbować. Najpierw małym aparacikiem zdjęcia robiła mi mama. Wstydziłam się przyznać, że mam bloga nawet Cyrylowi (mąż – przyp. red.).

W końcu jednak się dowiedział.

Któregoś dnia przez przypadek zobaczył na moim komputerze moją stronę. Pierwsza reakcja? Spytał, co to ma być i dlaczego jest takie beznadziejne (śmiech). Dzięki temu mój blog ruszył do przodu. Cyryl powiedział, że mi pomoże. Pamiętam, że strasznie się wstydziłam. Robienie zdjęć nie było moją ulubioną czynnością, wymagało ode mnie sporego przełamania się. Wtedy nie było jeszcze we wszystkich telefonach aparatów i kiedy ktoś w biały dzień robił sobie zdjęcia na ulicy, to naprawdę skupiało uwagę wszystkich dookoła. Dziś to na nikim już praktycznie nie robi wrażenia, wtedy było zupełnie inaczej. Trzeba też przyznać, że nie miałam umiejętności modelki i pozując, nie wyglądałam jakoś wystrzałowo (śmiech). Miałam wrażenie, że wszyscy się ze mnie śmieją.

Ludzie się śmiali, ale ty poszłaś w zaparte i nie zrezygnowałaś?

Bardzo mi się to podobało i było silniejsze ode mnie. Ludzie uśmiechali się pod nosem, moi znajomi też nie podchodzili do mojego bloga zbyt poważnie. Wiesz, jak jest – wrzucanie zdjęć do sieci w jakiś śmiesznych ubrankach nie zmienia świata, chociaż mój jednak zmieniło. Ludzie potrzebują rozrywki. Myślę, że w jakimś stopniu ją im daję.

Marzenia o pracy w korporacji zeszły na drugi plan?

Wtedy jeszcze nie. Udało mi się dostać pracę, tak jak sobie wymarzyłam i w międzyczasie prowadziłam bloga. Liczba czytelników rosła, aż zaczęły się pojawiać propozycje współpracy. Przeżyłam spory szok. Na tym można zarabiać (śmiech)?! To była dla mnie niespodzianka. W końcu doszłam do momentu, w którym postanowiłam zaryzykować i w 100% zaangażować się w bloga, by to on stał się moją pracą.

Decyzja od razu okazał się sukcesem?

Początki nie były kolorowe (śmiech). Bywały miesiące, w których zarabiałam 400 zł miesięcznie… Szału nie było. Na szczęście wtedy mieszkałam jeszcze z rodzicami, więc nie głodowałam, ubrań trochę już miałam, dostęp do bieżącej wody też, więc ani głodna, ani brudna nie chodziłam (śmiech). Podstawowe potrzeby w piramidzie Maslowa miałam zapewnione. W końcu jednak nieograniczony czas, który mogłam poświęcić blogowi, zaczął procentować.

Na naszym trójmiejskim rynku jest sporo blogerów, ale nie wszyscy mogą się pochwalić takim sukcesem, jaki Tobie udało się osiągnąć. Co Twoim zdaniem sprawiło, że udało ci się wybić?

Po pierwsze bardzo dziękuję za komplement. A po drugie… Przede wszystkim trzeba chyba mieć zapał, a później szczęście. Uważam, że wiele dziewczyn miało naprawdę ogromny potencjał. Były ładniejsze ode mnie, szczuplejsze, zgrabniejsze, fajniej się ubierały, ale za szybko odpuszczały. Mam naturę fightera i nie odpuszczam. Jeśli na czymś mi zależy, może się walić i palić, a ja i tak będę robić swoje.

No właśnie – jaka jest Shiny Syl?

Jestem wesoła, trochę szalona, mam w sobie dużo z dziecka. Mój mąż mi to uzmysłowił, kiedy ostatnio przyłapał mnie, jak rozmawiałam z kwiatkami na balkonie. Czasami, gdy poznaję ludzi w moim wieku, mam wrażenie, że są strasznie dorośli (śmiech). Na szczęście z Cyrylem jesteśmy do siebie podobni. Oboje mamy poczucie, że życie jest zabawą, wszystko robimy na luzie. Uwielbiamy się śmiać, staramy się nie szukać problemów tam, gdzie ich nie ma, a jeśli już się pojawiają, rozwiązujemy je na wesoło. Teraz, kiedy mamy dziecko, jest to jeszcze łatwiejsze (śmiech). Mamy zabawki i widza, przed którym możemy robić istne show.

