Together Magazyn » Kultura » Święta, święta i po świętach

Święta, święta i po świętach

Tak zawsze mówi mój tata, gdy tylko skończył jeść Wieczerzę Wigilijną. Obie z mamą tego bardzo nie lubiłyśmy. Kilka lat później zaczął wtórować mu mój brat, a teraz – jeszcze mój mąż. Tylko czekać jak mój siedmioletni syn wstanie od stołu i powie „święta, święta i po świętach”.

Dla mnie Święta się kończą tuż po Nowym Roku. Czyli przed chwilą.

Styczeń to czas, kiedy przestajemy świętować, a zabieramy się do roboty. Chociaż… W tym roku nie poczyniłam żadnych planów. Bo to, że mam schudnąć 20 kilo, od 20 lat sobie już planuję. Czasem nawet się sprawdza! Gdybym policzyła, ile kilogramów w swoim życiu już schudłam, byłoby tego naprawdę blisko setki. Jednak jak policzę, ile mi potem wróciło, to jest jeszcze gorzej. Zatem tego akurat nie planuję. Może samo przyjdzie.

Jakie mam więc plany na ten rok? Będę szczęśliwa. Po prostu. Czasem wydaje mi się, że boimy się być szczęśliwi. Od dziecka jesteśmy karmieni przysłowiami „Nie chwal dnia przed zachodem słońca”, „Ranne ptaszki koty zjadają”, co chwilę każą nam pukać w niemalowane drewno… Niby chcemy być szczęśliwi, a gdy już jesteśmy, to szukamy dziury w całym. Ja się dopiero uczę być szczęśliwa. I muszę przyznać, że całkiem nieźle mi to wychodzi.

Bardzo często opowiadam pewną historię na spotkaniach autorskich, bo mi ona pozwoliła uświadomić sobie, jak człowiek sam sobie robi pod górkę. Kilka lat temu zostałam zaproszona na spotkanie autorskie do Wietnamu. Obecnie są tam wydane trzy moje książki, a „Szkoła żon” reprezentowała Polską na Międzynarodowym Festiwalu Literatury Europejskiej w Hanoi. Byłam tam traktowana jak gwiazda. Może nie położyli czerwonego dywanu, ale zapewnili szofera z samochodem do wyłącznej dyspozycji na okres całego mojego pobytu i zaprosili do jednego z najpiękniejszych miejsc na świecie – do Zatoki Ha Long. Mieszkałam tam w cudnym hotelu z basenem, którego właścicielem był zakochany w Polsce Wietnamczyk (studiował tutaj). Basen, cykady, palmy i upał… Niesamowita sceneria.

Wieczorem leżałam sobie w tym basenie, rozkoszując się cudnym widokiem i otulającym mnie ciepłem wody. Rozmyślałam sobie, jaka jestem szczęśliwa właśnie w tym pięknym momencie. Po chwili ogarnął mnie lekki niepokój. Dlaczego właśnie ja miałam być tak szczęśliwa? Czym sobie na to zasłużyłam? Przypomniałam sobie gdzieś zasłyszaną „prawdę”, że w przyrodzie musi być zachowana równowaga, zatem nieudolnie próbowałam ją odnaleźć. Skoro jestem w dalekim Wietnamie tak bardzo szczęśliwa, zapewne w mojej kochanej Polsce coś się zdarzyło złego. Zamrugała lampka alarmowa w mojej głowie. Zerwałam się z basenu, założyłam szlafrok, wjechałam windą na siódme piętro do pokoju i zadzwoniłam do męża:

Czy wszystko okej z dziećmi?

No, wszystko okej. Czemu ma nie być okej?

Hmmm… Z dziećmi wszystko dobrze. Dzwonię do rodziców. U nich, na szczęście, też dobrze. Dzwonię do mojego brata – też wszystko w porządku. Gdzie ta równowaga do mojej niezmiernej wietnamskiej szczęśliwości?

Wróciłam do basenu, ale już nie mogło mi być tak błogo jak było wcześniej. Coś tę całą moją życiową radość zżerało od środka. Ale próbowałam leżeć w basenie i się delektować. Jednak nie osiągnęłam wciąż błogiego stanu.

Nagle mnie olśniło – jest równowaga w przyrodzie! Wprawdzie leżę tutaj i jest cudownie, mogłabym być najszczęśliwsza na świecie, ale… GRUBA JESTEM! Odetchnęłam z ulgą. Jednak jest sprawiedliwość na tym świecie. Ten, kto to wszystko ustalał, wprawdzie położył mnie do ciepłego basenu, ale zdecydował, że nie będzie jednak tak idealnie. Gdy sobie to uzmysłowiłam, od razu zrobiło mi się lepiej. Wielka ulga.

Co z tymi postanowieniami noworocznymi? Odchudzamy się? Czy zupełnie przestajemy o tym myśleć i po prostu będziemy szczęśliwi? Bardzo Wam tego życzę, w tym nowym 2017 roku!

Oceń