Sara Ferreira, znana jako Miss Ferreira autorka bloga właśnie o tej nazwie. Bystre oko, lekkie pióro i wyjątkowe poczucie humoru to jej znaki rozpoznawcze. Sama o sobie pisze: „Jestem kobietą. Jestem matką. Statystycznie częściej rodzę dzieci, niż kupuję w Zarze. Miotam się między garnkami, wycieram porozlewane mleko, zmywam z tapety czekoladę i Bóg jeden wie co jeszcze, przekopuję internet w poszukiwaniu solucji dla kleju na ubraniu i farby na dywanie. Między pralką a zlewem zaś, łapię suszarkę i pędzel do make-upu, w locie chwytam sukienkę i zupełnie idiotycznie okupuję ścianę, mizdrząc się do aparatu… […]” Jakie rodzicielskie wpadki zaliczyła? Koniecznie przeczytajcie!
Doskonale pamiętam, że zanim zostałam matką, miałam na rodzicielstwo dosyć prosty plan. Stworzyć dziecku takie warunki rozwoju, jakie miało w moim łonie. Niestety bardzo szybko okazało się, że prawdziwy świat jest na to zbyt kanciasty, pełen framug, podłóg, ścian, schodów, słowem – pułapek na dzieci.
I doprawdy, ze wszystkich matek, najmądrzejsza jest Matka Natura – czy to nie wspaniałe, że ludzki mózg zaprogramowany jest tak, żeby nie pamiętał, jak wypadło się z wózka jako trzymiesięczne niemowlę? Tę historię znam tylko z opowiadań mojej mamy, słowo daję, że nic nie pamiętam.
Podobno mama biegła na autobus, kiedy wózek wpadł w jakąś wyrwę chodnikową, a ja poszybowałam na swoich wątłych niemowlęcych skrzydłach hen daleko, daleko!
A skoro o szybowaniu mowa, szybują nie tylko noworodki.
Był piękny zimowy dzień. Śnieg sypał nieustannie od samego rana. Stroma górka przed szkołą zapełniła się dziećmi, szalejącymi na sankach pod bacznym okiem rodziców. Wybrałam się również ja z moją przyjaciółką i jej dwuletnią córeczką, która weszła w ten rozkoszny wiek, kiedy wszystko chciała robić „śama”, a w wypadku odmowy rzucała się spektakularnie na ziemię, odbiła od ścian i walczyła z grawitacją.
Śama więc usiadła na sankach i niechętnie zaakceptowała fakt, że „śama” nie może się odepchnąć, bo ma za krótkie nogi i nie potrafi się rozdwoić. Moja przyjaciółka delikatnie ją popchnęła. Sanki początkowo zsunęły się niemrawo z górki, po czym nagle wystrzeliły do przodu, jak wystrzelone z katapulty. Oniemiałe patrzyłyśmy, jak dwulatka przez moment szybuje, a po chwili sanki stają na sztorc, wyrzucając małą twarzą prosto w mięciutki śnieżny puch. Wybuchłyśmy śmiechem i raptownie przestałyśmy pod wpływem karcącego spojrzenia pozostałych rodziców przebywających na górce. Na białym puchu, w miejscu, z którego wydobyłyśmy córkę przyjaciółki, zakwitł krwawy wyrzut sumienia. Smagane biczami karcących spojrzeń, zabrałyśmy sanki i czym prędzej uciekłyśmy jak najdalej od tej Góry Wstydu.
To wydarzyło się może w drugim tygodniu życia naszego pierwszego dziecka. Każdy rodzic to zna – ciało przyzwyczaja się do obecności tego kruchego kilkukilogramowego człowieczka w ramionach. A skoro przyzwyczaja, to wiadomo, że czasem o tym zapomina.
M drzemała słodko, złożona na silnym przedramieniu mojego męża jak w kołysce. Wydawała się taka malutka. Mąż krzątał się nią po kuchni, co chwilę zerkając na nią z całą miłością tego świata. Krew z jego krwi, kość z kości, w zagięciu jego łokcia.
Podglądałam ich z sofy, leżąc w obłoku hormonów, co chwilę roniąc łzy, niewytłumaczalnego pochodzenia, z sercem pokiereszowanym skrajnymi emocjami.
Byli tam. We dwoje. On. Mężczyzna mojego życia i nasza córeczka, owoc naszej miłości… Poczułam, jak wzbiera we mnie kolejna fala łez i wtedy usłyszałam głuchy łomot.
Owoc naszej miłości zderzył się z framugą drzwi. Mąż zapomniał, że teraz ma łokieć dłuższy o kilka centymetrów niemowlęcej główki.
O Matko Naturo, my Rodzice dziękujemy ci za miękkie głowy naszych noworodków i krótką pamięć dzieci.