Kiedyś nie zastanawiałam się specjalnie nad karmieniem piersią. Wydawało mi się to przestarzałe, w ogóle nie pasowało mi do współczesnej – ultranowoczesnej kobiety. W ciąży też o tym nie myślałam. Słyszałam, że od tego „oklapną mi cycki”, że karmienie będzie bolesne i uciążliwe i będę musiała przez to siedzieć w domu. Kiedy myślałam o sobie karmiącej piersią, zakładałam raczej, że nie potrwa to dłużej niż przykładowe sześć miesięcy, a najprawdopodobniej niedługo po porodzie wrócę do pracy. Nie wiem, skąd mi się wzięły takie absurdalne pomysły. Chociaż nie: wiem. Społeczeństwo i postęp cywilizacyjny mi je podsunęło. A przede wszystkim jest to wina wszechobecnych reklam, które upewniają mamy w tym przekonaniu, że „kiedy twoje dziecko kończy sześć miesięcy, to mleko mamy się kończy.” O tym jak długo należy karmić, dowiedziałam się dopiero dwa dni po porodzie. Przed nim wszyscy: rodzina, lekarze, położna ze szkoły rodzenia i inni mówili, że karmienie piersią jest instynktowne, naturalne i nie muszę zaprzątać sobie tym głowy. Więc się tym nie interesowałam, a potem tego gorzko pożałowałam.
W Gdyni jest jedna państwowa porodówka – z jedną położną laktacyjną, która pracuje od poniedziałku do piątku. Pech chciał, że urodziłam w sobotę w długi weekend. Potrzebowałam pomocy z karmieniem i o nią prosiłam, ale raz zostałam okrzyczana, że zaniedbuję dziecko i skomentowana (chociaż stałam obok!) przez położną, jaka to ze mnie przemądrzała mamusia, która nic nie potrafi. Za drugim razem położna przystawiła mi malucha, ale ja sama nie umiałam go dobrze przysunąć. To był dopiero początek. Cztery pierwsze miesiące życia mojego dziecka spędziłam na walce o każdą kroplę mleka. Męczyłam się i przepłakałam niezliczoną ilość nocy, miałam wyrzuty sumienia, że jestem złą matką, bo muszę dziecko dokarmiać. Mleko modyfikowane szkodziło małemu: zaczęły się kolki, zaparcia… Walczyłam długo i było warto, bo już od pierwszego karmienia poczułam, że karmienie to moje małe mamine powołanie. Udało się, a kiedy byłam już szczęśliwa, że wreszcie mogę spokojnie wyjść z domu, bo karmienie jest łatwe i przyjemne, okazało się, że nikt sobie mnie – karmiącej matki – w przestrzeni publicznej nie życzy. Przynajmniej nie z dzieckiem i nie z „wywalonymi cyckami”.
Nie podoba mi się, jak nas, matki karmicielki się traktuje. Nie podoba mi się to, że w wielu miejscach nie jesteśmy mile widziane, nie podoba mi się to, że nie mamy oficjalnych praw, nie podoba mi się to, że nie ma dla nas wsparcia laktacyjnego. O wszystkim musimy dowiadywać się same. I to o zmianie tej smutnej rzeczywistości myślałam, kiedy planowałam projekt Pełną Piersią. Chcę, żeby karmienie było doceniane, a nie piętnowane, żeby miejsca, gdzie można karmić były widoczne – stąd naklejki na lokale. Chcę również, żeby łatwiej nam było otrzymać wsparcie profesjonalisty, a w przychodniach lekarze nie wręczali mamom ulotek mleka modyfikowanego, bo ulewa, bo ma kolkę, bo się nie najada. Nie! Dlatego powstał poradnik, który pomoże mamom uwierzyć w siebie i w swoje mleko, stworzony przez mamę dla mam, ale zawierający też naukowo potwierdzone fakty, sprawdzony przez certyfikowaną konsultantkę laktacyjną. Czeka tylko na druk, a do tego potrzebne są nam fundusze. Zbieramy je przez Internet, bo wierzymy, że jest wiele osób, które go dostrzegą, że projekt jest ważny i potrzebny. I wesprą go może symboliczną złotówką, a może większą kwotą. Ważne jest każde wsparcie, a czas nas goni. Zbiórka trwa tylko do 4 lipca i jeśli się nie uda, nie zrobimy tego ważnego kroku naprzód i nie zastąpimy reklam poradnikiem z prawdziwego zdarzenia. Pokładamy w Was ogromną nadzieję!
Wesprzyjcie projekt na: polak potrafi.pl/projekt/pelna-piersia