Marta i Piotr to wrzeszczanie z krwi i kości i z dziada pradziada. Są niemal wrośnięci w tkankę miasta. Poznanie Marty stanowi czysto hedonistyczną przyjemność. Piotra TUSE Jaworskiego specjalnie przedstawiać nie trzeba. To zacny jegomość w typie angielskiego gentelmana. Wybaczcie ten redakcyjny żart – w rzeczywistości zdarza mu się incydentalnie przekląć, a wszystkich biorących udział w tym przedsięwzięciu poustawiał jak w zegarku w ciągu sekundy.
Ponad dwie dekady temu jako świeżo upieczona napływowa studentka oglądałam codziennie widziane z okien eskaemki graffiti „TUSE pomaluj” na Żabiance. Oto trafiłam w wytęsknioną przestrzeń luzu i nonszalancji – myślałam wtedy. Kilka razy też dodałam w duchu – tu se zamieszkam na zawsze.
WYWIAD: Kamila Recław
Piotr: Bardzo mi miło, że obrazek graffiti potrafi wywołać emocje na poziomie stanu wytęsknionej przestrzeni luzu i nonszalancji. Faktycznie praca urosła do miło wspominanej ikony graffiti w Trójmieście, co zupełnie nie było planowane. Ten obrazek funkcjonuje w książce do języka polskiego w szkole podstawowej, był drukowany na pocztówkach itp. Wszystko, naturalnie, działo się poza mną. Malując w przestrzeni miejskiej trzeba się liczyć, że każdy może zrobić zdjęcie lub napisać klasyczne DUPA na środku.
Tu se porozmawiamy o szkole
Piotr: Przekraczając próg Akademii Sztuk Pięknych, byłem młodym człowiekiem, ale nie przeceniałbym wpływu tego etapu życia na ukształtowanie mojego światopoglądu. Wielkim szczęściem było dla mnie to, że udało mi się uczyć od niepowtarzalnych ludzi „starej szkoły”: prof. Krechowicza, Jacka Staniszewskiego, stosujących na przykład proste formy graficzne pod tytułem: wytnij nożyczkami z apli kolorowego brystolu; niezapomnianych Śp. prof. Czerwonki, prof. Cześnika, nie wiedzieć czemu na pierwszym roku malarstwa prof. Marii Targońskiej i mistrza prof. Świeszewskiego. W pewnym sensie ukończenia ASP mogło mieć jednak wpływ na pewne sprawy (śmiech).
Marta: Udało mi się pobierać nauki w kilku ciekawych miejscach na świecie. Do Accademia di Belle Arti Pietro Vannucci Perugia pojechałam w ramach programu Erasmus jako studentka grafiki. Co tam robiłam? Główne zwiedzałam okoliczne winnice (śmiech). To był fajny okres w moim życiu, bardzo dobrze go wspominam i często myślałam o powrocie do Włoch – nie tylko na wakacje. Póki co życie toczy się innym torem, ale kto wie, może jeszcze będzie okazja. We Włoszech też jest masa ścian, które czekają na pomalowanie.
Do Saudi i Multinational School Riyadh trafiłam, wtedy przynajmniej tak bym to określiła – z przymusu. Zaciągnęli mnie tam rodzice, którzy wyjechali w celach zarobkowych. Wydawało mi się wtedy, że świat mi się wali na głowę. Kończyłam gimnazjum, miałam w Polsce chłopaka, przyjaciół, mój nastoletni bunt osiągał właśnie apogeum, a znalazłam się w obcym kraju w środku pustyni, otoczona totalnie inną kulturą. Przedsmak tej przepaści miałam już na lotnisku, gdzie celnicy przeglądali wszystkie moje gazetki modowe, strona po stronie, żeby czarnym markerem zamazać (nie tylko roznegliżowane) panie. Takie sytuacje mogłabym wymieniać bez końca. Z perspektywy czasu wiem, że z obu tych miejsc wyciągnęłam jednak ciekawe doświadczenia, zyskałam wielu znajomych na całym świecie, poznałam inne kultury i style życia. Na pewno te wyjazdy w dużej mierze mnie ukształtowały.
