Nie tak znowu często można porozmawiać z kimś, kto mówi o swojej pracy z równą pasją, uwagą i rozwagą. Nasz dzisiejszy bohater żadnego pytania nie zostawia bez kompleksowej odpowiedzi. Ma doskonałe poczucie humoru, ale ze spraw dotyczących zdrowia nigdy nie żartuje. Twierdzi, że jego praca jest fascynująca i stanowi źródło codziennej ogromnej satysfakcji. Cieszy się, kiedy pacjent, który podczas pierwszej wizyty w Sopocie nie miał sił, żeby pokonać kilkunastometrowy korytarz dzielący wejście od gabinetu, dziś gra w tenisa, wrócił do pracy i zapomniał całkowicie co to zespół chronicznego zmęczenia.
Rozmawiam z doktorem Januszem Zdzitowieckim, chirurgiem plastycznym i propagatorem medycyny mitochondrialnej. O czym? O tym, czy dbanie o wygląd to tylko próżność, czy może coś zupełnie poważniejszego, o tym, co można dla siebie zrobić w tym trudnym czasie, a także o planie na zdrowie. Bo najważniejsze to mieć plan i być wytrwałym.
Dlaczego uczynił Pan z medycyny estetycznej swoją specjalizację? Zadecydowały wyjątkowe zdolności w tym kierunku czy rodzaj misji? A może jedno i drugie? Mówi się, że chirurg plastyczny i specjalista medycyny estetycznej to najlepsi przyjaciele kobiet
Zacznę może od tego, że w medycynie nie ma specjalizacji medycyny estetycznej jako takiej, jest to część medycyny, która zajmuje się estetyką ciała ludzkiego i mimo że powstało wiele szkół i przyznaje się nawet takie dyplomy, to oficjalnie w spisie Ministerstwa Edukacji Narodowej nie ma takiej specjalizacji. Medycyną estetyczną zajmują się więc lekarze różnych specjalności, którzy czują potrzebę dbania o estetykę ciała ludzkiego.
Ja zacząłem się tym interesować już w 1994 roku, kiedy pojawiły się pierwsze wypełnienia kwasem hialuronowym, byłem w trakcie specjalizacji z chirurgii plastycznej, a więc zajmowałem się całkowicie inwazyjnymi metodami. Zawsze brakowało mi jednak tej części nieoperacyjnej. Dziś okazuje się, że nastąpiła całkowita zamian ról i chirurgia plastyczna zajmująca się estetyką jest w absolutnej defensywie. Wykonuje się coraz mniej operacji zwłaszcza w obrębie twarzy, a liczba technik i metod nieoperacyjnych jest już tak duża, że można bardzo dbać o estetykę wyglądu z zastosowaniem: blokerów płytki nerwowo-mięśniowej (botoks), wypełniaczy, peelingów, całej wspaniałej grupy laserów. Okazuje się, że 80% wszystkich czynności związanych z utrzymaniem estetycznego wyglądu to już dziś wcale nie operacje.
To wynik postępu, prawda?
Tak, absolutnie! To rezultat badań naukowych i postępu klinicznych zastosowań tych badań. Rośnie liczba osób, które zajęły się tą poddziedziną, bo trzeba pamiętać, że medycyna jest jedna, a my, lekarze, podzieliliśmy ją na kawałki. Tak naprawdę jednak cała dotyczy człowieka. Dlatego tak wielu kolegów, którzy nie są chirurgami, zajmują się estetyką ciała. Sama chirurgia nie zmieni na przykład jakości skóry ani nie spowolni procesu starzenia.
Zakładam, że na pytanie, czy dbałość o wygląd i ciało to wyraz egoizmu i próżności, odpowie Pan stanowcze NIE, ale zapytam przekornie. Wiem, że na każdym kroku podkreśla Pan, jak aspekty medycyny estetycznej wpływają na zdrowie całego organizmu. Obalił Pan już niejeden mit i objawił niejedną nieznaną do tej pory teorię, jak w przypadku plastyki brzucha lub korekty przegrody nosowej.
