Ryj jak żaba, gruba świnia i pasztet z Biedronki. Nawet uczniowie podstawówek nie przebierają w słowach, mając pewność, że uderzenie w fizyczność przyniesie oczekiwany ból. Za bezpieczną matrycą ekranu można wszystko. Obrażać, wyśmiewać i publikować nagie zdjęcia koleżanki z klasy – pracując na status najfajniejszego w całym internecie. Czym jest cyberprzemoc i dlaczego to właśnie nawet najbardziej zapracowany rodzic jest najpotężniejszą tarczą ochronną, tłumaczy Jakub Ubych, ekspert ds. cyberprzemocy ze Stowarzyszenia In gremio.
Hejt w szkole nikogo nie dziwi?
Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że mowa nienawiści w szkole jest obecna. Działo się tak, ponieważ w wielu regionach nie mówiono o tym, a wręcz deprecjonowano narastający problem. Gdynia w 2015 roku jako pierwsza przyjęła kompleksowy program przeciwdziałania cyberprzemocy, którym zostały objęte wszystkie placówki na jej terenie. W 2018 roku program został poszerzony, gdyż zakres cyberprzemocy zdecydowanie się poszerza, tak jak rozwija się internet.
Całe zło powinniśmy upatrywać w sieci?
Raczej zdawać sobie sprawę, że życie młodych ludzi w dużej mierze dzieje się w internecie, co całkowicie zmieniło pojęcie odwagi. Poczucie domniemanej anonimowości sprawiło, że dzieci czują się w internecie bezkarni.
Żyzne pole do uprawiania przemocy?
Przeprowadzam ankietę, z której próbuję się dowiedzieć, czy doświadczyliśmy cyberprzemocy lub zrobiliśmy komuś krzywdę. Około 5% do 10% odpowiada twierdząco. Wśród pytanych o żart internetowy, który dla drugiej osoby może być przykry, twierdząco odpowiada 60%. Istnieje problem w wyznaczeniu i postrzeganiu granicy żartu, za którą zaczyna się przemoc.
Określa je definicja?
Jest ona dość sztywna, co powoduje trudność w ocenie, a dwie różne osoby zupełnie inaczej mogą ją interpretować. Jeden nastolatek nie przejmie się specyficznymi komentarzami pod zdjęciem, podczas gdy inna osoba będzie je przeżywać. Klasycznym przykładem hejtu jest wyzwisko, najczęściej dotyczące wyglądu. W młodszych klasach szkoły podstawowej dzieciaki wskazały kilka komentarzy, które uważają za cyberprzemoc.
Jakie to obelgi?
„Ryj jak żaba”, „wyglądasz, jak parówka z wrodzoną wadą mózgu”, „kozak w necie, p***a w świecie”, „gruba świnia” czy „pasztet z biedronki” zdaniem uczniów klas IV-VI należą do najczęściej używanych. Najsmutniejsze jest to, że gdy rozmawiamy z dzieckiem, co zamierza z tym zrobić, to w odpowiedzi słyszymy, że zareaguje jeszcze ostrzej. Tak zaczyna się wojna na wyzwiska. Dzieciaki myślą, że jeśli zostaną pasywne wobec komentarza, to tym samym przyznają, że tak faktycznie jest. Nie reagujesz – przegrywasz. Napędza to atmosferę i powoduje, że mamy do czynienia z efektem śnieżnej kuli, którą trudno zatrzymać, nie mając jednocześnie pojęcia, jakie szkody wyrządzi.
A jakie wyrządza?
Publikacja obraźliwych i naruszających prywatność komentarzy jest w stanie doprowadzić do próby samobójczej. Nie ma znaczenia miejsce zamieszkania. Wyniki badań wskazują, że w mniejszych miejscowościach sytuacja jest bardziej skomplikowana. Tu ludzie się znają, a rozpoznanie jest znacznie szybsze i łatwiejsze. Zdarzają się sytuacje, gdy dziewczyna, która przeczyta negatywny komentarz na swój temat, prosi znajomych, by zrobili z taką osobą porządek w realu. Wtedy najczęściej dochodzi do przemocy fizycznej.
Internetowy pocisk dotyka głównie wyglądu?
Internet nie przenosi emocji. Gdy staniemy naprzeciwko drugiej osoby na żywo, jest przecież zupełnie inaczej. Dzieciaki w sieci są znacznie bardziej odważne – czują po części anonimowość i zdają sobie sprawę, że reakcja pokrzywdzonego nie będzie natychmiastowa. Do nich dołącza cała grupa, która śmiejąc się, osłabia „przeciwnika”. Są to zagrania bardzo dobre taktycznie, ponieważ agresor czuje przewagę, poddając ofiarę pod ośmieszenie całego środowiska.
Dziecko atakuje ze złości na samotność czy kompleksy?
Nie istnieje profil agresora. Dzieciaki robią to przede wszystkim, by uzyskać popularność, ten tzw. fejm. Nie potrzeba tu żadnego powodu, chcą jedynie zostać zauważone, poczuć się najfajniejsze i najodważniejsze w internecie. Docenione przez grupę rówieśników.
Nagie zdjęcia pomagają?
„Nudesy” są pewnego rodzaju modą, na szczęście przemijającą. Kwestia statusu społecznego czy wykształcenia w rodzinie nie mają znaczenia. Na nagie fotki decydują się ci, którym zależy na uzyskaniu pochlebnych komentarzy, dlatego podejmują walkę o taki sposób uzyskania akceptacji. Pytane, dlaczego umieściły goliznę, odpowiadają, że wszyscy tak robią. Dziewczyny łaknące zainteresowania wrzucają swoje zdjęcia na strony, gdzie internauci mogą je komentować. Dramat zaczyna się w chwili, gdy ktoś je rozpozna.
