Together Magazyn » Aktualności » Mąż i żona, czyli Karolina i Piotr Gacek

Mąż i żona, czyli Karolina i Piotr Gacek

Trzeba przyznać, że jest nietypowa. Wyrozumiała i gotowa do poświęceń. Dojrzała, ponieważ równowaga i stabilizacja przychodzą z czasem. Trochę jak żona marynarza, którego statek widzi bez lornetki. Karolina Gacek intuicyjnie odwraca głowę w tę samą stronę, co mąż. Piotr, były libero reprezentacji Polski i Trefla Gdańsk, triumfuje w najtrudniejszym meczu, jaki pisze życie. W rodzinie, w której balsamem dla duszy bywa tradycja, a miłość powinna trwać aż po grób.

Ty jesteś sportowa?

Karolina Gacek: W sposób rekreacyjny (śmiech). Snowboard zimą, latem rower.

Jakim cudem zrozumiałaś sportowca?

To nie było łatwe. Czy całkowicie jestem w stanie zrozumieć? Takiej pewności wciąż nie mam. Obecnie wiem, jak zachować się w większości sytuacji, natomiast początki były naprawdę trudne. Nasze spotkanie było absolutnym przypadkiem, wielkim darem od losu. Zakochaliśmy się w sobie i żadne z nas nie zastanawiało się nad wykonywanym przez drugie zawodem. Prawdziwa miłość jest wolna od kalkulacji i przemyśleń, co będzie za jakiś czas. Ja zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, jak może wyglądać życie. Pokazały to pierwsze sytuacje, które zaskakiwały, więc z perspektywy czasu jestem przekonana, że nie potrafiłam się wobec nich odpowiednio zachować.
Gacek z rodziną

Siatka psuła szyki?

Raczej powodowała chwile określane jako sporne, które działy się przed ważnymi meczami. Zdarzało się, że nieświadomie wzmagałam ten stres, właśnie poprzez nieodpowiednie zachowanie. Nie byłam w stanie postrzegać świata oczami zawodowego sportowca, nie rozumiałam, czego w takich sytuacjach potrzebuje, a czego wolałby unikać. Po latach wspólnych doświadczeń przyszło zrozumienie, a nawet poddanie się pod drugą osobę.

Bez dyskusji?

Dyskusja stabilizuje związek, poza tym zdaję sobie sprawę, że relacje małżeńskie oparte są przede wszystkim na kompromisie.

Piotr był wyrozumiały?

Piotr jest bardzo wyrozumiały. Spokojny, cierpliwy, zawsze waży słowa, potrafi ugryźć się w język. Nigdy na „hura!”. Na spokojnie przemyśli i przyjmie na klatę. Ja jestem zupełnie inna. Totalna furiatka, która musi wyrzucić z siebie tu i teraz. Później się uspokajam. Piotr jest zupełnie inny. Typowa panna pod jednym dachem z lwem (śmiech).

Jego sport wymagał od Ciebie dużych poświęceń?

Przede wszystkim podporządkowania całego życia. Gdy się poznaliśmy, pracowałam w dużej firmie. W otoczeniu świetnego zespołu, będącego dużą, zgraną ekipą. Lubiłam to, co robiłam i spełniałam się pracy. Nadszedł moment, kiedy trzeba było się wyprowadzić z Częstochowy, gdzie mieszkaliśmy. Zawsze godziliśmy wspólne obowiązki zawodowe, więc propozycja, którą dostał Piotr, całkowicie zmieniła naszą sytuację.

Gdzie miał grać?

Rosja lub Kędzierzyn. Wybór padł na Polskę z racji tego, że Piotr jest ogromnie rodzinnym człowiekiem. Nie wyobraża sobie przeprowadzki bez nas. Rodzina stanowi dla niego tlen. To był moment, gdy rodziła się Zosia, dlatego decyzja była wyjątkowo trudna. Z miesięczną córką przeprowadziliśmy się do Kędzierzyna. Właśnie wtedy po raz pierwszy musiałam się podporządkować.

Decyzja nie zablokowała kariery?

Zupełnie nie.

Rosja nie wróżyła większych możliwości?

