Kiedy zaczęła Pani swoją drogę prowadzącą do zawodu projektanta mody?
Zaczęłam bardzo dawno temu… Było to w szkole podstawowej, kiedy w jednym z wypracowań napisałam, że za 25 lat będę ubierała panie z towarzystwa [śmiech – red.]. To był chyba ten początek. Później dość konsekwentnie do tego dążyłam. Nie wyobrażałam sobie żadnej innej drogi zawodowej. Zaczęłam zaraz po studiach, 20 lat temu. Kochałam to robić i w ten sposób wyżywałam się artystycznie.
To piękna przygoda…
Tak, i doprowadziła mnie do fajnego finału, bo stworzyłam imperium modowe, którym stało Simple. To duża satysfakcja zawodowa. A teraz przede mną już drugie wyzwanie – projektowanie pod własnym nazwiskiem.
Czy myśli Pani, że można zostać projektantem bez odpowiedniego wykształcenia artystycznego?
Myślę, że wszystko można zrobić, jeśli ma się do tego odpowiednią pasję i się to czuje. No i muszą się znaleźć chętni, którzy będą wierzyli w to, co robimy i kupowali nasze projekty. Jeśli ktoś będzie miał talent i pasję oraz będzie się twórczo w tym wyżywał, i jeżeli ludzie będą to doceniali, to jak najbardziej.
Jak wyglądają Pani plany na najbliższą przyszłość?
Nie zakładam bardzo odległych planów… Mam wrażenie, że nie muszę wszystkiego do końca udowadniać. Pierwsza marka, którą stworzyłam, stała się wielką firmą i udało mi się tego dokonać. Zdobyłam właściwie wszystkie nagrody modowe, jakie były do zdobycia w tym kraju. Fajne jest to, że mogę się teraz rozwijać i robić to, co robię w sposób spokojny, nienachalny, kreatywny… Zobaczymy, dokąd mnie to doprowadzi – czy będę miała klientki, które pokochają moje projekty, pozwolą mi się dalej rozwijać i czy moje pragnienia doprowadzą do tego, że będę otwierała butiki w kolejnych miastach. Jeżeli tak będzie, to fajnie, a jeśli nie, to będę dalej robiła to, co kocham, ale na mniejszą skalę. Jednak nie tworzę dalekosiężnych planów. Zresztą tak też było w przypadku Simple – nie było biznesplanu, mającego nas doprowadzić do tego miejsca, w którym firma jest dzisiaj. Była pasja i chęć tworzenia oraz pewna konsekwencja w działaniach, które wtedy prowadziłyśmy razem z siostrą, bo wówczas razem prowadziłyśmy tę markę. Mam zatem nadzieję, że to jest dobra droga. Wiele osób twierdzi, że modę można wpisać w tabelki i ją policzyć. Nie umiem w taki sposób myśleć o modzie. Wierzę, że moda jest jak potrawa, cały czas jest na ogniu; trzeba ją podgrzewać, ciągle się nią opiekować i jej doglądać – tylko wtedy będzie smaczna. Dla mnie moda jest czymś więcej niż tylko ubraniem. Ktoś kiedyś powiedział, że produkty tworzą się w fabrykach, ale marki – już w głowie.
Czy projekty modowe, na przykład wyjątkowe sukienki, które ma Pani w swojej kolekcji, mogą powstać pod wpływem impulsu?
Jak najbardziej! To jest tak, że ja po prostu żyję modą. Wstaję rano i projektuję – nie dlatego, że muszę, ale ponieważ to lubię. Daje mi to poczucie spełnienia. Myślę o modzie bardzo często. Czasami też nie robię tego przez dwa lub trzy dni, bo nie mam na to ochoty. Jest to dziedzina artystyczna, do której nie można się zmusić. Muszę się tym cieszyć. Póki tak jest, projekty są kreatywne i podobają się odbiorcom. Jeżeli jestem szczera i robię to, co lubię, bardzo często powstają one pod wpływem impulsu, bo spodoba mi się jakaś tkanina albo wymyślę takie połączenie, a nie inne… Wtedy siadam i rysuję na kawałku papieru. Wychodzą tego straszne ilości, ponieważ stale coś wymyślam i kombinuję, aż w końcu z tego powstanie kolekcja. Jest to długa praca. Proces powstawania kolekcji zajmuje kilka miesięcy intensywnego myślenia o fasonach, wzorach. Wyobrażenie sobie tego nowego sezonu jest najważniejsze.
Projektuje Pani odzież damską pod swoim nazwiskiem. Czy te projekty są wygodne dla współczesnej mamy, pozostającej w ciągłym ruchu?
