M.M.: Przyjmując najbardziej ogólne definicje, jak mogłaby Pani określić współczesne malarstwo? Jak Pani je postrzega? Czy istnieje w ogóle jakaś uniwersalna definicja?
D.K.: Obecnie mamy jeden z najciekawszych okresów, dlatego że dostępność mediów – również i cyfrowych, które są wiązane z klasycznymi – jest ogromna. To samo można powiedzieć o dostępności samych dzieł sztuki, za pomocą komputera. Mamy zatem dostęp do przeglądu talentów z całego świata. Zarazem jest to bardzo trudny okres dla malarzy i ogólnie – twórców. Istnieje duży nacisk w zakresie stylistyki komercyjnej. Poza tym wszystkie główne trendy, jak się może wydawać, zostały już kiedyś odkryte. W związku z tym znalezienie czegoś nowego to duża próba. Jeśli ktoś jest bardzo zdolny, ale lubi robić rzeczy realistyczne, to będzie miał kłopot – wszyscy będą mu mówić: „to już było”. I nieważne, że on to przeżywa inaczej… Zdjęcia wyrugowały zupełnie potrzebę tworzenia podobizn, choć w dalszym ciągu malowany portret jest uznawany za swego rodzaju zapis artystyczny.
M.M.: Posiadanie takiego dzieła sztuki to chyba nadal forma snobizmu…
D.K.: Tak, w dalszym ciągu portret podnosi prestiż, zapewnia poczucie ciągłości, historii… Ogólnie ujmując, sztuka jest dzisiaj olbrzymią przygodą. Jest ona zdecydowanie bardziej dostępna dzięki komputerom niż kiedyś. Nawet osoby niewykształcone plastycznie mogą tworzyć bardzo ładne dzieła, z pomocą programów graficznych. Natomiast obrazy nadal są bardzo elitarnym nabytkiem. Ludzie kupują te dzieła sztuki dopiero wtedy, gdy już się dorobią podstawowych dóbr, o ile dysponują nadwyżką finansową. Wielka szkoda, że w domach zamiast obrazów wybiera się jedynie tapetę czy fototapetę, tymczasem obcowanie z żywą sztuką jest bardzo ważne dla rodziny.
M.M.: Dzieła sztuki często funkcjonują raczej w kategoriach prestiżowych, w domowym zaciszu czterech ścian. Warto się zastanowić, czy dzieła sztuki wysokiej powinny zaistnieć w przestrzeni publicznej? Czy Pani zdaniem sztuka powinna wyjść do ludzi w szerszym zakresie, czy raczej pozostawać w sferze pewnej intymności?
D.K.: Może istnieć zarówno sztuka intymna, jak i przeznaczona do przestrzeni publicznych. Potrzebę sztuki można uznać za pierwszy wyróżnik istoty ludzkiej, w porównaniu z istotą zwierzęcą. Może niektórzy ornitolodzy by się nie zgodzili, bo są ptaszki, które robią piękne gniazdka [śmiech – red.]. W każdym razie sztuka jest nieodzowna do funkcjonowania społeczeństwa w sposób zdrowy. Jest to ekspresja jakiejś prawdy. Jeśli się jej nie wyrazi – tej prawdy o duchowości i emocjonalności – człowiek zostaje okrojony jedynie do funkcji materialnej, niemal zamienia się w przedmiot. Taki sygnał w społeczeństwie oznacza, że zmierza ono w złym kierunku – człowiek powinien być traktowany całościowo, a nie tylko spełniać jakieś podstawowe funkcje.
M.M.: Skoro potrzebujemy sztuki na co dzień, czy malarstwo może być dobrym dopełnieniem przestrzeni publicznej?
