Together Magazyn » Aktualności » Pewna tajemnicza hiszpanka

Pewna tajemnicza hiszpanka

Wyobraź sobie, że znów jesteś dzieckiem, mieszkasz na wsi, jest rok 1918. Właśnie kończy się I wojna światowa, świat jest wykończony wieloletnim konfliktem zbrojnym, rodziny przeżywają swoje małe-wielkie tragedie po stracie najbliższych i dobytku, wszędzie panuje głód i ubóstwo. Z drugiej strony ludzie radują się z powodu zakończenia wojennego koszmaru. I nagle nadchodzi kolejne zagrożenie, nie wiadomo skąd, niewidoczne dla oka, powalające z nóg niemal każdego, a zwłaszcza młodego…

Chwilę przed…

Przez 4 lata świat był pogrążony w największym konflikcie od czasu wojen napoleońskich. Mowa o I wojnie światowej, która została nazwana Wielką Wojną, a jej badacze podkreślają, że w owym czasie dwudziestowieczna technika zderzyła się z pochodzącą z poprzedniego stulecia taktyką. Spodziewano się, że ten jeden z najkrwawszych konfliktów w dziejach uda się szybko zakończyć dzięki brawurowej ofensywie, jak za czasów Napoleona. Jakże się pomylono… Dwadzieścia cztery kraje w brutalny sposób mierzyło swoje siły na morzach i ziemiach europejskich, bliskiego wschodu oraz Afryki. Szacuje się, że w jego wyniku zginęło 13,5 milionów ludzi – 8,5 miliona wojskowych i 5 milionów obywateli nienoszących mundurów. Wiele rejonów świata wojna doprowadziła do ruiny, ludzi na skraj ubóstwa i rozpaczy, niemniej cywile starali się, jak mogli, zachować strzępki swojej codziennej normalności. Wyobraź sobie, że jesteś dzieckiem żyjącym w tamtych czasach.

K-Brot, czyli chleb powszedni

Przede wszystkim dzieci, nie znając bądź nie pamiętając innego życia, traktowały wojnę jako chleb powszedni. Oczywiście był on często niestrawny, jednak nie znały innego życia. Jak więc mógł wyglądać ich zwykły dzień? Wstawało się w okolicach 6:00-6:30, by zapalić pod kuchnią ogień i zagotować mleko. Na śniadanie była kromka chleba wraz z ciepłym mlekiem. Gdy chleb był świeży, wówczas się go popijało, natomiast gdy był już czerstwy, kruszyło się go do ciepłego mleka. O chleb, jak i inne podstawowe produkty, wcale tak prosto nie było. Gdy ogłoszono mobilizację i początek wojny, ogólny lęk przed głodem spowodował, że ludzie pozbywali się gotówki, wykupując masowo żywność i robiąc zapasy. Spowodowało to natychmiastową spekulacyjną zwyżkę cen jedzenia i choć próbowano zapobiec temu procederowi poprzez wprowadzenie szczegółowej listy cen maksymalnych na najważniejsze produkty pierwszej potrzeby, z egzekwowaniem ich przestrzegania było zdecydowanie gorzej, czarny rynek kwitł więc w najlepsze. By zobrazować, o jakim rozstrzale cenowym mowa, można przywołać cenę gęsi w Toruniu w końcówce 1917 roku. Cena urzędowa za ptaka wynosiła 17 marek, na czarnym rynku żądano czterokrotności tej kwoty, natomiast miesięczna zapomoga dla kobiety, którego mąż służył w armii, wynosiła 20 marek.

