Together Magazyn » Aktualności » Biała karta

Biała karta

Za oknem gwizdali koledzy, a on – zamiast wsiadać na rower, liczył zarobione na rynku pieniądze. Było ich niewiele, ale musiały wystarczyć na jedzenie, opłaty i ubrania. Wdowi grosz nie wpadał do puli, bo on, jako najstarszy, otrzymał ważne zadanie.  – Musiałem przejąć rolę ojca, zaopiekować się rodzeństwem oraz matką i zapomnieć, że mam dopiero 14 lat – podsumowuje Norbert, którego historia dowodzi, że każde dziecko to biała karta.

Dojrzałeś i przestałeś „ojcować”?

Dojrzewam i uczę się, że nic nie muszę. Trudno w jeden dzień zrzucić balast, który towarzyszył mi, odkąd skończyłem 13 lat.

Balast czy odpowiedzialność?

Dziś widzę to inaczej, a relacje z rodzeństwem są sporadyczne. Oczywiście gdyby któremuś działa się krzywda, pomógłbym, jednak teraz nie układam im życia po mojej myśli.

Jak liczną masz rodzinę?

Jest nas siedmioro.

Stół wigilijny jak z reklamy!

Święta spędzam z żoną i dziećmi, w towarzystwie teściów. Przed śmiercią matki wpadałem do rodzinnego domu, łamałem się opłatkiem i to było na tyle. Prawie w korytarzu, bo święta były dla mnie smutnym czasem i zazdrościłem kolegom, że u nich jest normalnie.

U Ciebie nie było?

Ojciec pływał, matka siedziała w domu. Byłem oczkiem w głowie – od najmłodszych lat dawałem powód do dumy. Bardzo zdolny uczeń, rokujący piłkarz, na ręce mamy spływały głównie pochwały. Wiele uchodziło mi na sucho, w tamtych czasach mogłem naprawdę dużo. Miałem czekoladę, chodziłem ubrany od stóp do głów w Pewexie, a jeśli zamarzyłem sobie motor, ten natychmiast pojawił się w domu.

Pozazdrościć!

Do czasu narodzin pierwszej siostry. Potem wszystko ruszyło lawinowo – ojciec w morzu, matka w kolejnej ciąży. Chyba strasznie ją kochał, bo wybaczał i uznawał kolejne nieswoje  dzieci. Zaciął się przy ostatnim.

Miał dość?

Wrócił wcześniej, bo był chory. Okazało się, że zmaga się z nowotworem płuc z przerzutami. Trafił do szpitala i po niespełna dwóch miesiącach odbył się pogrzeb.

Punkt zwrotny?

Świat zmieniła mi matka, która nie chciała pójść do szpitala. Żądała ode mnie, żebym opiekował się ojcem, bo jestem mężczyzną. Miałem 13 lat i nie potrafiłem odnaleźć się w sali cierpiących ludzi. Próbowałem pomagać, myłem, karmiłem, wołałem pielęgniarki. Pewnego razu zgasł przy mnie.

Ty dałeś słowo?

Nie, ojciec na łożu śmierci nie wymusił na mnie obietnicy, że jako dziecko stanę się mężczyzną i wezmę na barki jego obowiązki. Ostatnie słowa dotyczyły raczej tego, że mam się uczyć i traktować ludzi tak, jak chciałbym, żeby mnie traktowali. Prosił, abym był dobrym człowiekiem. Próbowałem.

Tylko próbowałeś?

Matka nawet nie chciała go pożegnać. Pogrzeb był formalnością, całą watahą wróciliśmy do domu – jak gdyby nigdy nic. Z planem, że trzeba jak najszybciej spieniężyć wartościowe rzeczy, które ojciec przywoził z rejsów. Ja, zamiast do szkoły, jechałem na rynek – cieszyłem się, że jestem dorosły. Po powrocie mama zawsze rozliczała mnie z zarobionych pieniędzy.

W szkole nie pytali o Ciebie?

Radziłem sobie, oceny się nie pogarszały, a nauczyciele – wiedząc o tragedii, przymykali oko na nieobecności. Rynek nauczył mnie cwaniactwa – spekulowałem wszystkim, co się dało. Matka każdego dnia podkreślała, że teraz ja jestem najstarszy, że muszę zastąpić rodzeństwu ojca. Czułem, że daję radę.

Ojca? W jakim zakresie?

Każdym – począwszy od uzupełniania lodówki, przez sprawdzenie lekcji, po zorganizowanie rodzeństwu odzieży. Było coraz gorzej. Obserwowałem, jak koledzy poznają dziewczyny i chodzą na dyskoteki. Ja prowadziłem całą czeredę do kościoła.

Starszy brat na medal.

W tamtych czasach na medal było PLO i pomoc społeczna. Gdyby nie oni, dzieciaki nigdy nie wyjechałyby dalej niż na ostatni przystanek miejskiego autobusu. Renta po ojcu nie pozwalała na godne życie, ale matka zupełnie się tym nie przejmowała. Zrzuciła na mnie cały trud wychowania – przekonałem się o tym, zmieniając pieluchy najmłodszemu bratu, który przyszedł na świat krótko po śmierci ojca. Gdy tylko próbowałem się buntować, wracały słowa, że to mój obowiązek. Nienawidziłem jej za to, że urodziłem się najstarszy.

