Nie jest królewną i nie mieszka w zamku. Idzie natomiast przez życie w iście bajkowym entourage’u. Bez korony, ale za to z naturalną spontanicznością, która pozwala jej skakać po kałużach i cieszyć się z kolorowego confetti. Niedawno skończyła 31 lat i spełnia się jako świeżo upieczona mama małej Julki. Poznajcie Agatę Królak, ilustratorkę książeczek dla dzieci i dorosłych. Kobietę pełną optymizmu, która świat widzi w pastelowych barwach.
Agato, twój alias mailowy intryguje – krolakniekrolewna. Co miałaś na myśli?
Pomyślałam sobie, że przyszedł czas na poważnego maila. Wiadomo, te z liceum bywają co najmniej dziwne. Postanowiłam, że użyję nazwiska, ale nie mogło być zbyt prosto.
Jest fajnie. Działa na wyobraźnię. A co najważniejsze, jest bajka!
Masz rację. Kraina dzieciństwa została mi do czasów dorosłych. Cały czas ciągnie mnie do tych bajek (śmiech). Wiesz, ja nigdy nie przepadałam za moim nazwiskiem. Cały czas ten król się gdzieś przewija. A ja nie jestem królewną. Jako mała dziewczynka byłam chłopczycą, która wspinała się po drzewach.
I rysowała po ścianach…
Tak (śmiech).
Masz 30 lat, jesteś świeżo upieczoną mamą. Od kiedy w twoim życiu pojawiło się dziecko, jest łatwiej czy trudniej?
Mam to szczęście, że dziecko może być ogromną inspiracją w mojej pracy zawodowej. Od zawsze doskonale dogadywałam się z dziećmi, na przykład, gdy prowadziłam dla nich warsztaty. Od kiedy mam swoją Julkę, co chwilę pojawiają się impulsy do robienia nowych rzeczy. Julka to taki mój recenzent na co dzień, w domu.
Czyli same plusy, żadnych minusów?
To jest banał, ale dziecko zmienia wszystko. Całe życie trzeba nagle przeprogramować, ale w zamian dostajesz wielką nagrodę. Jest trudno, ale nie mogę narzekać, bo z posiadania dziecka płynie wiele dobrego. Nagle człowiek odkrywa, że wszystko da się zrobić, ale wymaga to organizacji. Nie ma co ukrywać, całe życie musiałam uporządkować.
Rysujesz ilustracje, ale również pracujesz na uczelni. Ponadto robisz doktorat. Jak udaje ci się łączyć wszystko z wychowaniem małego dziecka? Pracujesz po nocach?
Niestety tak, ale mam postanowienie, żeby trochę zwolnić i pracować mniej. Jeżeli
pracujesz w zawodzie, który jest twoją pasją, zawsze znajdziesz czas. Nawet nocą. Trudno zupełnie zwolnić i przeprogramować się na tryb „macierzyństwo”. Kiedy wróciłam do pracy na uczelni, a czasu naprawdę zaczęło brakować, zatrudniliśmy nianię. Jest z nami na pół etatu i to na razie musi nam wystarczyć. Czasami udaje mi się popracować z Julką. Jest w takim wieku, że łatwo ją zainteresować np. kolorowankami albo klockami. Mam wtedy trochę czasu dla siebie (śmiech).
Wróćmy teraz do twojego dzieciństwa i rysowania po ścianach. To niesamowite, że rodzice dali ci taką swobodę.
Zastanawiam się, na ile to było przyzwolenie, a na ile machnięcie ręką. Nigdy nie pytałam o to mojej mamy. Możliwe, że byłam po prostu nie do powstrzymania w tej kwestii (śmiech).
Jesteś im za to wdzięczna?
Tak, to był ogromny dar z ich strony. Doceniłam to szczególnie wtedy, gdy byłam już starsza i bardziej świadoma. Wspaniale, że mogłam wówczas pomalować ścianę czy sufit mojego piętrowego łóżka. Pamiętam wyprawy z tatą do Państwowej Galerii Sztuki czy Pałacu Opatów. Byłam wtedy szkrabem, ale te wszystkie doświadczenia bardzo mocno mnie ukształtowały. Rodzice nieustannie zachęcali mnie do tego, żeby się rozwijać.
Pamiętasz swoje pierwsze ilustracje?
Tak, niestety wiele z nich poginęło. Niektóre trzymam, od czasu do czasu oglądam i hołubię. Pamiętam, jak robiłam pierwsze obrazki do historii, które sama wymyślałam. Mama je spisywała, a ja malowałam.
No proszę, to były twoje pierwsze doświadczenia zawodowe.
Tak, dokładnie! Moje pierwsze książki obrazkowe (śmiech).
Co się zmieniło od tamtego czasu? Jak rozwinął się twój warsztat pracy?
Myślę, że oglądając moje ilustracje, nadal można powiedzieć, że to rysunki dziecka, więc niewiele się zmieniło (śmiech).
Od dziecka jesteś szalenie kreatywna. To cecha wrodzona czy wyuczona?
