Do niedawna było ich troje – mama Ola, tata Mateusz i mała Nataszka. Teraz grono tej niesamowitej rodziny podróżników powiększyło się o Jeremiego.Jeszcze jako bezdzietna para, Ola z Mateuszem zjechali autostopem Gruzję, Armenię, Maroko, Tajlandię i Laos. Mała Nataszka miała zaledwie kilka miesięcy, kiedy rozpoczęła życie podróżnika. Podczas pierwszej wyprawy z małą wyruszyli do Izraela i Jordanii, a swój roczek Natasza spędziła w 3-tygodniowej podróży po Omanie i Dubaju. O tym, jak wygląda podróż z takim malcem, na co uważać i czy warto z dzieckiem zwiedzać świat, opowiada Aleksandra Reszkowska – mama Nataszy i autorka bloga Dziecko z Laosu.
By spełnić marzenia o podróżach, zrezygnowaliście z hucznego wesela. Udało wam się uzbierać środki na poważną wyprawę, ktoś jednak zmienił wasze plany…
Dokładnie tak (uśmiech). Zaszliśmy w ciążę z naszym pierwszym dzieckiem, będąc właśnie w podróży poślubnej po Azji południowo-wschodniej. Dalsze podróżowanie z dzieckiem było dla nas czymś oczywistym i w zasadzie w ogóle o tym nie rozmawialiśmy. Pamiętam dokładnie, jak spędzaliśmy kilka dni w Parku Narodowym Khao Sok w Tajlandii. Bardzo się tam czymś zatrułam i wymiotowałam przez kilka dni. Wtedy ten stan skojarzył mi się z ciążą i spontanicznie powiedziałam, że w sumie fajnie byłoby wrócić z podróży z taką piękną pamiątką. Tak się też stało – po 1,5 miesiąca wyjeżdżaliśmy z Laosu z naszą córeczką w brzuchu. Stąd właśnie wzięła się nazwa mojego bloga, czyli „Dziecko z Laosu“.
Jak przygotowywaliście się do pierwszej wyprawy? Jakie były Wasze największe obawy i czy znalazły one swoje odbicie w rzeczywistości?
Z Nataszą wybraliśmy się w pierwszą podróż, kiedy miała 4,5 miesiąca – była to wyprawa do Izraela i Jordanii. Nie mieliśmy specjalnych obaw, ale wiedzieliśmy, że trzeba dopracować kilka logistycznych szczegółów. Wcześniej zwykle podróżowaliśmy autostopem z namiotem. Z małą zdecydowaliśmy się jednak na zupełnie inny wariant. W Izraelu wynajęliśmy samochód, a w Jordanii poruszaliśmy się komunikacją publiczną. Jeśli chodzi o noclegi, to nocowaliśmy pod namiotem – na dziko i z couchsurfingu. Byliśmy na to przygotowani, bo Nataszka z okazji chrzcin dostała od swojej babci namiot 3-osobowy i dmuchaną wanienkę. Nie mieliśmy też problemu z jedzeniem, ponieważ w tym czasie mała była jeszcze w stu procentach na piersi. Pewnym wyzwaniem było przewożenie małej – potrzebowaliśmy przecież zarówno wózka, jak i fotelika samochodowego. Udało nam się jednak znaleźć rozwiązanie: wzięliśmy fotelik i sam stelaż od wózka, zyskując tym samym „dwa w jednym”. Nieoceniona okazała się także chusta, która przydawała się nam szczególnie w terenach górzysto-pustynnych. Tam, gdzie się dało, staraliśmy się zabierać wózek, jednak w wielu miejscach było to niemożliwe i wtedy nosiliśmy małą na zmianę. Trochę ja, trochę Mateusz, trochę z przodu, trochę na plecach. To ciągłe przemieszczanie się, mnóstwo ludzi dookoła i bliskość rodziców bardzo jej się podobały, więc nie marudziła za bardzo.