Tu se poruszymy wątek lokalnego patriotyzmu
Piotr: Za co kochamy Gdańsk? Za to, że Ich bin ein Danziger. Za moje gdańskie korzenie. Za wolnomularzy, za architekturę, za Brunona Zwarrę, za „nec temere nec timide ”, za to, że polska Gdynia zamknęła granice „niemieckiemu Gdańskowi”. Za to, że Zwarra nie przyjął godności honorowego gdańszczanina, po tym jak Günter Grass to uczynił, a teraz ma swoje rondo we Wrzeszczu. Za wrzeszczańskiego Indianina Sat-Okh. Za moją babcię, pierwsze pokolenie Kaszubów wychowanych w Gdańsku z niemieckim gimnazjum, gdzie pradziadek Franek, żołnierz wermachtu, był jak wielu Kaszubów wcielony siłą. Za dziadka, męża Kaszubki, żołnierza wyklętego. Za cały ten Langfuhr.
Marta: Wracając do współczesności, kocham moje miasto za jego klimat. Zawsze marzyłam, żeby mieszkać przy plaży, rano pływać na desce, a wieczorem chillować ze znajomymi przy piwku w pobliskim barze. I tu tylko się waham, czy miałaby to być to stara surferska przyczepa czy duży dom z zejściem z tarasu prosto na piasek… Każda deska, na którą można stanąć i się przemieszczać jest dla mnie bezcenna! Zawsze z utęsknieniem czekam na pierwszy śnieg, żeby móc pojechać chociaż do Wieżycy na snowboard. Morze uwielbiam, więc pływam na windsurfingu, a ostatnio na kajcie i wakeboardzie.
Piotr: Jesteśmy dokładnie tu, gdzie chcemy być, i zostaniemy do końca.
Marta: Czyli decyzja zapadła (śmiech).
Tu se pogawędzimy o sztuce i tym, co było pierwsze: muzyka czy graffiti
Piotr: Jeżeli chodzi o muzykę, jestem jedynie pasjonatem. Graffiti było pierwsze, choć faktycznie w podobnym, nastoletnim, wieku miałem w życiu epizod grania na basie w kapeli.
Do dziś moim głównym zajęciem jest malowanie. Maluję dużo komercyjnie – czy to obrazy, czy ściany dla klientów. Nie zmienia to faktu, że robię swoje rzeczy. Puste ściany mnie męczą. Niestety, najprostszą możliwością ich zalegalizowania jest kontakt z właścicielem. Nie mam bladego pojęcia, ile jest moich obrazków w mieście, ale zdecydowanie za mało. Mój przyjaciel stary malarz powiedział mi kiedyś: czasami lepiej, czasami gorzej – albo robisz i jesteś, albo cię nie ma.
Lubię kulturę tatuażu. Uczę się tego rzemiosła z dużą pokorą.
Marta: Jako zdecydowanie zbuntowana nastolatka słuchałam cięższej muzyki i ubierałam się głównie na czarno. Dużo czytałam, byłam wielką fanką Hrabala, Hermanna Hesse, Bukowskiego czy Pawła Huelle. Zaczytywałam się w poezji, słuchałam Piwnicy pod Baranami. Bardzo lubiłam filozofię, z której nota bene zrobiłam później dyplom. Zawsze interesowałam się sztuką i zawsze chciałam robić coś z nią związanego (najpierw marzyłam o historii sztuki, pomysł na studiowanie grafiki przyszedł dopiero później). Fascynowała mnie też sztuka uliczna, ale wtedy bardziej murale niż graffiti. Moja przygoda z kulturą hip hopu oraz samym graffiti zaczęła się nieco później, ale jeszcze zanim poznałam Piotra. Oboje jesteśmy z Wrzeszcza, mieszkaliśmy po sąsiedzku, spotykaliśmy się w tych samych lokalnych pubach, na tych samych imprezach, a do tego Piotr zrobił mi pierwszy tatuaż, choć wtedy nie byliśmy jeszcze razem.