Projektując, zawsze staram się dokładnie myśleć o tym, w jakiej przestrzeni znajdzie się dane ubranie. Nie projektuję sukienki tylko dlatego, że jest ładna. Raczej wyobrażam sobie kobiety w konkretnej sytuacji i dopasowuję różne parametry. Chodzi o to, żeby ubranie było wygodne, ciepłe, dobrze się nosiło – to mnóstwo rzeczy wynikających z mojego doświadczenia. Staram się ułatwiać życie kobietom, dodawać im stylu i pewności siebie. Uważam, że jest to moje zadanie i misja jako projektanta. Kobiety powinny czuć się dobrze, pięknie i kobieco w moich ubraniach.
Czy w związku z otwarciem nowego salonu w Gdyni będzie Pani częstszym bywalcem w Trójmieście?
Myślę, że tak. Bardzo dawno nie byłam w Trójmieście. Przyznam się, że kiedyś częściej zdarzało mi się tutaj przyjeżdżać. Teraz nawał pracy nie pozwalał mi odwiedzać Trójmiasta. Zachwyciłam się autostradą i samym Trójmiastem! Dzisiaj rano miałam okazję, żeby pójść nad morze i pomyślałam sobie: „Czemu tak rzadko tutaj przyjeżdżałam?”. Na pewno to się musi zmienić, a teraz mam pretekst.
Bardzo się cieszymy, że będzie można Panią częściej tu spotkać! Wracając do projektowania: jakie materiały i tkaniny wykorzystuje Pani w swoich projektach?
Na to pytanie trudno odpowiedzieć jednoznacznie, ponieważ każda kolekcja sprawia, że używam innych materiałów. Wszystko zależy od efektu, jaki chcę uzyskać. W ostatnich sezonach używałam nowoczesnych materiałów, które powodowały, że fasony były bardziej sztywne, stojące. Teraz zapragnęłam, żeby sylwetki były bardziej wiotkie, lejące, powłóczyste, a to wymusza na mnie użycie całkiem innych tkanin – cieńszych, trochę przezroczystych, jedwabi, tkanin lejących… A więc w każdym sezonie używam innych materiałów i szukam tych, które pozwolą mi najlepiej opowiedzieć wizję, którą sobie na dany sezon wymyśliłam.
Który spośród projektantów mody najbardziej Panią inspiruje?
Jest taka osoba. To belgijski projektant Dries van Noten. Ostatnio byłam w Paryżu na jego bardzo dobrej wystawie pokazującej drogę projektu – od inspiracji do momentu powstania w przeróżnych kolekcjach. Inspiruje mnie jego malarskość. Właściwie patrząc na zestawy kolorystyczne, na użycie tkanin, bardziej można powiedzieć, że są to obrazy niż ubrania. Podobnie jak ja, lubi bawić się kontrastem, nawet na męskich ubraniach. Ubiera mężczyzn w spódnice, na przykład sari czy marokańskie, a następnie zestawia je z białymi, męskimi koszulami. Te połączenia są zaskakujące i nieoczywiste, co mi się bardzo podoba.
Od zawsze marzyła Pani o projektowaniu ubrań. Skąd się jednak wzięło to zamiłowanie? Czy ktoś w Pani dzieciństwie wywarł na to szczególny wpływ?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Moja mama była osobą, która zawsze dbała o estetykę domu i o to, jak sama się ubierała. To były lata 60. i 70. Kiedy obserwowałam mamę na zdjęciach, zawsze była to kobieta szalenie elegancka, mimo że były to trudne czasy. Zawsze była ubrana jak z ulic Paryża. W jakiś sposób zatem zaszczepiła w nas ciekawość do mody, do kolorów, do tego, by nie ubierać się w sposób byle jaki. Nie wiem, na ile wpłynęło to na moje późniejsze wybory, ale jakoś tak się szczęśliwie złożyło, że zawsze wiedziałam, co chcę robić. To duże szczęście, gdy człowiek od razu wie, czym chce się w życiu zajmować, co jest jego pasją. Praca zajmuje nam większą część dnia, więc niefajnie byłoby wstawać co rano i zmuszać się do czegoś, czego nie lubimy. Fajniej jest wstawać, mówiąc sobie: „Super, idę do swojej pracowni! Dzisiaj przyjdą moje buty z Włoch i będą trzy sukienki – musimy je przymierzać”.
Co mogą robić osoby, które chcą zostać projektantami? W jaki sposób się ukierunkować?
Nie tylko projektant, ale każdy, kto ma jakąś określoną wizję czy pasję, chce do czegoś dążyć, musi rzeczywiście bardzo się o to starać. Powinien wiedzieć, że jest to marzenie, bez którego realizacji nie będzie mógł żyć. Jeśli będzie bardzo tego chciał i zmierzał do tego głównego celu, na pewno mu się to uda, tak jak mi się udało. W latach, gdy marzyłam o projektowaniu mody, ten zawód tak naprawdę nie istniał. Nie było mowy o tym, że jest to tak fajna i prestiżowa profesja jak teraz. Okazało się jednak, że marzenia się spełniają. Trzeba więc marzyć i dążyć za wszelką cenę do spełnienia marzeń!
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała : Paulina Wittbrodt