Absolutnie nie. Rosja jest specyficznym krajem dla sportowców z zewnątrz. Muszą mieć bardzo mocną psychikę, sporo siły. Są inaczej traktowani. Oczywiście otrzymują spore pieniądze, jednak jest coś za coś. Wielkie wyrzeczenia, wiele wyjazdów, długodystansowych lotów, gdzie praktycznie rodzinę widują kilkanaście dni w roku. W naszym przypadku nie mogłoby się to sprawdzić. Kędzierzyn oferował mniejsze wynagrodzenie, ale Piotr postrzega świat przez pryzmat własnych zasad. Rodzina jest dla niego zawsze numerem jeden, finanse schodzą na dalszy plan.

Przeprowadzki są codziennością?

Pierwsze 4 lata życia Zosi działy się w Kędzierzynie. Oboje nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji, dzięki niej rodzina była zawsze obok nas. Potem nadszedł czas Gdańska, który uświadomił mi, że w sumie przez 6 lat całkowicie podporządkowałam się rodzinie i wychowaniu dziecka, stając się panią domu, kiedy Piotr był przez cały czas w rozjazdach.

Bez frustracji i żalu?

Przearanżowanie życia z aktywnej zawodowo kobiety w panią domu spowodowała szereg frustracji. Cierpiałam na depresję, która zaczęła się tuż po porodzie. Postanowiłam jednak wszystko wytrzymać, chociaż zdaję sobie sprawę, że odbiło się to na mojej psychice. W Gdańsku oboje złapaliśmy głęboki oddech. Przecudowne miejsce, bez dwóch zdań najlepsze w Polsce, pełne fantastycznych, otwartych ludzi. Trafiliśmy do innego świata. Po roku aklimatyzacji byłam pewna, że to idealny czas na powrót do pracy.

Udało się?

Rynek pracy był szeroki, a miejsce dla siebie znalazłam z łatwością.

Jak godziłaś więcej obowiązków?

Decydując się na powrót do zawodu, wiedziałam, że odnajdę się tam, gdzie umożliwią mi sporą elastyczność. Gdybym musiała siedzieć za biurkiem przez 8 godzin, z pewnością nie byłoby kolorowo, natomiast zajmując się eventami, miałam cały wachlarz możliwości pracy po południu czy wieczorem. Życie z Piotrem nauczyło mnie organizacji i zagospodarowania czasu tak, że gdy on był na meczu, ja byłam w stanie radzić sobie z małą Zosią bez zgrzytów. Wszystko zaczęło się zazębiać. Praca w Gdańsku spowodowała, że przekonałam się, co chcę robić. Moją pasją są eventy, dlatego obecnie posiadam działalność i przy tym chcę zostać, aby utrzymać niezależność poukładaną pod nasz tryb życia.

Życia do góry nogami na walizkach.

Non stop! Moja praca wiąże się z wyjazdami. To, czym się zajmuję, dzieje się poza Częstochową i Gdańskiem. Oczywiście, udaje się wszystko godzić. Piotr również inaczej spełnia się zawodowo.

Czym się obecnie zajmuje?

Od maja jest prezesem Klubu Sportowego Onico Warszawa. Stale przy siatce, ale z nieco innej perspektywy. Propozycja spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nagle! W ubiegłym roku, po zakończeniu kariery sportowej, pracował na stanowisku project managera i po 4 miesiącach zaproponowano mu awans. Ma multum obowiązków, ale jesteśmy przyzwyczajeni, że część życia byliśmy osobno. Jest nam to na rękę.

Jak to?

Będąc z kimś 10 lat, przyzwyczajasz się, że przez kilka dni w tygodniu tej osoby nie widzisz. Wpadasz w podyktowany przez sytuację tryb życia, dlatego w drugą stronę robi się również ciężko. Ze zdumieniem przyjmujesz, że jest obok przez cały czas.

Efekt żony marynarza?

Trochę tak. Może nie tak dosłownie, ponieważ marynarze wypływają na dłuższy czas. U nas to zaledwie parę dni w tygodniu, które zdarza się, że szczęśliwie zbiegają się ze wspólnymi obowiązkami. Gdy robię event, razem wyjeżdżamy. Do czwartku pracujemy intensywnie, ja w Częstochowie, Piotr w Warszawie, potem razem jedziemy na 3 dni, które spędzamy całą rodziną. Kwestia przyzwyczajenia i przyznam, że nie wyobrażam sobie w inny sposób żyć.