Wracając do wcześniej wspomnianego chleba, i tutaj nie było kolorowo. Początkowo pieczono go z pełnej mąki, szybko jednak jej zapasy zaczęły znikać, co spowodowało „wzbogaceniem” jego składu o różne wypełniacze typu mąka ziemniaczana, ziemniaki, brukiew, a do komory pieca zamiast mąki wsypywano trociny, przez co pieczywo zaczęło zawierać w sobie kawałki drewna. Taki wzbogacony chleb nazwano Kriegsbrot, w skrócie K-Brot. Z czasem przydział również na niego zaczęto ograniczać. Nie było więc pewne, czy danego poranka dziecko dostanie kromkę na śniadanie. Najedzone czy nie, szło do szkoły. W każdej z nich było kilku nauczycieli. Prowadzili lekcje z języka polskiego, rachunków, rysunku, śpiewu, gimnastyki i religii. Lista obecności była sprawdzana, lecz np. suma 3 miesięcy nieobecności w ciągu roku nie była dla nikogo zdziwieniem. Nauczyciele wiedzieli, że dzieci muszą pomagać rodzicom m.in. na polu. Absencja mogła być też spowodowana brakiem ciepłej odzieży zimą. Niektóre dzieci nie miały też butów, więc nie były w stanie przejść przez śniegi do szkoły.

Szkoła dawała dzieciom pewną namiastkę normalności, zaspokajała ciekawości, i dawała możliwość poznania świata od tej dobrej strony oraz poczucie bezpieczeństwa. W szkole, jak i w domu można było czuć się bezpiecznie, bo w razie nalotów było gdzie się schować. Jednak droga do i ze szkoły była już inną kwestią. Dzieci spoza miast nierzadko miały kilka kilometrów do pokonania, a w tym czasie mogły pojawić się naloty. Rodzice uczyli, by w takim wypadku uciekać do lasu, skryć się w jakiejś jamie, wskoczyć do fosy, schować się. To w takich momentach ich życie było realnie zagrożone.

Po powrocie do domu był czas na obiad. Z mięsem, jak i zresztą produktów spożywczych, było ciężko, więc najczęściej jadano potrawy jarskie: ziemniaki, kapustę, kluski, czasem jajka. Potem przychodził czas na pomoc rodzicom i tutaj był pełen zakres prac: od chodzenia do lasu i zbierania grzybów czy suchych gałęzi na opał, poprzez rąbanie drewna, pomoc rodzeństwu w lekcjach, po stanie na czatach przed gospodarstwem w celu wyglądania, czy nie nadchodzi policja. W czasie wojny władza próbowała kontrolować stan pożywienia, na terenie Rzeszy wolny handel zbożem został zniesiony, a samodzielne mielenie – zabronione. Jednak po oddaniu zboża do młyna, zawsze traciło się część mąki, ludzie decydowali się więc na nielegalny proceder domowej produkcji. Ponadto dla oszczędzenia mąki, w 1916 roku zakazano wypieku ciast, a za jego złamanie groziła kara roku więzienia i grzywna w kwocie 1,5 tys. marek.

W miastach ludzie byli namawiani przez władze do przydomowej hodowli drobiu, kóz i zwierząt futerkowych, więc tam dzieci mocno angażowały się w pomoc przy opiece nad nimi. Spać chadzało się dość wcześnie, bo w okolicach godziny 20:00-21:00.

Wyobraź sobie, że jesteś dzieckiem żyjącym w tamtych czasach.

Drugie starcie

Pod koniec wojny świat był wyeksploatowany z najbardziej podstawowych produktów spożywczych, higienicznych i lekarstw. I wtedy właśnie pojawiła się ona, tajemnicza hiszpanka. Mowa oczywiście o grypie hiszpance, która początkowo była traktowana jak zwykła grypa sezonowa, a która w efekcie doprowadziła do światowej pandemii w latach 1918-1919. W jej wyniku zostało zakażonych ok. 500 mln ludzi, a 50-100 mln zmarło. Patrząc na te statystyki, ofiara, którą poniosła ludzkość w wyniku I wojny światowej, wydaje się być znikoma…

Wbrew nazwie, źródła grypy nie pochodzą z Hiszpanii. Zawdzięcza ją temu, że hiszpańska prasa jako jedna z niewielu szeroko opisywała jej przebieg. Hiszpania, w przeciwieństwie do innych europejskich krajów uwikłanych wówczas w wojnę, nie podlegała cenzurze.