D.K.: Dla społeczeństwa, które normalnie i zdrowo się rozwija, jest to wręcz naturalne, że ma w swojej przestrzeni ekspresje kolorystyczne, rzeźby czy przedstawienia choćby zbliżone do malarstwa. Gdy brakuje kolorów, człowiek robi się smutny. Dlaczego się tak dzieje? Bo istnieje sprzężenie między tym, co widzimy a naszymi przeżyciami wewnętrznymi. To stymulacja, która jest potrzebna człowiekowi. Gdy jej brakuje, następuje głębokie upośledzenie emocjonalności. Dlatego obrazy jak najbardziej powinny istnieć w przestrzeni publicznej. Wchodziłam do pomieszczeń, w których nie było żadnych obrazów – czuło się wręcz, że czegoś tam brakuje, że po prostu jest ponuro, w jakiś sposób sieroco… Nieważne, czy jest to gabinet dentysty, prawnika, czy urząd – gdy nie ma obrazka na ścianie, robi się wręcz trochę strasznie… Wydaje się, że człowiek jest osaczony przez jakieś bezduszne ściany i podświadomie oczekuje takiego traktowania od osób, które tam funkcjonują.
M.M.: Czyli sztuka ociepla zimne mechanizmy biurokracji, likwidując niemal kafkowski klimat…
D.K.: Tak, obrazy humanizują przestrzeń naszego życia. Dlatego również szpitale i kliniki, gdzie często ludziom jest bardzo źle, także nie powinny być pozbawione tego elementu ludzkiego. Niestety, miałam okazję przebywać w szpitalu, w którym leżała bliska mi osoba, i widziałam, jak bardzo ludzie pragną tam elementów dobrego świata. Ważne, żeby był jakiś sygnał, że nie są oni przedmiotem podłączonym do rurek, ale w dalszym ciągu są postrzegani w ludzkich kategoriach, podmiotowo.
M.M.: Można zatem stwierdzić, że wszyscy potrzebujemy sztuki, ale nie zawsze potrafimy sobie to uświadomić. Stąd też moje kolejne pytanie: na ile Polacy cenią sztukę? Ile jest w nas wrażliwości jako w narodzie? Jak ta kwestia wygląda z punktu widzenia artysty?
D.K.: Od przedstawicieli pewnych zawodów moglibyśmy oczekiwać większej wrażliwości na sztukę, a od innych – mniejszej. Spotykam się jednak z zaskakującymi sytuacjami, kiedy ludzie, którzy przez całe życie pracowali jako księgowi, mają pragnienie posiadania najdzikszej, „nieuczesanej” sztuki i są gotowi wydać na to skrzętnie zbierane pieniądze. Tymczasem osoba pracująca prawie w branży artystycznej nie ma takich potrzeb. Niewątpliwie brak pieniędzy ogranicza możliwość rozwijania takich hobby czy pragnień. W Polsce nie ma obecnie zupełnie normalnej klasy średniej, która mogłaby kupować swobodnie obrazy. Jest trochę mocno zamożnych osób, które mogą sobie na to pozwolić, zwłaszcza w Warszawie i okolicach… Natomiast młoda osoba czy człowiek, który otrzymuje przeciętną pensję, musi się obejść smakiem. Większość ludzi nie może nawet myśleć o kupnie dzieł sztuki, chyba że od przyjaciół zza wschodniej granicy, którzy sprzedają swoje płótna, niezbyt zresztą gustowne, po 200 zł. Można stwierdzić, że Polacy są bardzo wrażliwi na sztukę, lecz brakuje im środków, by nabywać rzeźby czy obrazy. Osoby niewrażliwe na sztukę, jeśli nie widzą jej ani u sąsiadów, ani w mediach, gdzie bardzo niewiele mówi się na jej temat, po prostu nie są inspirowane.
M.M.: Jeśli chodzi o uwrażliwianie na sztukę, reformy wymaga pewnie także podstawa programowa w szkołach… Sztuka jest tam często traktowana jako dodatek, ciekawostka, a nie ważna część życia. Na ile ważna jest edukacja poprzez sztukę i kiedy właściwie powinna się zaczynać?