Zdarzało się, że odliczałaś dni?

Tak. Najtrudniejsze były początki, gdy Zosia była mała. Potwornie przeżywałam jej narodziny, do tego nałożyła się depresja i świadomość, że w Kędzierzynie jestem sama. Wtedy odliczałam dni i godziny do powrotu Piotra. Z biegiem czasu sporo się zmieniło. Gdy wiem, że wieczorem wraca z Warszawy, mój dzień wygląda zupełnie inaczej. Plany są podporządkowane pod niego, pomimo że kontroluję czas.

Przyjazd to święto?

Nie, to dla nas normalne i naturalne.

Jak Zosia radzi sobie z takim trybem życia?

Taki model życia to dla niej normalność, innej nie zna. Tata po prostu pracuje z dala od domu. Zdarzały się kryzysy, ale z wiekiem Zosia coraz bardziej rozumie nasz sposób funkcjonowania. Wiek dał je możliwości. Rozmawia z tatą przez telefon, widzi go na ekranie, wie, że chociaż daleko, jest zawsze obok i nie zawiedzie, gdy go potrzebuje.

Kazałaś wybierać: ja albo siatkówka?

Nigdy w życiu. Nie przeszłoby mi przez gardło. Poznając mojego męża, wiedziałam, że siatkówka stanowi cały jego świat. Dała mu możliwość lepszego życia, nauczyła dyscypliny i pokory. Wiem, że potrafiłby rzucić ją dla nas. Gdy rodziła się Zosia, wyjechał na Mistrzostwa Świata, ale już nie jako pierwszy Libero. Sam chciał poświęcić ten czas dla rodziny, a przecież nigdy go o to nie poprosiłam. Zdecydował sam. To działa w dwie strony – nie szantażowałam go emocjonalnie, aby opuścił mecz, bo nie dam sobie rady z płaczącym dzieckiem. Rozumiem, że jest to jego praca i gdybym nie potrafiła tego uszanować, jak mogłabym powiedzieć, że kocham go najbardziej na świecie? Siatkówka jest dla Piotra chlebem powszednim. Dzięki jego grze mieliśmy wszystko jako rodzina. Uważam, że nie można kazać wybierać.

Kluczem jest wyrozumiałość i szacunek?

Umiejętność kompromisu i miłość. Kłócimy się, ale kto tego nie robi? Mamy poczucie, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Każdego dnia dziękuję losowi za Piotra i Zosię i myślę, że on czuje to samo.

Podobno żona sportowca jest wyłącznie pięknym dodatkiem.

Panuje taki stereotyp. Żony sportowców nie pracują i wydają ich ciężko zarobione pieniądze. Prawda wygląda nieco inaczej. Zdrowy rozsądek partnerki pozwala, by mężczyzna mógł się spełnić na każdym polu. W sporcie i rodzinie. Jej rolą jest umiejętnie łączyć te dwa światy, nie powodując kolizji. Jest matką, żoną, powiernikiem, menadżerem i przyjacielem, a otoczka, o którą pytasz, jest moim zdaniem powierzchownie oceniana.

Ciężki kaliber.

Wielkie wyrzeczenia, których jestem przykładem. Godząc się z pasją drugiej połowy i rozumiejąc jej znaczenie, można wszystko bez żalu poukładać. Oczywiście, potrzebny jest czas i wiele popełnionych błędów, dzięki którym nabiera się doświadczenia. Poza tym priorytety. Jeśli celem samym w sobie jest popularność i sława tego męskiego ramienia, to umówmy się – nie znajdziemy miłości, a kolejny kontrakt.

Uległa i posłuszna?

