Ogród zoologiczny w Gdańsku ma długą historię, bo działa już od przeszło 65 lat. Niewiele osób wie, że na terenie dzisiejszego zoo aż do 1945 roku działało sanatorium dla osób cierpiących na schorzenia górnych dróg oddechowych i choroby reumatyczne. Przepiękny teren i dbałość o każdy szczegół sprawiają, że to jeden z najpiękniejszych ogrodów zoologicznych w Polsce. Przez lata gdańskie zoo rozrosło się i zyskało nowych podopiecznych. Dziś to chluba Gdańska. Jak wygląda życie od kuchni w takim miejscu? Nam udało się je trochę podejrzeć.
Poznajcie pana dyrektora
Michał Targowski od blisko 40 lat związany jest z naszym zoo, a nieprzerwanie od 28 lat jest jego dyrektorem. O zwierzakach z tego miejsca wie już zatem chyba wszystko. To dzięki niemu od 2007 roku mamy żyrafiarnię czy tak uwielbianą przez odwiedzających lwiarnię. Pan dyrektor jest kopalnią wiedzy i to nie tylko, jeśli chodzi o zwierzęta, ich pochodzenie czy cechy gatunku. Zna też praktycznie wszystkie anegdoty, historie i losy swoich podopiecznych. Czy zwierzęta go lubią? Niestety, nie wszystkie. Z całą pewnością sympatią do niego nie pała słonica Katka ani orangutanica Raja. Słonica do dziś nie wybaczyła serwowanych lata temu zastrzyków, czego wyraz daje pluciem na dyrektora, a Raja dotkliwie pogryzła pana Michała podczas próby ucieczki. Sam dyrektor te historie wspomina ze śmiechem, chociaż nie da się ukryć, że były niebezpieczne.
Warzywniak w zoo?
Magazyn, w którym składuje się pokarm dla zwierzaków, pęka w szwach i przypomina dobrze wyposażony sklep spożywczy. Znaleźć tam można dosłownie wszystko – od jabłek, poprzez jajka (nawet przepiórcze), kalarepę, flipsy, wafle ryżowe, paprykę, jarmuż, kasze, ryże, jogurty naturalne, mleko, na konfiturze brzoskwiniowej kończąc. Zwierzaki są karmione codziennie – potrzebna jest solidna ekipa ludzi, aby zabrać taką ilość jedzenia i nakarmić wszystkie zwierzęta.
– Nasz miś bardzo lubi dżem brzoskwiniowy. Próbowaliśmy dawać mu truskawkowy, wiśniowy, porzeczkowy, ale zdecydowanie najbardziej do gustu naszej Cytrze przypadł właśnie ten brzoskwiniowy – opowiada pan Andrzej Gembiak, który od 40 lat pracuje w zoo. – Kapustę włoską najbardziej lubią małpy, podobnie jak jaja przepiórcze czy flipsy. Ryże i kasze gotujemy w naszej kuchni dla zwierząt kopytnych – opowiada.
Skąd pochodzi jedzenie serwowane zwierzętom? Gdańskie zoo ma niemałe wymagania, dlatego dostawcy wybierani są podczas przetargów. Tu nie ma miejsca na pomyłki czy potknięcia, ważne są warunki, w jakich wytwarzana jest karma dla zwierząt, jej pochodzenie i jakość.
Lecznica dla dzikich zwierząt
Nad zdrowiem zwierząt z gdańskiego zoo czuwa doktor Mirosław Kalicki. Gabinet przystosowany jest do tego, aby unieruchomić zwierzęta, znieczulić je i – jeśli to konieczne – móc przeprowadzić operację. Doktor musi mieć gigantyczną wiedzę, bo każde zwierze to inny pacjent, a przypadłości, jakie mogą się pojawić, jest dosłownie tysiące. – Kiedyś samica pytona tygrysiego nie mogła złożyć jaj. Obdzwoniłem wszystkich kolegów po fachu i wszyscy przyznali, że konieczna jest operacja, ale niestety żaden jeszcze nie miał okazji takiej przeprowadzić. Byłem pierwszy. – opowiada ze śmiechem doktor Kalicki.
W tej profesji ciekawych przypadków nie brakuje. Kilka lat temu na stół operacyjny doktora trafił lew Arko.
– Konieczne było jego uśpienie. Arko złamał dwa zęby i zrobił to tak niefortunnie, że musieliśmy przeprowadzić leczenie kanałowe. Były dwa zabiegi, pierwszy na założenie fleczera, drugi na założenie plomby. Ja zajmowałem się narkozą, a koleżanka weterynarz specjalizująca się w stomatologii zakładała plombę – wspomina lekarz.
Doktor Kalicki ma na koncie setki zszytych futerek, nastawionych łapek czy uleczonych ran.
– Muszę wiedzieć, jak zrobić zastrzyk żabce, żeby jej nie zaszkodzić i słoniowi, żeby słoń nie zaszkodził mi – mówi Kalicki. Jak łatwo się domyślić, zwierzęta nie przepadają za swoim weterynarzem. Słoń nie ukrywa swojego zdegustowania na widok doktora i obrzuca go piaskiem, podobnie małpy nie cieszą się na jego widok. A kiedy widzą, że niesie broń do strzelania strzykawkami, to dosłownie wpadają w histerię.