Dla większości osób najbardziej zastanawiająca jest kwestia, czy dla takiego maluszka tego typu wyjazd nie jest niebezpieczny. Oczywiście, nieszczęśliwe zdarzenia mogą przytrafić się wszędzie – nie uważamy jednak, abyśmy wystawiali Nataszę na jakieś większe ryzyko. Nie wiem, czy wszystkie dzieci tak mają, ale mała z łatwością adaptowała się do nowych warunków. Temperatura przekraczała czasami 40 stopni w słońcu. Codziennie była obowiązkowo smarowana kremem z wysokim filtrem, zawsze miała chustkę na głowie i starałam się ją przystawiać do piersi dużo częściej niż zwykle, żeby się nie odwodniła. Oczywiście karmienie piersią to podstawa, w przeciwnym razie taki wyjazd nie byłby możliwy.
Jak właściwie wygląda podróż z tak małym dzieckiem?
Po Izraelu przemieszczaliśmy się wynajętym autem i spaliśmy „na dziko” pod namiotem. Jest to bardzo popularne i wygodne rozwiązanie w tym kraju. W wielu miejscach na plaży dostępne są prysznice i toalety, a spanie „na dziko” nikogo tam nie dziwi. Z Nataszą w wózku i chuście zwiedziliśmy nowoczesne miasto Tel Aviv, odwiedziliśmy portowe Akka, byliśmy całkiem na północy w żydowskim mieście artystów Safed oraz całkiem na południu przy granicy z Egiptem, gdzie nurkowaliśmy w Morzu Czerwonym. Punktem obowiązkowym była też dla nas kąpiel w Morzu Martwym oraz pobyt w starej, zabytkowej Jerozolimie. Dotarliśmy do granicy z Libanem, którą wyznacza biały klif Rosz Hanikra, wpadający do Morza Śródziemnego. Byliśmy także w kraterze Mitzpe Ramon, która jest niemal „wyciągnięta” z „Gwiezdnych Wojen”. Dotarliśmy nawet na terytorium Palestyny – do Jeryha na Górę Kuszenia. Izrael kochamy za jego wielobarwność, bogactwo kultury, arabską kawę z kardamonem i humus, dostęp do trzech mórz, słońce i niesamowitą różnorodność krajobrazu i klimatu na tak małej powierzchni. W Jordanii zwiedziliśmy tylko nadmorską miejscowość Aqabe oraz dwie perełki: Pustynie Wadi Rum i Petrę. Po Jordanii przemieszczaliśmy się tylko komunikacją publiczną, co było nie lada wyzwaniem. Trudy i nerwy rekompensowała nam jedna z najpiękniejszych pustyni świata i Petra – skalne miasto, jeden z siedmiu cudów Świata.
Z jakimi reakcjami spotkaliście się w związku z podróżowaniem z Nataszką?
Spotykaliśmy się zawsze tylko z pozytywnymi reakcjami. Szczególnie było to odczuwalne w krajach arabskich – tam dzieci są postrzegane jako ogromne błogosławieństwo, więc byliśmy zaczepiani praktycznie na każdym kroku. Lokalsi brali Nataszę na ręce, robili sobie z nią zdjęcia.
Co jest największą trudnością w czasie podróży z maluchem?
Wszystko zależy od tego, na jakim etapie rozwoju jest dziecko. Jeśli weźmiemy pod uwagę pierwszy rok życia, to każdy miesiąc rządzi się innymi prawami – wszystko zmienia się ciągle i niemal z dnia na dzień. Gdy Nataszka miała 4 miesiące, nie mieliśmy problemów z jedzeniem, ponieważ piła tylko z piersi. Gdy jednak miała już rok, to jadła już teoretycznie wszystko – trzeba było więc trochę na to jedzenie uważać. Pamiętam, że właśnie w Omanie było to nieco problematyczne. Ale uogólniając – dziecko wiele ułatwia. Począwszy od lotu samolotem, gdzie zawsze mamy pierwszeństwo we wszystkich kolejkach – w tym także na granicy, po reakcje ludzi. Jesteśmy dużo bardziej pozytywnie odbierani przez lokalsów oraz bardziej godni zaufania, co jest bardzo ważne podczas podróży „na dziko”. Kilka razy oferowano nam nawet nocleg, właśnie ze względu na małą.