Wierna tradycyjnemu modelowi rodziny i pewna, w czym tkwi jej siła. Miałam to szczęście, że wychowałam się w domu, w którym każdego dnia był obiad, a rodzice znajdowali czas, by z uwagą angażować się w to, co robię. Moja mama zawsze była w domu, z kolei tato pracował za granicą. Powtarzam moje dzieciństwo w życiu Zosi naturalnie, ponieważ w takim schemacie sama zostałam wychowana. Fakt, czasy były inne. Wyniosłam wartości, o których nie zapominam. Jeśli chcesz coś osiągnąć wspólnie z drugą połową i jakoś to wszystko pogodzić, musisz całość wyważyć. Nie unosić się honorem. Zajmując się córką i domem, nie leżałam i nie pachniałam, a wszystko dookoła działo się samo. Oczywiście miałam pomoc z wielu stron, za którą jestem wdzięczna. Rozumiałam, że w tej sytuacji powinnam mężowi także pomagać.

Jak?

Tworząc ciepło, do którego lubi wracać. Po meczu czy długiej podróży ma pewność, że czeka na niego żona i dziecko, a w kuchni pachnie zupą. Prawdziwy dom, który po dużym stresie i emocjach jest najlepszym i najbezpieczniejszym azylem. Tak widzę tę pomoc.

Nie miałaś zakusów rewolucjonistki?

Nie miałam takiego ciśnienia. Powtarzałam Piotrowi, że nie jestem typem karierowiczki i życiowe proporcje rozkładam tak, a nie inaczej. Podkreślałam, że zależy mi, by realizować się w eventach, ale nie na siłę i za wszelką cenę. Na pierwszym planie jest rodzina. Poukładany dom, w którym Piotr po przyjeździe czuje się szczęśliwy i spełniony. Tak samo dziecko, które ma mamę na miejscu i normalne dzieciństwo. Potem dopiero praca. Tak jest i będzie zawsze, o ile sytuacja mi pozwoli.

Dojrzałość i równowaga przyszły z czasem?

Na pewno. Mając dwadzieścia parę lat, człowiek myśli zupełnie inaczej. Piotra poznałam przed trzydziestką i wiem, że był to najlepszy moment. Skończone studia, przynajmniej jedna praca za sobą, dzięki którym nabywasz doświadczenia. Kształtują je równolegle troski i trudne momenty, które każdemu są potrzebne, by wiedział, kim naprawdę jest. Wtedy nadchodzi czas na wnioski. Mądry człowiek wyciągnie je i będzie żył według ustalonych przez siebie zasad. Wtedy przekona się, czy było to dobre. W moim przypadku tak. Odcinam głupoty i cenię to, jaka jestem teraz. Uważam się za mądrą kobietę.

Świat bez siatkówki mógłby istnieć?

Dla Piotra? Nigdy! Już jako mały chłopiec przez kilka godzin dziennie trenował w pokoju przy ścianie. Wspierany przez kochającą i wyrozumiałą mamę, która zawsze mocno w niego wierzyła. Wiedziała, że zrealizuje się w sporcie, jednak przypominała, aby robił to, co kocha, dbając o wykształcenie. Posłuchał jej i jest jednym z nielicznych zawodowców, którzy uzyskali wyższe wykształcenie w trakcie kariery. Obrał kierunek, który sobie zaplanował.

Zosię zobaczymy pod siatką?

Jest aktywna, uwielbia ruch. Nie pokazuje kierunku, że siatkówka jest jej pisana. Aktualnie śpiewa i gra na pianinie, pochłania ją to bez reszty. Nie wybierzemy za nią. Sama musi wiedzieć, co chce robić.

Gdyby Piotr mógł cofnąć czas?

Zrobiłby to samo. Jego serce przenika rodzina i sport. Ten splot jest jego paliwem, aby każdego dnia się budzić i czekać na rzucane przez los wyzwania. Nie boi się ich, pewien, że my będziemy obok, mocno ściskając jego ręce.

Wygrane szczęście?

Siła rodziny mocna dzięki niezłomnym charakterom. Spotkaliśmy siebie nawzajem po to, aby się uzupełniać. Dwie połówki, dla których rodzina jest najważniejsza. Jestem przekonana, że jeśli para nie zboczy z tego kursu i nie przestanie pamiętać, to wierzę, że związek przetrwa wszystko, aż do ostatnich dni. To chcemy przekazać córce.

Oceń