Mateusz Sieradzan, rocznik 1990 – absolwent „ułańskiej działki medycyny”, czyli ratownictwa medycznego i pielęgniarstwa na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Autor bloga „Pan Pielęgniarka”, na którym przybliża potencjalnym pacjentom temat Państwowego Ratownictwa Medycznego, a w szczególności funkcjonowania szpitalnego oddziału ratunkowego. To nie tylko fakty o działaniu SOR, ale też niepoprawne żarty, SORowa gwara – przede wszystkim króluje tam jednak prawda. Pan Pielęgniarka pozwoli każdemu zajrzeć za drzwi oddziału ratunkowego i zrozumieć specyfikę tego miejsca, która wciąż budzi wiele emocji.
Co się u naszego bohatera dzieje po dyżurze? Wraca do Ekipy Pana Pielęgniarki – jak nazywa ich na swoim blogu: do żony, czworga dzieci, znajomych i kolegów z BUM BUM ORKeSTAR.
Mam Pan czas na nudę? Ratownik, mąż, ojciec razy cztery, perkusista, młody człowiek, który pewnie jeszcze nie spędza dni, relaksując się na nasłonecznionym balkonie.
O boziu! Jak ja marzę o leżeniu na nasłonecznionym balkonie! Jak emeryt na działce. Tak żeby nic nie robić i tylko się fotosyntetyzować. Jest dokładnie tak jak pani mówi, a do tego jesteśmy w trakcie przeprowadzki, więc wykańczamy dom, mieszkając razem z teściami. Ostatnio powiedziałem żonie, że mam nadzieję, to nie ostatnia kwarantanna w naszym życiu, bo mając 3 synów i córkę, wszyscy poniżej 7 lat, nie mamy kiedy korzystać z jej „uroków”. Dla nas to nie są dresy, obżeranie się, książki i seriale przez cały dzień (śmiech).
Tuż po napisaniu książki SOR to jest***dramat mówił Pan, że powiedział wszystko, co chciał powiedzieć, i nie ma póki co nic do dodania. Los sprawił chyba inaczej. Powstanie kolejna część? Jestem ciekawa, co się zmieniłoby się w pierwszym członie tytułu, bo coś mi mówi, że drugi pozostanie bez zmian. Świat to jest***dramat? Pandemia to jest***dramat?
Rzeczywiście, okoliczności się zmieniły. Pojawił się nowy, ciekawy temat, o którym można by ludziom opowiedzieć. Tak naprawdę to opowiedzieć dokładnie to samo, tylko w innych realiach. To co widzimy obecnie w naszej ochronie zdrowia, jest tylko urzeczywistnieniem tego, o czym środowiska medyków mówiły od dawna. Darliśmy się w mediach „zróbcie coś wreszcie, bo to się zawali!”. I teraz obserwujemy, jak się wali… nikt z nas nie jest zaskoczony. Czy powstanie w związku z tym kolejna część książki? Nie wiem.
Pandemia ostatecznie zerwała kurtynę i już chyba wiemy, czego – i dobrego, i złego – pacjent i system ochrony zdrowia mogą się po sobie spodziewać – zderzyliśmy się niemal czołowo.
Ale to było do przewidzenia od dawna! System na co dzień przypominający wesoły autobus, który jakoś tam jedzie do przodu, mimo że wszystko w nim trzyma się na plaster i bandaż, teraz wjechał na autostradę, gdzie potrzeba czegoś więcej niż ludzi dobrej woli szyjących maseczki i nadludzkich wyrzeczeń medyków. Nagle się okazuje, że jest nas za mało, że nie ma infrastruktury, nie ma sprzętu. Naprawdę potrzeba było do tego ogólnoświatowej pandemii??? Przecież jako medycy mówiliśmy o tym od dawna!
Książka jest wysyłana do czytelników tak, że nikt jej z inną publikacją nie pomyli. Czerwone opakowanie imitujące worek po materiałach zakaźnych – zmyślne to i przewrotne. Gdzie można ją kupić?