D.K.: Sztuka nie jest nieistotnym dodatkiem do edukacji. Obecnie wykryto, że nawet w biznesie ważne jest połączenie funkcji lewej i prawej półkuli mózgu. Chodzi o funkcje umysłu związane z racjonalnym myśleniem, które samodzielnie są bezbronne wobec funkcji prawej półkuli, związanych z intuicją. Funkcje logiczne umysłu w lewej półkuli postrzegają świat poprzez symbole, natomiast te w prawej – jak lustro, bezpośrednio ogarniając całość, choć nie potrafią tego przekazać werbalnie. Po to z kolei jest lewa półkula i jej funkcje. Jeżeli nie sprzęgniemy tych dwóch funkcji, możemy mieć bardzo skrupulatnych ludzi, którzy nie mają wyobraźni i kreatywności oraz nie potrafią sobie poradzić z poważniejszymi wyzwaniami. Mogą działać dobrze rutynowo, ale gdy pojawi się nowy problem, nie będą w stanie go rozwikłać. Nawet jeśli ktoś nie jest artystą i myśli jedynie pod kątem konkretnych korzyści, wszystkie dziedziny sztuki, jak muzyka, malarstwo czy taniec, mogą być sposobem na stworzenie takich możliwości w umyśle. Powstają nowe połączenia neuronalne, nowe rozwiązania w mózgu. Jeśli się tego nie ćwiczy od dziecka, później ten proces jest dość trudno uruchomić. To samo dotyczy odkrycia, że gryzmolenie na kartkach pozwala się lepiej skupić! Jeżeli ktoś gryzmoli podczas konferencji, to nie znaczy, że nie zapamięta tego, co tam było – wręcz odwrotnie. Być może będzie w stanie zapamiętać więcej niż ta osoba, która siedzi grzecznie i sztywno. Betty Edwards, która uczy rysunku prawopółkulowego, była konsultantem firmy IBM i wielu innych firm w zakresie rozwiązywania problemów. Wyglądało to w ten sposób, że uczyła zarządzających firmą, w jaki sposób w stanie prawopółkulowym narysować sobie problem, a następnie znaleźć jego rozwiązanie dzięki rysunkowi.
M.M.: Czyli sztuka jawi się jako nauka uniwersalna…
D.K.: Jak najbardziej. Jest to swego rodzaju zapis naszej strony intuicyjnej – tej, która wie więcej.
M.M.: Być może istnieje też problem kształcenia kadr w szkołach. Natomiast warto się zastanowić, w jaki sposób można zainteresować sztuką młodych ludzi, na przykład gimnazjalistów. Nie można powiedzieć, że są oni pozbawieni kreatywności czy ideałów, natomiast wykazują opór, jeśli się im narzuca określone wzorce. Możliwe, że nowe technologie – tak chętnie używane przez młodzież – mają tutaj dużą rolę do odegrania.
D.K.: Ku mojej radości, stwierdzam, że bardzo dużo młodych ludzi dzisiaj maluje – nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie – dzięki komputerom. Nie jest to może idealny sposób na każdą twórczość. Jednak kiedyś dziecko musiało się zdeklarować, że uważa się za zdolnego i coś umie – to była naprawdę duża sprawa, żeby się przełamać i przyznać do tego. W tej chwili istnieje wręcz moda wśród młodych ludzi, by umieć dobrze rysować, tworzyć w tych wszystkich programach, które są do tego przeznaczone. Czasami wychodzą z tego naprawdę fantastyczne rzeczy! Oczywiście, niektóre nie są bardzo gustowne, jest wiele kiczu w takiej twórczości, jednak powstaje wiele bardzo zręcznych dzieł. Moje pokolenie było pod tym względem całkowicie nieuruchomione – było znacznie gorzej niż teraz. Obecnie młodzi ludzie, którzy mają komputer i jakiekolwiek chęci, są w stanie się znacznie bardziej rozwinąć.
M.M.: Można zaobserwować taką aktywność, choćby śledząc serwisy społecznościowe, które stały się naturalnym środowiskiem młodego człowieka.