Tu wykluwają się ptaki
Tego miejsca w ptaszarni nie uda wam się zobaczyć. To tu pracownicy zoo i inni specjaliści czuwają nad małymi, bezbronnymi pisklakami. Kiedy ptaki porzucą swoje jajka, przenosi się je do specjalnego inkubatora. Ustawia się potrzebne parametry temperatury, wilgotności, częstość obracania jaj czy ich przewietrzania. W zależności od gatunku ptaka, czas inkubacji trwa około 36 dni. Kiedy już widać, że pisklę zaczyna przebijać się przez skorupkę, jajko przekłada się do cieplarki. W tym urządzeniu warunki są już trochę zmienione – ustawia się niższą temperaturę i niższą wilgotność.
– Wyklucie się pisklaka trwa około 24 godzin. Jeżeli wykluwający się ptak należy do tzw. gniazdowników, czyli ptaków, których rodzice opiekują się potomstwem i cały czas mają je pod sobą, to takiego ptaka przenosimy do cieplarki. W zależności od tego, jaki to ptak, taki pokarm dostaje – opowiada Tomasz Fiołkowski z działu ptaków.
Przez ostatnie lata w zoo z powodzeniem udaje się odhodowanie pelikana różowego – to spory sukces na tle innych ogrodów zoologicznych. Pelikany w momencie wyklucia przypominają małe dinozaury. Mają bardzo spiczastą głowę i domagają się jedzenia dosłownie po paru godzinach od przyjścia na świat. Odchowane pelikany z powodzeniem udaje się również wprowadzić do stada. Dawniej jednak pracownicy placówki mieli utrudnione zadanie. Kiedyś nie było profesjonalnych inkubatorów, robiło się je domowym sposobem ze zwykłych akwariów. W takich warunkach w gdańskim zoo udało się odchować kondory – dwa z nich do dziś można oglądać w wielkiej klatce przy wjeździe do zoo. Kondory to mięsożercy. Ciekawostką jest to, że aby je nakarmić, trzeba było korzystać ze specjalnej rękawicy, która imitowała wyglądem szyję i dziób dorosłego kondora.
Najwyższa hala w zoo
Hangar dla żyraf jest wyjątkowy – wysoki i specjalnie ocieplany. Jego drzwi, prowadzące na wybieg, mają wysokość aż 6 metrów. W żyrafiarni pachnie sianem i liśćmi, bo to ulubione przysmaki tych ssaków. Karmienie mogłoby być wyzwaniem, na szczęście przy każdym boksie zainstalowano specjalne podnośniki. Na dole wsypuje się do nich pokarm, a po przyciśnięciu guzika szuflada wypełniona pożywieniem podjeżdża na górę – na wysokość żyrafich pysków.
Żyrafy nie lubią nudy. Już od rana wypatrują swojej opiekunki i wścibsko zaglądają do niej przez okno. Ich dzień zaczyna się od treningu medycznego, który polega na przeprowadzeniu różnych zabiegów pielęgnacyjnych. Później jest czas na sprzątanie, wymianę ściółki, dokładanie siana i karmienie. Zimą, aby się nie nudziły, ich opiekunka przygotowuje im specjalne zabawki, czasami też chowa w boksach owoce, których zwierzęta muszą później szukać.
W gdańskim zoo są trzy żyrafy. Dwie z nich, Wiechu i Aki, to żyrafy Rotszylda, najmłodszy zaś Ignaś to żyrafa z gatunku siatkowych. – To piękne i dostojne zwierzęta, nie mają w sobie żadnej agresji. Nie potrzebują jej, bo w naturalnym środowisku nie mają wrogów. Śmiejemy się, że ich jedynym wrogiem jest chyba tylko piorun – opowiada ze śmiechem Sylwia Szarmach. – Są za to płochliwe i na to trzeba uważać, bo w strachu mogą sobie zrobić krzywdę. Nie są też takie idealne, bywają wyrachowane, bo za jedzenie zrobią wszystko – dodaje.
Te zwierzaki z długimi szyjami są przyjazne, ale i wścibskie. Cenią sobie bliskie towarzystwo surykatek, bo dzięki nim mogą podkradać owoce. Wiechu tylko czeka, kiedy opiekunowie małych surykatek za blisko położą banany, kładzie płasko po sobie uszy i zjada kradzione owoce jak najszybciej się da – wie, że przyłapany, zostanie zaraz przegoniony. Za to Aki podkrada surykatkom metalowy pojemnik. Rzuca nim, ucieka i tak w kółko.
O ogrodzie zoologicznym w Gdańsku można opowiadać bez końca. Lepiej jednak wybrać się tam osobiście! Może Wam też uda się podejrzeć to piękne życie „od kuchni”.
Autor: Katarzyna Paluch
Zdjęcia: Piotr Żagiell