Wydaje mi się, że to cecha wrodzona każdego z nas. Ja miałam dużo szczęścia i dorośli dookoła pomogli mi ją pielęgnować i rozwijać. Chodziłam do szkoły podstawowej o profilu plastycznym, brałam udział w konkursach. Szkoda, że w edukacji powszechnej tak rzadko zachęca się dzieci, aby rozwijały się kreatywnie. Często, z góry zakłada się, że dziecko potrafi rysować, albo nie. U tych, które określi się jako nieutalentowane, nie rozwija się tej umiejętności. A przecież aktywność twórcza to cecha każdego z nas.
Być może dlatego nam dorosłym tego brakuje. Zobacz, jak wielkie zainteresowanie wzbudzają wszelkie warsztaty: szydełkowania, malowania, rzeźbienia…
Tak, jest powrót do kultury DIY (dop. red. tłum. zrób to sam). Zarówno dzieci, jak i dorośli potrzebują twórczej ekspresji. A ta ekspresja w ogóle nie musi być związana z talentem. Każdy z nas potrzebuje czasami wyżyć się artystycznie. Cieszę się, że od kiedy mówi się otwarcie o świadomym rodzicielstwie, coś zaczyna się w tym temacie zmieniać. Rodzice coraz częściej inwestują w artystyczną edukację swoich dzieci.
Rozumiem, że Julka również otrzymała przyzwolenie do malowania po ścianach?
Może niekoniecznie po ścianach, ale mamy w domu ogromną tablicę, po której może rysować. Albo rozkładamy na podłodze takie duże kartki. Ona na tym siedzi i rysuje wokół siebie, a my nie żyjemy w strachu, że wyjedzie jakimś pisakiem na podłogę (śmiech). Polecam każdemu takie rozwiązanie. Oczywiście, gdy zdarzy jej się porysować coś przez przypadek, nie rugamy jej za to.
Czy Julka podsuwa ci pomysły na ilustracje?
No pewnie! Akurat pracuję nad projektem dla dzieci w wieku Julki. Inspiracją są m.in. zwierzątka, które Julka nieustannie każe mi rysować (śmiech).
Chciałabyś, żeby córka poszła w twoje ślady?
Nie mam takich aspiracji. Chciałabym, żeby zawsze towarzyszyły jej w życiu działania kreatywne. Moja praca zawodowa sprawia mi wielką frajdę i pewnie, gdybym nie była ilustratorką, robiłabym coś równie twórczego, ale wybór tej drogi nie był do końca świadomy. Ja po prostu zawsze to robiłam, od kiedy pamiętam. Chciałabym, aby moje dziecko podjęło decyzję bardziej świadomą, aby mogło poeksperymentować, zanim wybierze odpowiednią drogę.
Niedawno skończyłaś 31 lat. Czy wiązało się to z jakimś zawodowym przełomem?
Przyszedł czas na refleksję o życiu. Bardziej świadomie zaczęłam zastanawiać się, co chciałabym robić, odczułam potrzebę tzw. określenia się. Mam również mały kryzys twórczy, który wynika chyba z przepracowania. Przez ostatnie kilka lat robiłam zdecydowanie za dużo. Potrzebuję przerwy, aby naładować baterie. Myślę jednak, że kryzysy są dobre, zwłaszcza w zawodach twórczych. Ta energia potrafi nas popchnąć do przodu.
Jak wygląda praca ilustratorki? Wiem, że pracujesz głównie w domu, nie licząc czasu spędzonego na uczelni. Czy wyznaczasz sobie godziny pracy? A może pracujesz 24 godziny na dobę?
Od kiedy Julka pojawiła się na świecie, to ona wyznacza czas mojej pracy (śmiech). Całe szczęście, że pomagamy sobie nawzajem z tatą Julki, gdy akurat nie mamy niani, a dziecko nie chce spać. Gdy przychodzi moment deadline’u, muszę zwiększyć swoje siły. Rytm mojej pracy wyznaczają deadline’y. Czasami zdarza się, że muszę posiedzieć pół nocy, aby skończyć projekt, bo wiem, że jak przełożę to na rano, to stracę całą wenę twórczą. Praca na swoim nie jest łatwa, ale daje dużą satysfakcję. Mam więcej swobody w ciągu dnia. Innym razem czuję, że projekt za mną chodzi i nie daje mi spokoju.
Umiesz odpoczywać, rozdzielać czas pracy od tego rodzinnego?
Cały czas się tego uczę. Mam w sobie trochę pracoholika. Trudno jest mi się zatrzymać, chociaż wiem, jak owocne i ważne dla rodziny mogą być przerwy.
Jak już wcześniej wspomniałaś, twoje ilustracje wyglądają, jakby wyszły spod kredki dziecka. Są bajkowe, pastelowe, urocze. Zastanawiam się, ile w tobie jest dziecka?
Dużo, bo nieustannie to dziecko w sobie pielęgnuję. Blisko mi do dzieci, ich postrzegania oraz interpretowania świata. Myślę, że każdy z nas ma w sobie duszę dziecka, ale często bardzo mocno zaniedbaną. Ja, przez to, że pracuję w zawodzie kreatywnym, mam częstszy i łatwiejszy dostęp do tych dziecięcych zasobów. Tak, jestem dużym dzieckiem i cieszą mnie rzeczy, które cieszą dzieci. Balony, confetti, wesołe miasteczka, bajki animowane – ja to szczerze uwielbiam.