D.K.: To samo dotyczy również zdjęć – to bardzo rozwija. Takiej działalności młodzież się nie wstydzi. Za moich czasów, jeśli ktoś nie rysował idealnie – zresztą trudno, żeby tak było, skoro wcześniej nie próbował rysować – ani się nie nauczył tego w szkole, bo nikomu nie zależało, żeby tego nauczyć, ani nie podejmował dalszych prób. Po prostu z poczuciem wstydu zarzucał rysowanie i zajmował się czymś prostszym. Natomiast obecnie można zauważyć wielką rolę internetu. Apeluję do dobrych twórców, którzy umieją powiedzieć coś ciekawego, żywego o sztuce, coś co chłonne umysły chciałyby usłyszeć, czy przeprowadzić proste lekcje internetowe, o aktywność w sieci! Jeśli na YouTube zamieszczano by jakieś serie ciekawych pokazów, krótkich wykładów czy demonstracji, byłoby to bardzo dobre. W tej chwili też na YouTube można się wiele nauczyć, ale jest mało takich filmów po polsku. Poza tym jest tam dużo kiczu i nie ma aż tak wiele mowy o sztuce, ale, na przykład, porady jak namalować falę morską. To są bardzo ciekawe rzeczy technicznie, ale jeśli ktoś nie ma jeszcze gustu, nie potrafi rozróżnić, co jest w tym wszystkim dobre, a co nie. Apelowałabym do wszystkich dobrych twórców, aby najlepiej pod egidą jakiegoś dobrego, wspólnego kanału, zamieszczali serie wypowiedzi na temat sztuki.
M.M.: Byłaby to również forma dialogu pokoleniowego.
D.K.: Zanim zreformujemy edukację, zmienimy panie od malowania, a może po prostu zapewnimy im większe możliwości, można uruchomić taką platformę, praktycznie bez większych kosztów…
M.M.: …i bez większych przeszkód formalnych.
D.K.: Tak, wystarczy przecież ogłosić, że jest nowy kanał na YouTube poświęcony sztuce, który ma też wartość praktyczną. Myślę, że byłaby to dobra inicjatywa.
M.M.: Z pewnością spotkałaby się z szerokim odzewem i można powiedzieć, że jest na tym polu dużo do zrobienia. Przyjmując perspektywy artysty, czy maluje on obrazy z myślą o określonym odbiorcy? Czy raczej jest to czysta ekspresja?
D.K.: Są różne zadania sztuki. Jeśli dana praca wypływa wybitnie z mojego nastroju i wykonuję ją tylko dla siebie, w tym momencie rządzi pewna moja treść wewnętrzna. Chcę wyrazić jakąś swoją prawdę. W takich chwilach nie mogę myśleć o niczym innym. Natomiast jeśli ktoś zamawia określone dzieło albo ich serię, ustala się pewne kierunki. To znaczy też nie mogę poddawać się dyskursowi intelektualnemu w czasie tworzenia, bo samo dzieło wówczas wychodzi drętwo. Czasami ocenia się całość już po narysowaniu lub namalowaniu – w kontekście dopasowania do wymagań zamawiającego. Wtedy bardziej to przypomina skrzyżowanie projektowania z malarstwem. Na przykład, moja mama była po łódzkiej szkole i mimo że przede wszystkim była malarką, odbyła też rzetelny i ciężki trening projektowania różnych tkanin, który wiązał się z dużą wiedzą techniczną. Gdy byłam dzieckiem, zastawałam ją często przy bardzo precyzyjnym obliczaniu różnych splotów. Jednym słowem: musiała poskromić swoją twórczą naturę, żeby służyła ona praktycznej stronie, ale później umiała przestawić swój umysł i dalej swobodnie tworzyć. Obecnie mamy komputery, które wymagają obycia technicznego. O dziwo, w naszej intuicji, która jest wyższą kategorią myślenia, można powiedzieć „myślenia o niemyśleniu”, jest sporo harmonii, precyzji i trafności, jakie nie wypływają z kalkulacji. Bardziej jest to postrzeganie i odczuwanie. Świat zachodu nieco zagubił wiedzę o intuicyjnych stronach umysłu. Bo jak nazwać myślenie, które nie jest kalkulowaniem? Jest to oczywiście rodzaj myślenia, ale nie w rodzaju: „a teraz pociągnę kreskę w lewo”. Raczej umysł postrzega, w jaki sposób tworzy obraz, odczuwając, co jest właściwe, a co niewłaściwe. Prowadzi rozwój wizualnej kreacji we właściwym kierunku, o ile nic mu w tym nie przeszkadza.