Czy są sytuacje, kiedy podczas podróżowania dziecko coś „ułatwia“?
Naszą drugą podróż z Nataszką odbyliśmy w czasie jej pierwszych urodzin. Wybraliśmy się na 3 tygodnie do Omanu, zahaczając jeszcze o Dubaj. Ta podróż była dosyć ciężka logistycznie, ponieważ lecieliśmy do Dubaju i stamtąd autokarem, więc przez wiele godzin dojeżdżaliśmy do Omanu. Byłam tam już też w trzynastym tygodniu ciąży. Gdy dotarliśmy, od mieszkających tam Polaków udało nam się wypożyczyć offroadowego nissana i przez dwa tygodnie objeżdżaliśmy znaczną część kraju, śpiąc w aucie albo pod namiotem. Odwiedziliśmy wszystkie najciekawsze miejsca: stare forty ukryte w gajach palmowych, najwyższy szczyt kraju, liczne wadi i offroadowe trasy, pustynie i bezludne plaże. Kiedy byliśmy w Omanie, dokładnie w dniu pierwszych urodzin Nataszki, byliśmy w długiej trasie offroadowej. Przemierzaliśmy autem wąwóz na mocno górzystym terenie, w końcu wyjechaliśmy przy forcie Nakhal. Niestety zajęło nam to tyle czasu, że zrobiło się już ciemno, a nie mieliśmy upatrzonego miejsca na nocleg. Jeździliśmy po wiosce i nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu. W końcu zobaczyliśmy taki zagajnik, kilka krzewów i drzew, siedziało przy nim dwóch pakistańskich robotników. Chciałam się od nich dowiedzieć, czy można tam rozbić namiot. Nie bardzo rozumieli język angielski, ale w końcu jakoś się dogadaliśmy, a kiedy zobaczyli Nataszę – kazali nam za sobą jechać. Mieliśmy mieszane uczucia, ale pojechaliśmy. Zatrzymaliśmy się pod wielką willą, tam przywitał nas jej właściciel. Jak się później okazało, był to szef poznanych wcześniej Pakistańczyków, który budował tam hotel. Kiedy dowiedział się, że Natasza ma urodziny, zaproponował nam pokój. Hotel był jeszcze w budowie, ale dostaliśmy materace, dach nad głową i dostęp do łazienki – to był dla nas prawdziwy luksus (śmiech).
Jak podróże wpływają na dziecko, co mu dają?
Kiedy byliśmy w podróży, Nataszka była cały czas szczęśliwa. Była za mała na uczenie się czegoś konkretnego, jednak wydaje mi się, że ważne dla niej było to, że jesteśmy razem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Cieszyła się tym naszym wspólnym czasem i odczuwała też podświadomie, że my jesteśmy szczęśliwi. Myślę też, że tak wiele różnych bodźców ma na nią dobry wpływ, ponieważ nie miała i nie ma żadnych problemów z dostosowaniem się do nowych miejsc czy sytuacji.
Wasza rodzina powiększyła się o kolejnego maluszka, czy już planujecie kolejną wyprawę?
Od pięciu miesięcy mamy synka Jeremiego. Gdyby nie fakt, że musieliśmy kupić nowe auto, to pewnie już byśmy gdzieś razem pojechali i sprawdzili się w powiększonym składzie (śmiech). Niestety, musieliśmy jednak zejść trochę na ziemię. Okazało się, że niespełna 2-latka i 5-miesięczny bobas to już nie to samo, co podróż z jednym dzieckiem. Oczywiście nie oznacza, że całkowicie rezygnujemy. Najbliższą podróż planujemy, chociaż na razie tylko w głowie, na okolice lipca – wtedy Jeremi będzie miał już rok, a Nataszka 2,5. Po cichu liczę trochę na Kirgistan, ale jeszcze nic nie jest do końca postanowione (śmiech).
Wywiad: Katarzyna Paluch