W dbaniu o wygląd zawsze jest jakiś element próżności, ale w szerokim spektrum to tylko drobiazg, natomiast zdrowy styl życia to już konieczność. Niektórzy przecież pracują ciałem, twarzą, cała reszta chce zaś po prostu o siebie dbać i dobrze wyglądać. Na przykład korekta krzywej przegrody czy operacja powłok brzucha mają ogromny wpływ na cały organizm, a zaniedbania w tej kwestii mogą spowodować poważne schorzenia. Operacja rozległego zwiotczenia skóry powiek górnych eliminuje stałe napinanie czoła spowodowane ograniczonym polem widzenia. Przywracamy prawidłowe ciśnienie, bo ono rośnie podczas wielogodzinnego napinania czoła. Nie da się już w tej chwili oddzielić czynności prozdrowotnych od tych mających na celu tylko poprawę wyglądu. Sfera psychiczna jest też kluczowa. Osoba zadowolona ze swojego wyglądu, która oczywiście przywiązuje do tego wagę, jest pełna energii, zdrowsza i zadowolona. Stać ją tym samym na większy wysiłek.
Często pytam moje pacjentki, czy koleżanki lub koledzy zauważyli jakąś zmianę. Okazuje się, że najczęściej słyszą: ty „jakoś” inaczej wyglądasz, uśmiechasz się, jesteś bardziej wypoczęta. Dzieje się tak, nawet gdy mamy do czynienia z drobnymi zmianami i korektami.
Skoro jesteśmy przy zdrowiu idącym w parze z zadowalającym wyglądem zewnętrznym, podobne działania ma propagowana przez Pana i z sukcesami prowadzona w gabinecie kuracja mitochondrialna. Ważny aspekt medycyny mitochondrialnej to kwestia odporności, a to temat bardzo na czasie
Medycyna mitochondrialna to była w moim przypadku konieczność zdrowotna, która przyniosła zaskakująco dobre rezultaty. Sama metoda to stosunkowo nowa gałąź medycyny, w Niemczech zajmuje się nią około 700 lekarzy, w Polsce jest nas trzech. Można zatem powiedzieć, że przecieramy szlaki dla dziedziny, która jeszcze w naszym kraju nie funkcjonuje powszechnie. Zajmuje się zaś sterowaniem wytwarzania energii w komórkach. Powstała dzięki odkryciom biochemii komórki. Pojawiła się bowiem możliwość sterowania nimi. Większość z tych budujących nasze ciało, za wyjątkiem czerwonej, ma jednakowy metabolizm, w związku z tym, jeśli rozpoznamy zaburzenie w jednej komórce, wiemy, że jest ono w każdej. Natomiast manifestacja kliniczna bywa całkowicie różna. Lekarze i naukowcy podzielili medycynę na kawałki i nazwali choroby, żeby je uprecyzyjnić i móc się porozumiewać między sobą. Ustystematyzowaliśmy je, ale de facto wszystkie mają swój początek w patologii komórki. Jeśli zaczniemy wprowadzać ład właśnie tam, czyli na poziomie komórkowym, to zawsze będzie możliwość poprawy stanu zdrowia. Za pomocą witamin, antyoksydantów u większości poprawia się jakość skóry, znakomicie polepsza kondycja włosów, zatem ta gałąź znakomicie współgra z medycyną estetyczną. Wszystko, co robimy na zewnątrz, poparte odpowiednią suplementacją witamin, przynosi podwójny sukces.
Moje pacjentki zawsze mają opracowany plan i na zabiegi, i na suplementację, jeśli zdecydują się je połączyć z medycynę mitochondrialną. Zresztą są to zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Proszę pamiętać, że skóra ludzka jest największym narządem i jeśli naprawiamy i wprowadzamy pewien porządek metaboliczny w organizmie, to również naprawiamy skórę. To naprawdę widać.
Czy taka kuracja pomaga przy wspomaganiu odporności, czy działa w przypadku chorób somatycznych, autoimmunologicznych, które wynikają z długotrwałego stresu? Tego nam od początku roku nie brakuje. Tymczasem takie schorzenia, jak łuszczyca czy łojotokowe zapalenie skóry, uaktywniają się właśnie przy podwyższonym stężeniu hormonu stresu – kortyzolu.
U podłoża każdej choroby tkwi proces zapalny, a manifestacja może wystąpić w różnych częściach ciała. Chodzi o to, by ten stan zawrócić. Oczywiście takie leczenie musi trochę potrwać, nasz organizm nie odbuduje się po miesiącu czy dwóch. Natomiast żelazna dyscyplina, prawidłowe leczenie witaminami i antyoksydantami, przywracają do zdrowia nawet w sytuacjach z pozoru bez wyjścia.
Polacy przyjmują na co dzień mnóstwo suplementów, jesteśmy zawsze w czołówce krajów, w których ten rynek ma się świetnie. Czy przyjmowanie witamin i cudownych preparatów garściami lub na „chybił trafił” w ogóle ma sens?