M.M.: No właśnie, standardowo nie tylko malarzy, ale ogólnie artystów pyta się o inspiracje do tworzenia. A ja chciałbym trochę przewrotnie zapytać, czy istnieją dziedziny życia lub sytuacje, które przeszkadzają w twórczości, podcinając skrzydła?
D.K.: Jeśli jest groźba wyłączenia internetu i prądu, to bardzo podcina skrzydła [śmiech – red.].
M.M.: A może sytuacja takiego zagrożenia też jest inspirująca?
D.K.: Tak, to może być bardzo inspirujące! [śmiech – red.]
M.M.: Czyli dochodzimy do punktu, w którym wszystko jest inspiracją? To już chyba zależy od nastawienia danego twórcy…
D.K.: Na pewno depresja blokuje twórczość – długotrwały stan niemożności tworzenia, który wynika z zagrożeń zdrowotnych. To samo można powiedzieć o problemach życiowych, o sytuacjach patologicznych w rodzinach, gdzie na przykład jest osoba uzależniona od alkoholu, gdzie brakuje stabilności… Twórczość nie rozwija się w sytuacji, gdy wszystkie siły są ukierunkowanie na przetrwanie.
M.M.: W takich trudnych sytuacjach pojawia słynny dylemat: czy artystą się jest, czy tylko się nim bywa. Czasami życie bywa bardzo prozaiczne – niekiedy trzeba po prostu żyć, a niekoniecznie tworzyć…
D.K.: Podejrzewam, że w każdym człowieku kryje się artysta. Jeżeli uwolnimy nasze możliwości, a umysł nie będzie blokowany tylko jednostronną edukacją, czyli po prostu stanie się otwarty, to wszyscy będziemy artystami.
M.M.: Kto był dla Pani największą inspiracją?
D.K.: Największą inspiracją była dla mnie moja mama. Była bardzo interesującą osobą, oprócz tego, że malarką i dobrym twórcą. Interesowała się w zasadzie wszystkim: tajemnicami pochodzenia człowieka, naszą głęboką historią, kosmosem, najnowszymi odkryciami naukowymi… Czytała swobodnie książki popularnonaukowe o fizyce kwantowej. Była to bardzo ciekawa osoba. Nie tylko była moją matką, ale i towarzyszem życiowym. I na swoje nieszczęście zainteresowała mnie rozwojem umysłu i duchowym. Mówiła, że chciała ze mnie zrobić przyzwoitego człowieka, ale nie aż do tego stopnia [śmiech – red.]. Mocno zajęłam się praktyką Zen, co wyprowadziło mnie z Polski na wiele lat, a tego właśnie mama nie chciała… To była moja druga wielka inspiracja. Zen to forma buddyzmu. Inspirowały mnie też różne inne formy i postacie wielu ciekawych nauczycieli, bardzo solidnie oddanych swojej misji szerzenia oświaty, nauki dotyczącej umysłu i możliwości człowieka. To były moje wielkie inspiracje. Stąd czerpię też doświadczenie, nie tylko suchą wiedzę, że każdy człowiek może być artystą. W starym chińskim Zenie istnieje powiedzenie, że jeżeli pies pomieszka trzy miesiące w świątyni zen, zacznie pisać wiersze. A zatem jeśli jakaś istota, niekoniecznie nawet człowiek, sięgnie do swojej prawdziwej natury, spojrzy w głąb siebie, twórczość sama napływa. Nasz umysł sam w siebie ma naturalną ekspresję, która jest wierszem! Ciało zaczyna się poruszać harmonijnie, jakby tańczyło. Stąd też w sztukach walki, które są związane z treningiem typu Zen, widać harmonię – płynięcie ciała wzdłuż jakiejś hipotetycznej linii. Po sposobie poruszania się ciała można ocenić, jak bardzo harmonijny jest umysł. Jest też inne powiedzenie: jeśli nauczyciel Zen nie umie tańczyć, to nie należy się od niego uczyć. Wyróżnikiem kompletnego umysłu jest także poczucie humoru – jego brak to pewnego rodzaju upośledzenie [śmiech – red.]. Jeśli ktoś mówi, że jest bardzo uduchowiony, lecz brakuje mu poczucia humoru, to może jest solidną i miłą osobą, ale niekoniecznie skończył swoją ścieżkę.