Książkę wydaliśmy sami od początku do końca. Ja ją napisałem, żona założyła firmę, wydawnictwo i sklep internetowy. Wszystko jest tu naszym pomysłem, bo możemy! Bo nam nikt nie zabroni i nie powie „to za drogo, to niemodnie, to nieładne”. Wiele rzeczy z książką zrobiliśmy tak, jak „się nie robi” i bardzo nam z tym dobrze! W 5 miesięcy sprzedaliśmy 2,5 tys. egzemplarzy, nie wydając ani grosza na reklamę. Jak na wydawnictwo, które ma w ofercie jedną książkę, zero zaplecza i zero doświadczenia, jesteśmy bardzo zadowoleni (śmiech). Książka jest dostępna tylko w naszym sklepie pod adresem panpielegniarka.pl. Niebawem będzie tam dostępny ebook.
Przypomina Pan na blogu, że doskonale wie, jak wygląda miejsce pracy, w którym spędza przecież połowę życia. Kiedy więc spytam, za co pan lubi swoją pracę, proszę pominąć fakt, że to może naiwne pytanie i skupić się na pierwszej rzeczy, jaka przychodzi do głowy jako odpowiedź.
Chyba za to, że prawie na każdym dyżurze musimy „gasić pożary”. Jest za dużo chorych, za mało personelu, możliwości, mało miejsca, awantury z niecierpliwymi pacjentami, którzy NIE POWINNI do nas trafić. A w sam środek tego wszystkiego wjeżdża karetka z pacjentem do reanimacji. I teraz musisz się wspiąć na wyżyny swoich wszelkich umiejętności, by to wszystko jakoś ogarnąć, ugasić. Jeśli ci się uda — uratujesz człowiekowi życie, mimo że wydawało się to niemożliwe w tych warunkach. Poza tym uwielbiam nasz ratowniczy folklor. Na sali odwijają bezdomnemu zropiałą nogę, a ja z kolegą w otwartym pokoju socjalnym właśnie jem śniadanie i nic nam to nie robi. Albo kiedy ktoś mdleje w poczekalni, a ludzie są przerażeni, spokojnie podchodzę, sprawdzam tętno, oddech i mówię do kumpla „dobra, oddycha. Dawaj leżankę. Będzie żył!”. A gdy tylko zamkną się drzwi poczekalni, kumpel dodaje „…na pewno do śmierci” i obaj się śmiejemy. Ludzie myślą, że tak mają zwyrodnialcy, a my po prostu na co dzień pracujemy wśród cierpienia i śmierci. Robimy, co możemy, by nie dopadły one naszych pacjentów. Często żartujemy, by przetrwać. Tłumaczę to w swojej książce, że czarne i hardkorowe poczucie humoru nie musi wykluczać empatii i traktowania pacjenta z szacunkiem.
Proszę opowiedzieć kilka słów o rodzinie. Z pytaniem o wywiad zastałam Pana w iście pandemicznej sytuacji „wzbogaconej” o mieszkanie u teściów, przeprowadzkę i domową opiekę nad czwórką dzieci.
Najdzielniejsza w tym wszystkim jest moja żona, bo ja przynajmniej wychodzę z domu na dyżury, a ona wtedy zostaje sama z firmą i organizowaniem rozrywek dzieciom. No i z teściami (śmiech). Nie jest łatwo, ale wychodzimy z założenia, że odpoczniemy sobie i będziemy mieć czas na wszystko dopiero w trumnie. Na razie jest intensywnie, ale chyba oboje lubimy, jak się dzieje, lubimy wyzwania. Mamy oboje 30 lat, 4 dzieci, wydaliśmy książkę, kupiliśmy dom, z Bożą pomocą ciągle się rozwijamy. Nie mamy na co narzekać i jesteśmy podekscytowani na myśl o tym, co przyniesie przyszłość!