Nawet wiedząc, że internet nie zapomina i nie wybacza?
Działanie na zasadzie „tu i teraz” nie przewiduje konsekwencji. Dziewczyny w ten sposób chcą dołączyć do grupy, która taki wyczyn ma na koncie. Działa presja rówieśnicza i dzieciaki bez oporów wysyłały sobie zdjęcia w prywatnych wiadomościach, całkowicie nie myśląc o tym, co druga strona z nimi zrobi. Popularny był „nudes za nudesa”, który pozwalał trzymać „przeciwnika” w szachu. Popularnością cieszyła się też zabawa na snapie, polegająca na szybkim przechwyceniu zdjęcia, które zgodnie z założeniem aplikacji po jakimś czasie znika.
Nuda czy przeciążenie ambicjami rodziców?
W jednej rodzinie dziecko ma precyzyjny grafik, w którym języki, konie i taniec szczelnie wypełniają czas. W innej – zapracowani rodzice cieszą się ze świętego spokoju, który zapewnia im syn siedzący godzinami przed komputerem. Samotność każe obojgu szukać akceptacji w internecie. Pamiętajmy, że kompetencje społeczne dzieci są mniej rozwinięte, niż 15 lat temu. Nie mają odwagi w nawiązywaniu relacji, boją się poznawać innych, stając z nimi twarzą w twarz. W tym tkwi siła internetu. Łatwość zakończenia rozmowy poprzez zamknięcie okienka sprawia, że inaczej postrzegają znajomości. Oczekując miłych słów, w przypadku krytyki po prostu blokują rozmówcę, zapominając o temacie.
Iluzja, przecież nie wiemy, kto siedzi po drugiej stronie…
Kolejny przykład, w którym nastolatka szukała znajomości. Poznała chłopaka w sieci, rozmawiali, nigdy do siebie nie zadzwonili. Namówił ją, by wysłała zdjęcia bez ubrań. Wtedy zaczął ją szantażować.
Po co?
Na przykład dla korzyści finansowych. Jeśli nie zapłaci, zdjęcia trafią do szkoły. Oczywiście takie przypadki to skrajność, jednak mają miejsce. Mówimy o problemie cyfrowym, który swoją genezę ma w świecie analogowym. Z dziećmi coraz mniej się rozmawia, nie czują opieki w domu, nikt nie tłumaczy im świata. Zaczynają popełniać błędy, do których mają prawo.
Kiedy zaczyna być niebezpiecznie?
Dzieci powtarzają wprost, że my nie ogarniamy. Cytując: „każdą ściemę łykną jak pelikany”. Zaniepokoić opiekunów powinna między innymi nerwowa reakcja na powiadomienia w telefonie lub sytuacje, gdy nierozstające się ze smartfonem dziecko nagle go wycisza, odpowiada na wiadomości w ukryciu. To alarm, szczególnie jeśli do tej pory obserwowaliśmy osobę otwartą, która nie kryła się z powiadomieniami, liczbą znajomych i nazwijmy to – pewnego rodzaju kawałkiem życia w telefonie. Jest prosta zasada, dzięki której możemy to wyłapać. Wystarczy dać przykład, że wszyscy na noc zostawiamy telefony w kuchni. Gdy wstając przekonamy się, że należący do dziecka telefon zniknął, coś jest na rzeczy.
Mamy prawo zajrzeć do telefonu?
Postawmy sprawę inaczej. Dopóki jest pod naszą opieką to my, jako rodzice, jesteśmy właścicielami telefonu i komputera. Tu nie chodzi o inwigilację, ale uzmysłowienie, że dziecko nie ma nad nami przewagi. Powinno czuć kontrolę, ale nie strach w poczuciu, że jesteśmy o krok za nim i potrafimy ocenić zachowanie. Młodzi boją się mówić o swoich problemach, przerażają ich wyciągane konsekwencje. Z drugiej strony wydaje im się, że rodzic i tak nie będzie w stanie im pomóc.
W czym tkwi błąd?
W emocjach rodzica, który w konfrontacji z problemem używa słów „co zrobiłeś, jak mogłeś, czy wiesz, co to będzie?”. Wtedy nie pomagamy i nie stanowimy podpory. Szykanowane przez rówieśników dziecko, zamiast uzyskać pomoc od najbliższych, dostaje cios w plecy od rodziny.
Jak pomóc?
Zwyczajowo podpowiadam, że należy wziąć telefon i w obecności dziecka natychmiast zadzwonić do rodziców kolegów i koleżanek, aby uświadomić problem. Widząc natychmiastową reakcję i wiedząc, że zaraz z tego będzie afera, atakujący zaczynają się wycofywać. Szybka reakcja sprawia, że żart niesie za sobą wymierne konsekwencje. Tłumaczenie, że za dwa dni wszyscy zapomną, oznacza, że deprecjonujemy problem, nie widząc jego skali. Dziecko pozostawione same sobie szuka pomocy w internecie i chcąc zwrócić na siebie uwagę, idąc za radą z jakiegoś forum, robi sobie np. sznyty na rękach. Pamiętajmy, że to, co się wydarzyło, jest dla naszego dziecka największym problemem w życiu. My mamy obowiązek stać się tarczą ochronną.