M.M.: Sięgając pamięcią maksymalnie wstecz, od kiedy wiedziała Pani, że chce malować, tworzyć? Był jakiś przełomowy moment, który o tym przeważył?
D.K.: O tym, że chcę tworzyć, w ogóle nie wiedziałam! Zaczęłam rysować, gdy miałam osiem miesięcy, czyli trochę wcześniej niż zaczęłam mówić. Mówiłam wtedy jeszcze niepełnym zdaniami. Natomiast świadomie chciałam śpiewać, ale otoczenie jakoś tego nie pragnęło [śmiech – red.]. Skończyło się więc na rysowaniu. Ponieważ mama była plastyczką i od początku dawała mi do ręki kredki, pokazując jak ich użyć, rysowanie nie było dla mnie czymś specjalnym. Było to dla mnie jak chodzenie, oddychanie…
M.M.: Czyli nic nienarzuconego – naturalna droga rozwoju?
D.K.: Tak, to jak bawienie się zabawkami w piaskownicy. Dlatego nie było w tym żadnej idei typu: „chcę rysować”. Żadnego planowania – po prostu rysowanie było dla mnie naturalną częścią życia.
M.M.: W jaki sposób rodzice mogą pomóc dziecku w późniejszym życiu, dostrzegając jakiś jego talent?
D.K.: Przede wszystkim można pomóc, dostarczając mu odpowiednich materiałów. Przy rysowaniu nie może to być pięć kartek, z zastrzeżeniem: „Tylko nie popsuj! I natychmiast poukładaj kredeczki!”. Trzeba wprowadzić pewną swobodę. Papier niekoniecznie musi być najdroższy – może to być tańsza ryza. Kluczowa jest swoboda i zachęcanie dziecka, żeby działało bez stresu. Jeśli dziecko tylko niszczy kartki, to widać, że zależy mu na samym niszczeniu. Są dzieci, które w ten sposób odreagowują swoją złość. Dziecko na początku musi mieć dużo kartek, najlepiej więc kupić kilka ryz papieru do drukarki i zapewnić swobodę – niech maże! A gdy już się nauczyć mazać, można kupić kartki od bloku. Nie można też ograniczać czasu na rysowanie. Jeśli tworzy coś w zapamiętaniu, nie należy brutalnie ingerować, na zasadzie: „Minęło twoje 20 minut na rysowanie, a teraz się bierz za matematykę!”. W ten sposób przerywa się naturalny proces twórczy. Można powiedzieć, że jeśli dziecko zapomina o bożym świecie i rysuje, to osiąga stan szczęścia! Na ogół bywa tak, że lekcje idą później znacznie lepiej. Oczywiście, dziecko powinno posprzątać po sobie, ale nie może żyć w ciągłym stresie, że krzywo wsadziło ołówek. Widziałam takie mamy, które zdolnym dzieciom kazały przede wszystkim sprzątać… A zatem rodzice, którzy mają zdolne dzieci, muszą się trochę nastawić na bałagan. W stanie twórczym umysł jest bardzo skoncentrowany na tym, co robi i trzeba to uszanować. Jest to wielka rzecz, która później temu dziecku pomoże. Poza tym każdy rysunek nie musi być od razu ładny. Najważniejsze, że samo rysowanie przynosi radość. Rodzice niewykształceni plastycznie uważają, że wszystko musi być konkretnie odwzorowane. Tymczasem domek nie musi być od razu domkiem, a rower – rowerem. Jednak procesy twórcze dziecka mogą być zupełnie poetyckie, nieliniowe, nierealistyczne. Dzieci mogą malować niebieskie drzewa i zielone niebo – i to jest bardzo ciekawe!