Pewnego dnia uciekłeś?

Najpierw zacząłem się staczać. Mimo że dostałem się do najlepszego ogólniaka, ciągnęło mnie na ulicę. Tam, wśród starszych kumpli – często z wyrokami, odrabiałem lekcje życia. Byłem wolny, więc w szkole szybko uzyskałem status gościa. Nie zaliczyłem pierwszej klasy, podobnie było zresztą w kolejnych szkołach, do których zapisywałem się po to, by nie stracić świadczeń socjalnych. Wracałem do domu, zmieniałem ubrania i po kilka dni bywałem na mieście. Imponował mi ten świat szybkich pieniędzy i twardych facetów, z których żaden nie miał pętli na szyi w postaci rosnącego rodzeństwa i niechętnej matki.

Pomyślałeś, że były to nieplanowane ciąże?

Krzywdę, jaką mi zrobiła, wyrzucałem jej za każdym razem. Z nienawiścią krzyczałem, że wszystko mi zabrała. Tak było do czasu, gdy pewnego dnia lekarz w przychodni powiedział: „dość” i skierował na leczenie.

Od czego się uzależniłeś?

Od życia na pozór normalnego (śmiech). Piłem jak smok, a przed heroiną uchronił mnie jedynie strach przed HIV. Stawałem się wrakiem człowieka, nie trzeźwiałem, wpadałem do domu i bez przytomności niszczyłem życie. Upadając, łamałem meble, zasypiałem na dziecięcym łóżku, wstawałem skacowany i zabierałem im ostatnie porcje z lodówki.

Zemsta?

Złość. Na wszystko i na wszystkich dookoła. Najbardziej na matkę, że przekreśliła, to co miałem najcenniejszego. Nie potrafiła zadbać o nas, nie chciała dostrzec, jaki mam potencjał. Miałem być Nim i odciążyć ją od trudu wychowania.

Dlaczego się nie zbuntowałeś?

To było silniejsze. Wracałem i z jakiejś takiej przyzwoitości dobrego człowieka chciałem uczestniczyć w ich życiu. Podświadomie jednak robiłem wszystko, by zmienić to życie w koszmar. Nie miałem dla nich litości – te maluchy dorastały i były dla mnie największą porażką.

Jakoś jednak dorosłeś?

Najpierw wziąłem ślub z dziewczyną, której przez przypadek zrobiłem dziecko. Chciałem mieć zupełnie inny dom, z pełnym barkiem i kolegami. Teściowie wywalili mnie na bruk, odebrali syna, każąc zrzec się do niego praw.

Przełknąłeś gorzką pigułkę?

Ucieszyłem się. Nie miałem zobowiązań, a gdyby ktoś pytał, to przecież spełniłem się jako mężczyzna. Doprowadziłem samego siebie do punktu krytycznego – zdarzało się, że budziłem się w krzakach, trafiałem do szpitala po licznych pobiciach, czy na izbę wytrzeźwień, gdy rozrabiałem na mieście.

Nagle sporządniałeś.

Zakochałem się i do tej pory mówię, że ona to wariatka. Bo która kobieta wzięłaby sobie kogoś takiego jak ja?

Miłość jest ślepa?

Jest cudowna, dopóki przeszłość nie puka do drzwi. Rodzeństwo dorosło i okazało się być całkowicie nieprzystosowane do życia. Wróciły kołaczące się po głowie słowa matki i starałem się im pomagać.

Spełnić wymuszoną obietnicę?

Raczej oczekiwania, które były kamieniem i zadrą w sercu. Uciekałem od nich, nie odbierałem telefonów, nie chciałem, aby dowiedzieli się, gdzie mieszkam. Oni byli jednak sprytni. Za każdym razem podkreślali, że jestem najstarszy i mam obowiązek się nimi zajmować.

Ojciec dorosłych dzieci?

Ojciec klątwy, jaką nieodpowiedzialna matka rzuciła na rodzinę. Miotałem się, szarpałem sam ze sobą, brnąłem w te ich problemy do momentu, gdy małżeństwo zaczęło się rozpadać. Moje własne dzieci uciekały przed krzykiem, żona zdecydowała się na drugi etat – tylko po to, by jak najmniej bywać w domu. Wstrząsnęła mną teściowa. Wytłumaczyła mi, że od przeszłości nie odetnę się nigdy, ale mogę spróbować ją przepracować i się z nią pogodzić. Początkowo stawałem okoniem, ale ona była uparta – goniła mnie do terapeuty i wskazywała na silny determinant, jakim jest dla mnie rodzinny dom. Sytuacja zaczęła się zmieniać – tłumaczyłem, że nie jestem ojcem i te głośno wypowiadane słowa upewniały mnie, że tak naprawdę jest. Przymus, który nałożyła mi matka, jest sporym ciężarem, który wciąż jeszcze w skrajnych sytuacjach sprawia, że kulę się do ziemi. Prostuję się jednak. Bo choć wciąż mam na szyi wyimaginowany klucz, to tamte drzwi pozostają zamknięte.

Oceń