Together Magazyn » Aktualności » Rodzinne historie o rzeczywistości ryzyka. Filozofia życia rodzinnego

Rodzinne historie o rzeczywistości ryzyka. Filozofia życia rodzinnego

Dziecko moje kochane, kim ty właściwie jesteś? Co konstruuje twój proces stawania się sobą? Czy to ja, twój rodzic, jestem odpowiedzialny za to, kim jesteś teraz i kim będziesz jutro? A może to ci wszyscy twoi koledzy, może to właśnie z nimi współtworzysz repertuar swoich zachowań – zarówno tych bardziej i mniej pożądanych?

Szkoła… Spędzasz w niej tyle czasu… Może to właśnie ona jest odpowiedzialna za to wszystko, co w twoim zachowaniu doprowadza mnie do szału, a czasem wzbudza smutek i obawę? Takie czasy… No właśnie, może to ten postmodernizm – w końcu nic w nim nie jest pewne, nie ma jednej prawdy, a zasady są względne i zależą od różnorodnych realności. No więc jaka jest Twoja realność, kto ją buduje i czy jest wystarczająco dobra? I te nowe media… To na pewno one są winowajcą odpowiedzialnym za zeszłotygodniowy zakup kolejnej rzuconej w kąt zabawki, która była twoim największym pragnieniem. To one budują w tobie, moje dziecko, te wszystkie potrzeby, bo teraz przecież mieć znaczy być.

Jak Cię nauczyć, że jesteś ważny, masz wartość tak prostu, a twój uśmiech jest najcenniejszym prezentem, jaki możesz mi dać? W jaki sposób możesz zrozumieć, że świat jest miejscem wartym zaufania, a ty kreujesz swoją rzeczywistość? Co zrobić, żebyś miał przyjaciół, radził sobie w szkole, miał marzenia i je realizował? Jak sprawić, abyś był po prostu dobrym człowiekiem?

***

Moim pragnieniem jest, aby ten artykuł choć trochę przybliżył nas do odpowiedzi, jak wychować dobre dziecko, tudzież, używając języka psychologii, określił, jakie czynniki wpływają na jego rozwój psychiczny i emocjonalny.

Zakładając, że dziecko „staje się” w interakcji ze światem – zarówno jako istota biologiczna, jak i społeczna – ważne jest, aby zapewnić mu pozytywny świat – dobrych rodziców, świetnych rówieśników, rozwijającą szkołę, wsłuchującą się w jego potrzeby, no i oczywiście wartościowy przekaz międzypokoleniowy, a więc, ni miej ni więcej, wciągającą, opartą na wartościach historię rodzinną, najlepiej transmitowaną z ust rozpieszczających dziecko dziadków. Wyczuwają Państwo delikatną ironię przeplatającą powyższy tekst? No oczywiście, bo jaki my, rodzice, mamy na to wszystko wpływ?

***

Transmisja międzypokoleniowa, czyli cała nasza wiedza o własnej rodzinie, sięga trzech pokoleń wstecz – kim był nasz pradziad ma związek z tym, kim my jesteśmy. Nasza rodzinna historia – to, że dziadek walczył na wojnie o naszą wolność, niebywały dar cioci Krysi do wyczuwania złych ludzi, poświęcająca się dla nas, zawsze obecna i martwiąca się babcia – to wszystko tworzy swoistą mitologię naszej rodziny. Te, jak to nazywa Maria Orwid „zmitologizowane obrazy” osób ważnych, ich oczekiwania delegowane są na nas, więc i my delegujemy je na nasze dzieci. Bo babcia zawsze chciała, abyś został lekarzem… No właśnie, zanim się urodziłeś, już miałeś być lekarzem. Taki międzypokoleniowy plan.

Czy te międzypokoleniowe wartości są jeszcze aktualne? Czy w naszych poplątanych czasach, jak już chyba większość spośród nas sądzi, jest miejsce na wspólnotowość, poznawczy głód, poświęcenie dla innych? Co czyni nas wartościowymi? Cisną mi się na myśl słowa: „sukces”, „dobra materialne”, „indywidualizm”. Tu i teraz właściwie wszystko jest relatywne, względne, dobre i złe naraz; nawet nam, dorosłym, czasami brakuje punktu zaczepienia. Pomyślmy teraz o adolescentach, o głównym pytaniu okresu dojrzewania: „kim jestem?”. Wydaje się ono w tej realności szczególnie dramatyczne. Wszelkie układy odniesienia wydają się być względne, a katalog wyboru „kim jestem” zdaje się nieskończony. Współczesne dzieci mają – w moim odczuciu – jeszcze trudniejszą drogę do przebycia niż wcześniejsze pokolenia, ponieważ jest to ścieżka ciągłej niepewności. Ludzkie działania oparte są na wartościach i wierzeniach.

***

No dobrze, dosyć już tego filozofowania, pani pedagog! Co to właściwie ma dla nas, rodziców, znaczyć? Mniej więcej tyle, że powinniśmy budować w naszych dzieciach świadome zaplecze wartości, aby ten rozległy i pozorny wybór mądrze zawęzić. Myślę, że warunkiem koniecznym do wychowania dobrego człowieka jest bycie dobrym człowiekiem. W taki sposób będziemy budować „dobre generacje”. Pamiętajmy o tym, że przeszłość żyje w nas, więc poprzednie pokolenia rodzinne rzutują na to, jakie są nasze dzisiejsze zobowiązania. Dobrze zobowiązujmy zatem nasze dzieci, wyposażając je w wartości umożliwiające dobre wybory.

