Karolina Kobyłecka-Wesołowska, mama trójki maluchów. Zdeklarowana zakupoholiczka, kochająca modę i gotowanie. Na swoim blogu „jaiichtroje” próbuje pokazać, że trójka dzieci i kilkumiesięczne nieobecności męża w domu, pozwalają zachować równowagę między byciem mamą, kobietą i przyjaciółką.
Dzień dziecka. Larysa miała niewiele ponad 2 lata. Aby uczcić ten dzień, wybrałyśmy się razem z Larą i jej babcią do centrum handlowego w poszukiwaniu wymarzonych zabawek. Gdy dziecięce marzenia zostały spełnione, zajrzałyśmy do znajdującego się obok marketu budowlanego. Przed sklepem znajdowała się duża wystawka mebli ogrodowych, które zaczęłyśmy oglądać z zaciekawieniem. Larce wpadły w oko małe drewniane domki. Cały czas miałam ją na oku, ale wiadomo, jak to z małymi dziećmi bywa… w pewnym momencie zniknęła. Mój niepokój nie trwał długo, bo za chwilę usłyszałam krzyk: Mamo! Mamo! Obróciłam się i ujrzałam scenę jak z kreskówki: moje dziecko z zaklinowaną głową między sztachetami od płotków odgradzających inne wystawy… Przyznam się szczerze, że do tej pory nie wiem, jak ją oswobodziłam, bo pomimo tego, że głowa weszła z lekkością, to wyjść już tak lekko nie chciała…
Zoja niedawno uczęszczała na zajęcia dla maluszków. Po jednych z zajęć zostałyśmy dłużej na sali zabaw. Mała zadowolona latała po bawialni, a ja próbowałam złapać oddech po nieprzespanej nocy. Gdy wybiła godzina powrotu do domu, rozpoczęłam próby wyjścia z raju. Zaczęłam wołać: Lara, Lara, Larka! Zero reakcji. Zbliżyłam się do małej i krzyczę: Larka idziemy do domu! I dalej nic… chwile trwało, zanim zorientowałam się, że wołam Larę, a nie Zoję. Zaczęłam w końcu wołać Zoja! Siedzące niedaleko mamy, obserwujące całą sytuację spojrzały się na mnie niepewnym wzrokiem i zapytały: Pani to chyba od niedawna jest opiekunką? Na co ja, próbując ratować sytuacje, odpowiedziałam: nie jestem opiekunką, ale mam tyle własnych dzieci, że ciężko je spamiętać 😉
Z racji tego, że większość czasu jestem sama, a ich jest trójka, do wielu spraw codziennych podchodzę bardzo zadaniowo. Dotyczy to przede wszystkim wyjść z domu, których z racji zajęć dodatkowych jest mnóstwo… Wysłuchiwanie każdorazowo, co kto chce założyć lub zabrać ze sobą doprowadziłoby do pozostania w domu. Zemściło się to na mnie pewnego dnia. Spieszyliśmy się na zajęcia baletu Lary. Zostało już bardzo niewiele czasu, a my dalej walczyliśmy z poszukiwaniem stroju, bidonów, bluz, czapek i innych niezbędnych rzeczy do wyjścia. Gdy w końcu udało mi się zamknąć plecaki, kazałam maluchom ustawić się pod drzwiami i krzyknęłam że wychodzimy. Larka cały czas usilnie próbowała mi coś powiedzieć, ale ja w ferworze walki z czasem powtarzałam w kółko: spieszymy się, pogadamy o tym na miejscu. Zjechaliśmy windą do hali garażowej, wpadliśmy do auta, pozapinałam dzieciaki, usiadłam na fotelu, i dumna spojrzałam na zegarek – wyrobiłam się! Po czym usłyszałam wrzask z tylu: Mamo, ale my ciągle jesteśmy w kapciach!!!