Do dziś nie wiadomo, skąd się wzięła, teorii jest wiele, a każda równie możliwa. Wiadomo natomiast, że była zmutowanym wirusem grypy ptaków H1N1. Rozszalała się na frontach, przyczyniając się do dziesiątkowania oddziałów stacjonujących w bazach. Wszystkie źródła podają, że żołnierze padali jak muchy, w niektórych pułkach zachorowalność sięgała do 90 procent. Stopień zaraźliwości wirusa był bardzo wysoki, ale też warunki panujące na frontach były wręcz idealne dla wirusa: przeludnienie w koszarach, ograniczona higiena osobista oraz ograniczona liczba miejsc w szpitalach polowych, gdzie chorzy leżeli jeden obok drugiego, oddzieleni od siebie jedynie rozwieszonym prześcieradłem. Taki stan rzeczy na froncie oraz wracający do domu żołnierze przyczyniły się do tego, że od Ameryki, przez Europę i Indie, aż po Nową Zelandię ludzie poznali i boleśnie doświadczyli hiszpanki. A trzeba pamiętać, że był to początek XX wieku, daleko przed globalizacją.

Jeszcze jedną niesamowitą rzeczą było to, że w przeciwieństwie do wszystkich klasycznych gryp, które poznał świat, hiszpanka była szczególnie niebezpieczna dla osób młodych w wieku od 20 do 40 lat i to oni stanowili największą grupę osób zmarłych w jej wyniku. Nietrudno się więc domyślić, że w tamtym czasie mnóstwo dzieci straciło swoich rodziców.

Wyobraź sobie, że jesteś dzieckiem żyjącym w tamtych czasach. Najpierw przez 4 lata funkcjonujesz w czasie wojny, czyli w stanie permanentnego lęku o swoje życie i życie rodziny, w tym taty, którego wysłano na front. A gdy wszystko wskazuje na to, że za moment ten koszmar się skończy, pojawia się kolejny, niewidoczny, lecz o wiele bardziej śmiertelny wróg. Ciężko było w ogóle nie mieć z nim kontaktu, gdyż jak się okazało, na hiszpankę zachorowało ok. 1/4 ludzkiej populacji, zagrożenie więc niemal pukało do drzwi.

Jak się próbowano przed nią chronić? Zamykano miejsca użyteczności publicznej, szkoły, drogi, zawieszano połączenia kolejowe, zakazywano zgromadzeń publicznych, nakładano kary za plucie na ulicy czy publiczne kichanie, izolowano chorych, osoby, które miały kontakt z chorym, poddawano kwarantannie. W niektórych miejscach nakazano używania masek higienicznych, zapewniając, że dają one niemal stuprocentową skuteczność. Pojawiały się też bardziej niecodzienne sposoby na ochronę przed wirusem: różne amulety, również w postaci króliczej łapy, wyrywanie zębów, usuwanie migdałków, wdychanie oparów chloroformu, chinina, upuszczanie kwi, wytrawny szampan. Niektórzy ludzie byli tak ogarnięci strachem przed hiszpanką, że skłonni byli wiele poświęcić, by się przed nią uchronić. Czy finalnie odkryto skuteczny sposób? Nie, wirus zniknął równie szybko i tajemniczo, jak się pojawił.

Pandemia hiszpanki była jedną z większych katastrof w dziejach ludzkości, ponadto poprzedzona tragiczną w skutkach wojną. Dziś, 100 lat później, choć występuje obecnie wiele podobieństw do tamtej pandemii, jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Na dużym obszarze świata panuje militarny pokój, większość ludzi ma dach nad głową, w wielu obszarach jest dostęp do bieżącej wody, medycyna poszła znacznie do przodu. To wszystko napawa optymizmem. Jeśli ludzie poradzili sobie z hiszpanką, to tym bardziej poradzą sobie teraz z koronawirusem.

Oceń