Macierzyństwo mocno zmieniło Twoje życie?

Zdecydowanie. Początki nie były łatwe, miałam baby bluesa. Nie trzymał mnie długo, bo tylko pięć dni, ale to było straszne doświadczenie. Byłam załamana, cały czas płakałam, nie mogłam pozbyć się myśli, że sobie nie poradzę, że już nigdy nie będę miała czasu, że skrzywdzę swoje dziecko. Wszyscy mi tłumaczyli, że dzieci są z gumy, że to nie tak łatwo je skrzywdzić, ale kiedy widzisz te malutkie rączki, które trzeba wcisnąć w te malutkie rękawki… Strasznie się bałam (śmiech). Na początku, kiedy rodzi się dziecko, to właściwie nie wiadomo, co z nim robić. Można je nakarmić, uśpić, przewinąć, poprzytulać, a później co? Nie pobawisz się z nim, nie porozmawiasz. Miałam wrażenie, że dzieci na początku mają permanentny ból istnienia (śmiech). Nie potrafią się uśmiechać, wszystkie swoje potrzeby sygnalizują płaczem, człowiek ma wrażenie, że jego własne dziecko go nie lubi (śmiech). Pierwsze miesiące były bardzo trudne. Teraz, gdy Oliwierek ma osiem miesięcy, wszystko wygląda inaczej. Poznaję po jego kwękaniu, kiedy żyrafa źle leży, a donat jest za daleko, teraz dużo się śmieje, komunikujemy się – inna bajka.

Wygląd i twoje ciało jest poniekąd twoją wizytówką. Bałaś się, że po ciąży się zmienisz?

Zacznijmy od tego, że od samego początku byłam przekonana, że w ciąży będę ważyć 100 kilo (śmiech). Mam tendencję do tycia, muszę się pilnować, ćwiczyć, unikać słodyczy. Oczywiście nie odchudzałam się w czasie ciąży, nic z tych rzeczy. Jadłam chyba najlepiej w moim życiu. Obiad bez mięsa nie był dla mnie obiadem, słodycze jadłam garściami. Byłam pewna, że przytyję, a później miesiącami, jak nie latami, będę walczyć z nadwagą, a tu niespodzianka… W czasie ciąży przytyłam tylko 10 kg, a po samym porodzie byłam już tylko 4 kg do przodu. Moje obserwatorki pisały mi, że jestem chodzącą reklamą ciąży (śmiech). Niestety, po ciąży już trochę przybrałam, trudno mi było odzwyczaić się od jedzenia tych wszystkich pyszności, z którymi folgowałam sobie w czasie ciąży.

Planujesz więcej dzieci?

Nie (śmiech)! Mam takie wrażenie, że podczas pierwszej ciąży wyczerpałam cały swój limit szczęścia. Nie miałam żadnych dolegliwości, nic mnie nie bolało, wyglądałam całkiem dobrze, praktycznie nie przytyłam, mdłości trwały jeden dzień, w piątym miesiącu ciąży byłam na wycieczce na lodowcu, poród trwał dwie godziny, i był tak lekki, że nie zdążyłam nawet wziąć znieczulenia – nie wiem, czy powinnam się do tego wszystkiego przyznawać, bo ludzie mnie znienawidzą (śmiech). W każdym razie boję się, że przy kolejnej ciąży karta się odwróci.

Co cię zaskoczyło w macierzyństwie?

Problemy z laktacją. Poważnie. Wydawało mi się, że to taki naturalny proces. Zwierzęta karmią bez problemów, mają mleko i już, a okazało się, że to istny hardcore. Bardzo mi zależało na tym, aby karmić małego piersią. Myślałam, że będę miała pokarm i po sprawie. Okazało się, że nie. To była droga przez mękę. Ściągałam mleko laktatorem, bałam się, że mały nie dojada, nie byłam w stanie skontrolować ile je, wszystko bardzo mnie stresowało.