M.M.: Wracając jeszcze do szkolnej edukacji – wiemy, że szkoła posługuje się pewnymi schematami, ramami programowymi. Jednak w jaki sposób sami rodzice w domu mogą motywować swoje dzieci do większego zainteresowania światem sztuki?
D.K.: Rodzice powinni zacząć od siebie i sami zafascynować się trochę tym tematem, a później przedstawić go dzieciom od ciekawej strony. Nie tylko należy odpowiadać na pytanie, kiedy artysta coś namalował, ale jak i dlaczego to robił, co to wyraża, jak się to odbiera… Ważne jest, by wciągać dziecko w proces odczuwania sztuki. Odczuwanie dzieła sztuki jest ważniejsze niż znajomość określonych faktów.
M.M.: Można uznać za błąd systemów edukacyjnych naukę, która opiera się głównie na konieczności zapamiętywania dat, nazwisk, określeń czy tytułów. Brakuje w tym wszystkim refleksji na temat samego dzieła.
D.K.: Wynika to często z niewiedzy samych nauczycieli. Nauczyciel, który wie takie rzeczy, potrafi je przemycić. Gdy będzie mu zależało na interpretacji samego dzieła, na pewno będzie potrafił to przekazać uczniom, poza obowiązkową znajomością dat i uwarunkowań epoki, w której powstało dzieło. A jeśli nie ma takiej wiedzy, pozostają suche fakty… Często sami twórcy niechętnie pracują w szkołach. Wracając do wcześniejszego pytania o to, co podcina kreatywność, to można jeszcze dodać, że praca w ściśle określonych godzinach. Dlatego artyści rzadko decydują się na tak heroiczny czyn, jak praca w szkole, chyba że naprawdę muszą.
M.M.: Z jednej strony jest to zrozumiałe, ale z drugiej – tracą na tym dzieci, które powinny być uczone przez artystów.
D.K.: I właśnie dlatego powinien powstać zbiór wypowiedzi tych ludzi w internecie. Byłaby to namiastka żywego kontaktu dzieci i młodzieży z artystami. Poza tym często twórcy prowadzą własne zajęcia – niedrogie albo i darmowe. Niektórzy artyści są aktywni choćby w domach kultury.
M.M.: Faktycznie, nie ma większych problemów z dostępnością do takich zajęć, nawet za darmo.
D.K.: Ale ktoś musi zachęcić młodzież do takiej aktywności. Na pewno młodzi ludzie nie zainteresują się tym tematem, jeśli będzie im się on źle kojarzyć.
M.M.: Wracamy zatem do zagadnienia większego upowszechniania sztuki. Co zrobić, by była ona bardziej dostępna?
D.K.: Sama pracuję nad jej większym upowszechnieniem. Zaczęło się od tego, że u moich przyjaciół widziałam różne formy bardzo sztampowej sztuki, którą sobie wieszali, bo nie stać ich było na obrazy. Pomyślałam, że warto coś zrobić, żeby zmienić taki stan rzeczy. Później stało już się zwyczajem, że jeśli ktoś ma ograniczony budżet, i tak dostanie obraz. Cena obrazu jest często wypadkową nie tylko jego rangi, ale pracochłonności, jak było z dziełami mojej mamy, które obecnie już nie są na sprzedaż. Nawet przez życzliwość nie można było ich sprzedawać poniżej określonej wartości. Dzięki nowym technologiom znalazłam sposób, by obrazy prawie idealnie odwzorowywać na płótnie. Tego typu formy były realizowane dla osób, które miały mniejszy budżet, ale bardzo dobry gust. Polecam takie rozwiązania!
M.M.: Co jest potrzebne do tworzenia takich form?