Nie myślałaś, żeby zostać pedagogiem?
Był taki moment, kiedy chciałam zostać panią od plastyki (śmiech). Dzisiaj ta plastyka z dydaktyką pięknie się łączą, poprzez moją pracę na uczelni i doktorat, który jest skoncentrowany na projektowaniu działań edukacyjnych. Odkryłam to niedawno, że poza tworzeniem ilustracji, wielką frajdę daje mi działanie w obszarze edukacji wizualnej. Wszystko zaczyna się zazębiać.
A jak to jest z gotowaniem? Twoja praca dyplomowa „Ciasta, ciastka i takie tam” oraz późniejsza publikacja „Z działki, z lasu i takie tam” to nietypowe książki kucharskie, ilustrowane twoimi obrazkami. Lubisz gotować?
O nie! (śmiech). Kiedy robiłam dyplom, faktycznie dużo gotowałam, ale mi przeszło. Ja kompletnie nie mam zdolności kulinarnych. Ludzie, którzy gotują z pasji, wszystkie receptury mają w głowie, a ja korzystam z gotowych przepisów. Ostatnio natomiast dość intensywnie pracuję nad czasopismem dla dzieci i zastanawiam się, czy nie poświęcić się temu w całości. Nazywa się „Trzy Czte Ry”. Właśnie wychodzi drugi numer. Trochę skaczę z dziedziny na dziedzinę…
Duża różnorodność, ale wszystko w podobnych ramach.
Tak, bo ja nie lubię się nudzić tym, co robię. Potrzebuję różnorodności. A poza tym, teraz chciałabym znaleźć trochę czasu na „nicnierobienie”, żeby móc spędzić go z Julką.
Myślę, że po takiej krótkiej chwili „nicnierobienia” będziesz miała jeszcze więcej chęci do pracy, długo nie wytrzymasz. Wróćmy do twoich grafik. Przeglądając je, powróciłam do czasów słodkiego dzieciństwa. Rozczuliła mnie zwłaszcza jedna, a mianowicie – masło śpi. To jest tak słodkie i urocze, że muszę zapytać – skąd pomysł na taką abstrakcję?
Masło śpi to kołysanka dla dzieci, a inspiracją do rysowania był sam tekst. To było akurat zlecenie z wydawnictwa, z którego zresztą bardzo się cieszyłam. Tematem przewodnim było uczłowieczenie różnych przedmiotów, co zawsze bardzo mnie bawi.
Długo nad tym pracowałaś?
To był jeden z tych projektów, które przyszły do mnie same. Przeczytałam jedną fajną wskazówkę od wydawcy i samo poszło. Ja w ogóle dość szybko pracuję. Wystarczy inspiracja, która może przyjść z każdej strony. To może być zestaw kolorów albo jakieś intrygujące hasło. To moje tempo pracy czasami działa przeciwko mnie. Produkuję tak wiele projektów, że jak patrzę wstecz, to jestem w szoku. Dzisiaj widzę, ile błędów popełniłam. Czasami mam refleksję, że nad jakimś projektem mogłam posiedzieć trochę dłużej, dopracować to i owo. Uczę się na tych błędach.
Twoje ilustracje to przede wszystkim praca ręczna czy korzystasz z technologii?
Najpierw zawsze pracuję manualnie, a docelowo wszystko jest wrzucane do komputera. Czuwam nad całym procesem powstawania ilustracji. Dzięki temu, że ukończyłam studia graficzne, mam kompetencje, aby po stworzeniu ilustracji, złożyć ją również do druku.
Nie lubisz żywych kolorów, prawda?
Krążę wokół lekko przygaszonych, pastelowych i rozmytych barw. Uciekam od tych jaskrawych. Bardzo lubię różowy.
Większość ilustracji trafia do dzieci, ale są również takie, które są skierowane dla dorosłych.
Zakładam, że to, co projektuję, nadaje się dla dzieci w każdym wieku. Pierwszą intencją jest zawsze dziecko, ale moje projekty mogą być atrakcyjne dla każdego. Wychodzę z założenia, że każdy z tej ilustracji wyczyta coś innego. Nigdy nie zakładam, co to mogłoby być. Dopuszczam dużą dowolność interpretacji. A gdy ktoś odczytuje ilustracje w odmienny dla mnie sposób, bardzo mnie to cieszy. To dodatkowa jakość dla projektu. Lubię dwuznaczności, sytuacje otwarte, gdy forma nie wynika tylko z funkcji.
Jaki jest twój styl w projektowaniu?
Dzieciuchowaty (śmiech).
A styl życia?
Jestem optymistką. Czasami popadam w melancholię, jak każdy, ale staram się pielęgnować pozytywne myślenie.
Skaczesz po kałużach?
No pewnie! Albo w liściach. Czekam, aż Julka podrośnie, żebyśmy mogły poskakać razem.