Tu se wrzucimy temat miejski
Marta: W Gdańsku się urodziliśmy i dorastaliśmy. Jak już wspomniałam, oboje jesteśmy z Wrzeszcza, gdzie spędzamy dużą część naszego życia. Mamy tu rodzinę i przyjaciół, a także zaprzyjaźnione knajpki i puby. Gdańsk znamy jak własną kieszeń. Uwielbiam Trójmiasto za to, jak jest zróżnicowane – z jednej strony mamy piękną, z roku na rok coraz bardziej tętniącą życiem gdańską starówkę, a z drugiej Gdynię i jej modernistyczną architekturę (której jestem wielką fanką), no i w środku Sopot, gdzie czasem można się trochę polansować (śmiech). Do tego mamy dostęp do morza – nie wyobrażam sobie jego braku. Latem dużo czasu spędzam z Brunem ma plaży, uwielbiamy wodę i piasek, tylko tłumy mogłyby być mniejsze. Jest tu milion miejsc, gdzie mogę iść z młodym na spacer, mieszkamy blisko lasu, więc raczej się nie nudzimy.
Gdańsk bardzo rozwinął się przez ostatnie lata – powstało dużo ciekawych przybytków. Jesteśmy fanami dobrego jedzenia, co zresztą widać (śmiech), a w Trójmieście nie brakuje i pewnie nie zabraknie dobrych restauracji. Latem wieczorami często chodzimy „na stocznię” – gra tam wielu naszych znajomych DJ-ów, więc i nas nie może zabraknąć. Bardzo podoba mi się trend przekształcania terenów postoczniowych czy pofabrycznych w miejsca, gdzie ludzie mogą spędzać fajnie czas. Ciężko mi usiedzieć w miejscu i na pewno nie jestem domatorką – wolę wyjść do ludzi, dlatego tak dobrze wspominam czas spędzony w Włoszech – tam życie toczy się na ulicy, a wychodzenie codziennie wieczorem na lampkę (lub dwie) wina do pobliskiej knajpki nikogo nie dziwi. Tak się powinno żyć (śmiech). Dlatego staram się zapewnić sobie tu chociaż namiastkę podobnego stylu życia.
Tu se wyjaśnimy kwestię wrażliwości nie tylko w sztuce
Piotr: Cały czas szukam nowej lekkości w obrazkach, odwagi możliwej tylko dla pewnej ręki od pierwszego uderzenia. Staram się z bliskimi mi malarzami działać na poziomie, na który nas stać – albo robimy dopracowane produkcje, albo zostajemy w domu. Wiele razy malowałem ze zdjęć z Internetu, gazet itp. W pewnym momencie i tak postać zaczyna żyć własnym życiem odbiegającym od oryginalnego zdjęcia.
Od lat prowadzę warsztaty różnej maści – i te komercyjne z budżetów miast czy gmin, i te pro bono dla MOPS, domów opieki itp. Młodzież dosyć płytko podchodzi do wielu kwestii. Warsztaty w dużej mierze polegają na poświęcenie dzieciakom czasu.
Tu se zahaczymy o nonkonformizm, styl bycia luźny i rzeczy nie do zniesienia
Piotr: Może nie mieści się to w ramach magazynu, ale wraz z partnerką jesteśmy ze wszystkimi przywarami po prostu sobą, a uprawiać można rzodkiewkę na polu, a nie styl bycia luźny. Ostatnimi czasy, mam wrażenie, że świat pogrążony jest w chaosie. Proste zachowania i wynikające ze zwykłej kultury osobistej i przyzwoitości relacje międzyludzkie urastają do miana „wow”.
Marta: Od dawna staram się nie denerwować rzeczami, na które nie mam wpływu. Często sprawiam przez to wrażenie, jakbym miała wszystko gdzieś, ale to nieprawda. Tak jest po prostu łatwiej. Oczywiście nie zawsze mi się to udaje. Jestem dość wrażliwa i emocjonalna. Nie mogę się pogodzić z nierównym traktowaniem ludzi. Wielu z nas brakuje empatii, nie potrafimy postawić się w sytuacji drugiej osoby. Rodzice zawsze mi powtarzali „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” i ludzie, którzy nie stosują się do tej zasady, doprowadzają mnie do szału. Z tym zdecydowanie nie mogę się pogodzić.
Tu se poplanujemy przyszłość
Piotr: Robić, robić i jeszcze raz robić na granicy porażki i sukcesu. Jedynie pracą można się określić.
Żywię głęboką nadzieję, że miłość, którą dajemy pierworodnemu sprawi, że będzie się czuł swobodnie we wrzeszczańskiej dżungli. Poradzi sobie, jestem pewien.