D.K.: Trzeba mieć duże umiejętności techniczne, bardzo dobrze znać się na grafice komputerowej i cyfrowej obróbce. Trzeba też wiedzieć, jak taki obraz wyretuszować, zindywidualizować i zabezpieczyć. Jest potrzebna duża wiedza w tym kierunku, ale dla mnie nie było to przeszkodą, ponieważ zawsze interesowały mnie nowe technologie. Nadal się kształcę, bo przecież technologia idzie do przodu. Dzięki temu mogę zaoferować swoje prace różnym ludziom – młodym małżeństwom na dorobku, mającym ograniczone środki, a także osobom z określonym budżetem, ale jednak ograniczonym, które chcą mieć nieszablonowe, oryginalne dzieło, którego nie można znaleźć w sklepie.
M.M.: To ciekawe odejście od produkcji seryjnej pseudoobrazów, które można kupić w niemal każdym markecie budowlanym, gdzie wiszą namiastki sztuki, a ich największym atutem bywa cena…
D.K.: Jeśli ludzie nie mają wyjścia, kupią i taką namiastkę…
M.M.: Być może wynika to również ze stereotypu drogiego obrazu. Ludzie chcą kupić sobie replikę elitarnego dzieła, tanim kosztem wzmacniając swoje poczucie wartości.
D.K.: Prawda leży pewnie gdzieś pośrodku. Koszty realizacji pracy malarskiej, na przykład realizowanej łączonymi technikami – tuszem i na płótnie, też mogą być spore. Sposobem utrwalenia takiego dzieła jest technologia, która wymaga komputera i wysokiej klasy druku. Twórca musi mieć olbrzymią świadomość technologii, żeby to, co się daje klientowi było trwałe, piękne i nie miało odium czegoś mechanicznego. Jeśli artysta umie się tym posłużyć, można dojść do wysokiego poziomu. Jest to ciekawe wyjście, bo mimo że koszty nadal są znaczące, twórca poświęca już znacznie mniej czasu takiej pracy. Poza tym do jakiegoś stopnia jest ona powtarzalna – może nie w setkach czy dziesiątkach, ale mogą powstać dwie lub trzy wersje tego samego dzieła. Natomiast takie prace mogą być piękne, duże i można je szybko przekazać klientowi.
M.M.: Co odpowiedziałaby Pani komuś, kto by zapytał, do czego przede wszystkim jest nam potrzebna sztuka?
D.K.: Mam przekonanie, że tworzenie sztuki, nawet jeśli się o tym nie myśli, nigdy nie odbywa się dla siebie. Jest to jakaś ekspresja, wyrażenie prawdy. Ta prawda może być związana z radością, z czymś, co nas uskrzydla. Może być to również spostrzeżenie dramatu, który też otwiera w nas postrzeganie prawdy. Jest to potrzebne naszemu społeczeństwu i wyraża jego duszę, tak jak poezja czy muzyka. Jeśli tych elementów brakuje w społeczeństwie, przestaje ono duchowo istnieć. Nawet jeden z rosyjskich oligarchów, zapytany niedawno, czy biznes może istnieć bez sztuki, odpowiedział: „Może, ale niedługo”.
M.M.: No cóż, po prostu jesteśmy skazani na sztukę.
D.K.: Miejmy nadzieję. Choć pewnie jeśli jej nie będzie, i tak będziemy żyć…
M.M.: Pozostaje tylko pytanie o jakość i celowość tego życia…
D.K.: Tak, bo jeśli ludzie siedzą razem, ale nie tańczą i nie śpiewają, to już jest objaw tego, że źle się dzieje. Już najdawniejsze społeczeństwa tworzyły wzorki na garnkach, bo miały potrzebę, żeby chociaż coś upiększyć. Po co im to było? Mieli przecież ciężkie życie, a jednak ten szlaczek na garnku był im do czegoś potrzebny!
M.M.: I dzisiaj też jest nam potrzebny, choć może nie wszyscy chcą o tym pamiętać. Dziękuję za rozmowę.
Z Dorotą Krzyżanowską, gdańską malarką, rozmawiał Michał Mikołajczak