Więcej jest w Tobie szaleństwa czy jednak poukładania?

Mhm… Trudne pytanie. Z jednej strony jestem typem organizatora, muszę mieć wszystko uporządkowane i życiowo jestem bardzo poukładana, ale uwielbiam rozrywkę i robić szalone rzeczy (śmiech). Miałam pewien problem z blogiem, nie umiałam pokazać w nim swojej osobowości. Ciężko było to zrobić za pomocą zdjęć czy tekstu, bo nie uważam, żebym miała spektakularne umiejętności pisarskie (śmiech). Pojawiło się Instastory, zaczęłam też prowadzić kanał na YouTube i czuję, że teraz jestem bardziej autentyczna, daję się bardziej poznać. Oczywiście, wiadomo, że to, co publikujemy, podlega jakiejś cenzurze, nie pokazujemy, że chodzi się nago po domu. Mamy z Cyrylem dość specyficzne poczucie humoru, ale nie odsłaniamy wszystkich kart, bo nie chcielibyśmy nikogo urazić.

Spotkałaś się z hejtem?

Kilka razy się go spodziewałam, ale o dziwo na mnie nie spadł. Kiedyś poruszyłam temat świadczeń 500 plus, napisałam, że moim zdaniem powinno być przyznawane w zależności od dochodów. Byłam zaskoczona, bo właściwie tylko dwie osoby się ze mną nie zgodziły i zrobiły to w miły sposób. Mam uczucie, że ludzie, którzy mnie oglądają, są mi życzliwi. Nie czuję się oceniana, a wiem, że inne blogerki mają z tym problem. Komentowany jest ich sposób wychowania dziecka, to, że zostawiają je z babcią i gdzieś wychodzą. Mnie to nie dotknęło, bardziej czuję wsparcie od moich dziewczyn, niż krytykę. Współpracuję z Mercedesem, któregoś dnia opublikowałam post z autem, które otrzymałam. Byłam przekonana, że mi się oberwie. I znowu zaskoczenie, bo nikt mnie nie skrytykował, wręcz słyszałam słowa gratulacji. Oczywiście, zdarzały się wpisy jakiś bardzo niskich lotów. Kiedyś pod nagraniem, na którym robiłam zakupy w lumpeksie, ktoś dodał komentarz, że jestem głupią krową itd… Szczerze? To było tak słabe, że nawet mnie nie zabolało. Hejty urodowe też specjalnie mnie nie ruszają, bo nigdy nie uważałam się za jakąś piękność, więc jak ktoś mi napisze, że jestem brzydka, myślę sobie „Spoko, rzecz gustu” (śmiech). Znam swoje wady, nie jestem boginią ani modelką i nie oczekuję, aby ktokolwiek na mnie w ten sposób patrzył, oczywiście poza Cyrylem (śmiech).

Jak widzisz swoją przyszłość za dziesięć lat?

Nie mam pojęcia. Dziesięć lat temu nie przewidziałam, że dziś będę robić to, co robię dziś. Moje życie jest nieprzewidywalne, wszystko tak szybko się rozwija. Cały czas pojawiają się nowe platformy, nowe aplikacje, może zaraz będziemy się teleportować (śmiech). Nie planuję przyszłości tak bardzo do przodu. Kiedyś planem był zakup mieszkania, dziecko i to wszystko udało się zrealizować. Jeśli chodzi o moją profesję, to cały czas chcę próbować czegoś nowego, rozwijać się – to jest mój główny plan. Nie obraziłabym się też, gdyby przyszłość przyniosła mi więcej sesji okładkowych i wywiadów, chyba bardzo je polubiłam (śmiech).



ZWywiad: Katarzyna Paluch

Zdjęcia: Michał Zawer i Anna Waluda/ Lolove Studio

Make up: STYLAB Laboratorium Stylu Marzena Niewiarowska

Fryzjer: Alina Piragis/ Le Salon by Alina Piragis

Stylizacje: Shiny Syl



1/5 – (2 głosów)