Together Magazyn » Aktualności » „Dobrze jest podkoloryzować swoje życie”

„Dobrze jest podkoloryzować swoje życie”

Nie chodziło o to, żeby znaleźć coś wielkiego. Wręcz przeciwnie, chodziło o coś małego, osiągalnego, niewymagającego specjalnych przygotowań. Tak, żeby można było po pracy wskoczyć w autobus lub pociąg, wyskoczyć z niego za miastem i już, gotowe. Któregoś razu, kiedy wracałem z delegacji i podchodziliśmy do lądowania na Okęciu, z okien samolotu wypatrzyłem wyspy na Wiśle. W życiu nie przypuszczałem, że coś takiego może istnieć na Wiśle. Na morzu, jeziorze – to rozumiem, ale na rzece?”

To fragment książki Łukasza Długowskiego pt. „Mikrowyprawy w wielkim mieście”. Podróżnik i dziennikarz odkrywa przed nami, że nie trzeba wyjeżdżać w podróż na koniec świata, a odpocząć można nawet w samym centrum wielkiego miasta. I nie potrzeba ani wielkich pieniędzy, ani specjalnych umiejętności. Najczęściej wystarczy tylko chęć przeżycia czegoś nowego oraz kilka drobiazgów, jak latarka, zapałki, wygodna odzież i śpiwór. Bo jak czytamy w jego książce: „Przygoda to nie jest coś, co przychodzi z zewnątrz, to jest nastawienie do życia. Otwarcie się na nie, na niewygody, ryzyko, nieznane. Przygoda jest w nas”.

Co to są mikrowyprawy?

Mikrowyprawy to sposób na to, żeby przeżyć przygodę. Blisko domu, bez dużych kosztów albo całkowicie za darmo, bez specjalistycznych umiejętności. To kieszonkowe ekspedycje, które każdy jest w stanie zorganizować, nawet dużo pracując, a po pracy, biegając między przedszkolami, sklepami i domem.

Pisze Pan, że zostaliśmy oszukani przez podróżników, którzy odkryli biegun czy stanęli po raz pierwszy na Mount Evereście. U nas, w Trójmieście, organizowane są Kolosy, czyli Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów. Na prezentacje podróżników przychodzą kilkutysięczne tłumy, wielu moich znajomych podróżuje po świecie. A Pan pisze, że zostaliśmy oszukani…

Piszę, że to oszustwo, w które uwierzyliśmy. Nie mówię, że podróżnicy oszukują nas intencjonalnie, uważam natomiast, że kreują przed nami obraz, który dla większości jest niedostępny. Właśnie dlatego, że kariera prawdziwego podróżnika wymaga ogromnych poświęceń: osobistych i finansowych. Oni byli gotowi je ponieść, ale rzadko o tym mówią. A nam się wydaje, że bycie eksploratorem przychodzi ot tak, po prostu: kupujesz bilet na samolot i masz. Sami się oszukujemy, sami chcemy wierzyć, że tak się da, a potem jesteśmy sfrustrowani, bo się okazuje, że jednak nie. Ograniczają nas praca, rodzina, zarobki, kredyty do spłacenia… I właśnie po to są mikrowyprawy, żeby przeżywać emocje zbliżone do tych, które zdarzają się na wielkich wyprawach, a jednocześnie nie ponosić ogromnych kosztów. Czyli zjeść ciastko i mieć ciastko.

Mikrowyprawy porównuje Pan do medytacji. Dlaczego?

Bo wprowadzają nas w podobny stan – wyciszenia, spokoju, równowagi. Pozwalają nabrać dystansu do życia, zobaczyć, na czym naprawdę nam zależy, co jest dla nas ważne, umożliwiają usłyszenie samych siebie. Ale to nie jest tak, że mikrowyprawy działają jak pastylka: łykasz i jesteś szczęśliwy. Żeby czegoś naprawdę doświadczyć, trzeba dać sobie taką możliwość – odciąć się od komórki, telefonów, pracy. Być uważnym, przeżywać to, co się dzieje tu i teraz.

Dlaczego ruch działa stymulująco na nasz mózg?

Chociażby dlatego, że dostarcza nam tlenu. Gdyby zmierzyć stężenie toksyn w niejednym biurowcu, pewnie by się okazało, że to trująca mieszanka, w której nie powinniśmy spędzić 15 minut, a siedzimy w niej całymi dniami. Klimatyzacja to nie to samo co świeże powietrze. Poza tym ruch w zielonym otoczeniu pozwala odpocząć mózgowi od pracy. Jeśli nie zajmujemy się niczym konkretnym, tylko np. spacerujemy, pływamy w morzu albo biegamy, mózg przechodzi na tzw. leniwy bieg, który i tak oznacza dla niego pracę. Ale bardzo pożyteczną – wtedy selekcjonuje informacje, zostawia to, co istotne, prowadzi ich syntezę. Taki odpoczynek jest bardzo ważny w kreatywnej pracy, bo dopiero po takich pauzach przychodzą do głowy najlepsze pomysły i rozwiązania.

Jak Pan wspomina mikrowyprawy do Trójmiasta?

Byłem zachwycony tym, jak wiele macie możliwości. Plaża pod nosem, genialny Trójmiejski Park Krajobrazowy za plecami, masa zielonych terenów, świetna komunikacja, która pozwala się szybko przemieszczać z miejsca na miejsce. Nic, tylko wam zazdrościć!

Dlaczego powinniśmy organizować takie wypady?

Bo potrzebujemy odpoczynku, zresetowania, wyłączenia, posłuchania siebie. Dobrze jest podkoloryzować swoje życie – wprowadźmy do niego trochę koloru!

A jeśli nie mamy w sobie odwagi, by nocować samemu w lesie lub na plaży? Czy warto robić coś wbrew sobie?

Wbrew sobie nie warto. Ale to, że się boimy, nie znaczy, że tego nie chcemy. Pytanie czego się boimy i czy ten lęk jest uzasadniony. Z mojego doświadczenia wynika, że większość ludzi się boi lasu, bo go nie zna. Ja też się bałem, zresztą nadal mi się to zdarza. Ale potrzeba przeżycia czegoś niezwykłego jest tak silna, że zwycięża nad lękiem. I nigdy tego nie żałowałem. Zatem – do lasu!

Dziękuję za rozmowę.

poz3

Rozmawiała Urszula Abucewicz

Łukasz Długowski – absolwent filozofii, podróżnik, dziennikarz. Autor książki „Mikrowyprawy w wielkim mieście”, której partnerem jest The North Face. Swoje przygody relacjonuje na Facebooku i Instagramie.

Fot. Archiwum Łukasz Długowskiego

Oceń