Wracając do Pana Pielęgniarki, przyznaje Pan, w odniesieniu stereotypów na temat tego zawodu: „Nie mam bogatego makijażu, kolorowych paznokci i swobodnego ubioru. Za to przeklinam, lubię czasami się napić wódki, czy palić papierosy. Czy to czyni mnie gorszym współczesnym pielęgniarzem? Chodzi o skostniałą mentalność, która odpycha od pielęgniarstwa młodych ludzi, a często też pacjentów. Ja za takie wzory do naśladowania podziękuję”. Człowiek z misją czy po prostu chłopak z krwi i kości, który podczas pracy rykoszetem obala głupie mity?
Chyba normalny chłopak. Mam alergię na określenie „zawód misja” w stosunku do nas. To prawda, że nie każdy może być pielęgniarzem/pielęgniarką. To zawód, który wymaga pokory, wytrzymałości, cierpliwości i empatii. Ale to są predyspozycje zawodowe. Zawodowe! To jest mój zawód! Misja może być w jedną stronę na Marsa albo ewangelizacyjna wśród Indian. Ja chcę cholernie dobrze wykonywać mój zawód, by być najlepszym wsparciem dla pacjenta, który trafi do mnie w zagrożeniu życia. To jest mój cel zawodowy. Nie jest nim uzdrowienie wszystkich chorych na świecie czy zarzynanie się dla pacjenta. W naszym społeczeństwie funkcjonuje obraz pielęgniarki, która poświęca wszystko, wyrywa sobie serce i daje pacjentowi. Mnie nie interesuje taki model. To jest zaburzona hierarchia wartości. Ja najpierw wyrywam sobie serce dla żony, potem dla dzieci, a jak coś zostanie, to wtedy dla pacjenta. Moja rodzina za to wie, że w czasie wolnym, gdy trafię na wypadek czy kogoś w stanie zagrożenia życia, to będę trochę zajęty. To jest zawód. Specyficzny, ale ciągle zawód, którego nie mogę dobrze wykonywać, gdy jestem przemęczony, schorowany, wypalony i niespełniony. Dlatego dbam, by do tego nie dopuścić.
Czy na blogu obserwują pana i medycy, i pacjenci? Potrafi Pan określić proporcje na podstawie licznych interakcji z odbiorcami? Czego szukają na blogu, na którym ‘nie ma to tamto’ i mówi się wprost?
Obserwują mnie medycy i pacjenci. Myślę, że wszyscy w obecnych czasach szukają szczerości. Jasne, że każdy (ja też) kreuje się jakoś w mediach społecznościowych. Ale uważam, że autentyczność jest podstawą mojego bloga. Rzeczywistość SOR-u nie jest czarno-biała. Spotykamy u nas szlachetne postawy wspaniałego personelu i te karygodne. Ja jestem typem obserwatora i staram się o tym uczciwie opowiedzieć ludziom, jednocześnie pokazując perspektywę medyków, bo mało kto ją zna i mało kto się zastanawia nad tym, że w ogóle taka istnieje.
Ponieważ muzyka łagodzi obyczaje, odpocznijmy na koniec przy opowieści o Bum Bum OrkeStar – członkiem kapeli jest muzykujący ratownik czy ratujący muzyk?
Sam bym chciał wiedzieć… perkusistą jestem od 20 lat. Medykiem od 8. Nie chciałbym nigdy wybierać, z czego rezygnować. Natomiast rozsądek podpowiada, że dopóki ludzie będą mieć wypadki i będą umierać, tak długo mój zawód medyka będzie potrzebny. Szczególnie widać to teraz, w czasie pandemii. Nie ma obecnie żadnych koncertów, nawet na próby do nowej płyty nie możemy się spotkać całym zespołem (śmiech).
Przyznam, że połączenie muzyki z ratownictwem jest spełnieniem moich marzeń. W tygodniu kilka dyżurów i całe dnie dla dzieci, a koncerty w weekendy. To jest błogosławieństwo, że nie muszę pracować po 350 godzin w miesiącu, przesiadając się z karetki na SOR, nie widząc rodziny przez kilka dni. Nie każdy ma takie szczęście.
Wywiad: Kamila Recław