***

Pozostając w temacie transmisji międzypokoleniowej, zapraszam do mojego wehikułu czasu. Stajemy u progu Cesarstwa Rzymskiego i przyglądamy się tamtejszej realności. W kulturze tamtej epoki narodziny dziecka nie były jedynie aktem biologicznym, rozstrzygającym o przyjściu na świat potomka. O tym, czy dziecko ma przeżyć i być przyjęte do społeczeństwa, decydował ojciec – głowa rodziny. Tuż po urodzeniu się dziecka akuszerka kładła je na podłodze, a ojcu przysługiwał przywilej podniesienia go z ziemi i pokazania w ten sposób, że je uznaje i nie zamierza porzucić. Zwykle dziecko, którego ojciec nie podniósł, było porzucane pod drzwiami domu lub na śmietniku i gdy miało szczęście, że je ktoś przygarnął, przeżyło. Porzucenie dziecka mógł nakazać swojej ciężarnej żonie nieobecny ojciec. On również decydował o zapobieganiu ciąży, usuwaniu płodu, porzucaniu dzieci wolnych i zabijaniu dzieci niewolnicy. Wszystko to były praktyki legalne i społecznie uznane. Niewątpliwie poprawy statusu dziecka i jego matki przyczyniły się nauki Jezusa, który głosił w tamtejszych czasach zasadę miłości; mówił, że władza ojcowska nie została ustanowiona w interesie ojca, lecz dziecka, a małżonka nie jest niewolnicą, lecz towarzyszką życia męża.

Stajemy teraz u progu odrodzenia. Obserwujemy powolną zmianę statusu i miejsca dziecka w życiu rodzinnym. To dopuszczenie małych dzieci do prywatnej przestrzeni rodziny dokonuje się na ogół w sposób prosty i niekiedy szorstki. Przyznaje mu się w domu pewne ograniczone miejsce, daje proste gry i zabawki oraz pewien zasób czułości. Jednak z im biedniejszej rodziny pochodzi dziecko, tym szybciej kończy się troskliwa opieka rodziców, a tym samym – beztroskie dzieciństwo. Opieka, socjalizacja, szczątkowe wychowanie moralne kończyły się w rodzinie wraz z nabyciem przez dziecko podstawowych umiejętności w zakresie biologicznego i społecznego funkcjonowania – spożywania posiłków, samodzielnego poruszania się, higieny, ubierania się, porozumiewania się z innymi ludźmi.

Pod koniec XIV wieku w zamożnych środowiskach miejskich pojawiają się sygnały o zmianie stosunku do dziecka. Są to nie tyle objawy nowej uczuciowości, ile coraz częściej widoczna wola zachowania dziecka przy życiu. Okazywanie miłości małemu dziecku przestaje być wstydliwe, a wręcz przeciwnie – publicznie się je rozpieszcza. Nowy typ relacji z dzieckiem, polegający na okazywaniu mu uczucia, nie pozostaje bez wpływu na rozwój i zachowanie dzieci. Wyraźnie pojawia się pojęcie „całkiem innego dziecka”, które jest teraz bardziej bystre i dojrzałe.

W XIX wieku stosunek rodziców do dziecka zaczął się znacząco zmieniać. Wtedy to właśnie zdecydowane wzrosła rola uczuć w wychowaniu. Spoglądając we wcześniejsze wieki, można było odnieść wrażenie, jakoby uzewnętrznionych uczuć rodzicielskich nie było nader wiele.

Ta krótka podróż staje się dla mnie pretekstem do przedstawienia Państwu „teorii międzygeneracyjnej”. Mówi ona właśnie o tym, że przekaz międzygeneracyjny nadaje sens, znaczenie i wymiar emocjonalny temu, co dziś się dzieje w rodzinie. Historia życia rodziny ujęta jest w szerokim kontekście, ujawnia powtarzające się wzory zachowań, budowania relacji, stylów życia.

***

Teraz właśnie dotarło do mnie, że tekst ten miał traktować o czynnikach wpływających na rozwój dzieci i młodzieży. Jego zadaniem miało być dostarczenie Państwu wiedzy o czynnikach psychospołecznych i biologicznych determinujących rozwój naszego dziecka. Miał on przedstawiać role rodziców, szkoły oraz grupy rówieśniczej w kształtowaniu się dziecka jako istoty kompletnej. Miałam także przedstawić Państwu najświeższe badania na temat czynników biologicznych wpływających na zachowanie dziecka. Popełniłam jednak tekst traktujący z pozoru o czymś zgoła innym, a jednak korespondujący z powyższym zamiarem. Nie możemy przecież mówić o dziecku, o jego potrzebach w oderwaniu od mikro- i makrosystemu, w którym funkcjonuje, a tym bardziej – z pominięciem kontekstu społeczno-kulturowego, w którym właśnie nasze dziecko jest zakorzenione.

Musimy przyznać, że nasze dziecko w procesie stawania się sobą ma bardzo trudne zadanie. Starajmy się mu w tym nieco pomóc swoją obecnością, otaczajmy je uczuciem i zrozumieniem, korzystajmy z dobrych doświadczeń naszej rodziny, dokonajmy namysłu, co w tym międzypokoleniowym przekazie jest wartościowego, a co być może utrudnia nam bycie w naszej rzeczywistości. Wyciągajmy wnioski i dzielmy się nimi. Bądźmy po prostu wystarczająco dobrymi rodzicami.

Bibliografia

S. Badora, Miłość rodzicielska – reguła czy przypadek?, „Pedagogika Rodziny” 2011, nr 1(1), red. H. Cudak, s. 41–57.

M. Orwid, Czynniki psychospołeczne w psychiatrii dzieci i młodzieży, [w:] Psychiatra dzieci i młodzieży, red. I. Namysłowska, Warszawa 2011, s. 41–51.

Tekst: Iwona Woźniewska

Oceń