Problem jest jeszcze głębszy. Metabolizm komórkowy jest ściśle uporządkowany. Bezładne wprowadzanie witamin i suplementów mija się z celem. Zauważyłem, że osoby cieszące się dobrym zdrowiem mogą je przyjmować bez większych konsekwencji, choć i bez większych sukcesów, ale bardziej chorzy mogę tym rozregulować swój organizm. W ich przypadku branie suplementów garściami jest groźne, bo trzeba je przyjmować w odpowiedniej jakości i sekwencji, na podstawie wywiadu, badań laboratoryjnych. Tymczasem witaminy i suplementy są dostępne już praktycznie wszędzie. W rezultacie zamiast lepiej, możemy się poczuć gorzej.
Wspomniał pan o solidnym wywiadzie. Pierwsza wizyta przed podjęciem kuracji jest dość kompleksowa, jak rozumiem?
Tak i polega przede wszystkim na tym, że uważnie i refleksyjnie słucham wtedy pacjenta. Współczesna medycyna skróciła wizytę lekarską do kilku minut, a w trakcie tak krótkiego czasu żaden lekarz – nawet najlepszy – nie jest w stanie dowiedzieć się, co komu dolega. Ja zbieram wywiad przez 45 minut na podstawie zestawu pytań opracowanych przez współtwórcę medycyny mitochondrialnej doktora Bodo-Kuklińskiego. Ten wywiad jest tak precyzyjnie dobrany, że kiedy się go dobrze zbierze, mamy gotową układankę dolegliwości, a po badaniach laboratoryjnych pojawia się odpowiedź, choć co ciekawe – nie poznajemy nazwy, bo medycyna mitochondrialna nie nazywa choroby. Namierza zaburzenie na poziomie komórkowym i je reguluje, a wówczas organizm wraca się do zdrowia.
Pierwszy element to rzecz jasna poprawa codziennego samopoczucia: lepszy sen, wzmożona energia. W normalnej sytuacji ciężko to zauważyć. Trzeba się nastawić na systematyczne odbudowywanie latami eksploatowanego organizmu. Do suplementacji do końca życia muszą się na przykład przyzwyczaić osoby z niedoborem witaminy B12.
Czy można to porównać do pozytywnego efektu śnieżnej kuli? Im dłużej, drobnymi krokami nasz organizm otrzymuje wspomaganie, tym wyraźniej sam zyskuje na sile i zaczyna działać jak naprawiony mechanizm?
Cała idea polega na tym, byśmy się postarali „namówić” nasze ciało do prawidłowej pracy. Dostarczyć takich substancji, by organizm sam zaczął funkcjonować w sposób, jaki pamiętamy z młodości. Chodzi o podaż kwasów omega 3, witamin, mikroelementów…
Czy testuje Pan tę kurację na sobie?
Oczywiście! Od 3 lat.
Jaki jest profil pacjentów odwiedzających klinikę w Sopocie?
To przede wszystkim osoby bardzo chore, jest też niewielka grupa namówionych ciekawskich, a stałych pacjentów mam 15–20% i to są ci, którzy podjęli i kontynuują terapię.
Stosowana u nich sekwencja suplementacji wynika z biochemii komórki, najpierw uzupełniamy podstawy: potas, wapń, magnez, witaminy z grupy B, A, D, K2, B12, dopiero później, po miesiącu lub dwóch, wprowadzamy 8 izomerów witaminy E. Ona sprawia na przykład, że wapń zgromadzony w naczyniach wnika ponownie do kości.
Czy jesteśmy w ogóle w stanie zachować dobre zdrowie w dzisiejszej rzeczywistości?
Substancje konserwujące systematycznie nas zatruwają, rugują mikroślady i witaminy z komórek, nie utrzymamy się w zdrowiu, odżywiając się ciągle przetworzoną żywnością. W ciągu ostatnich 50 lat nastąpiło katastrofalne pogorszenie środowiska, w którym żyjemy: pestycydy, środki przeciw grzybom, przeciw komarom, przeciw ślimakom etc., działają tak naprawdę przeciw nam, plus cały arsenał chemii domowej, chemia w kosmetykach, nawet tabletki do zmywarek zostawiają ślad w nas, a nie na naczyniach…
Przerywając ten apokaliptyczny, choć niestety prawdziwy wątek, wróćmy na koniec do medycyny estetycznej, bo to mnie oczywiście żywo interesuje. Co poleca Pan w tym temacie jesienią?
Najważniejsze to oczywiście działać według planu – i tak na przykład, skoro całe lato wystawialiśmy ciało na słońce, to teraz jest ono naturalnie pokryte zrogowaciałym naskórkiem, trzeba go więc umiejętnie i w odpowiedniej sekwencji czasu usunąć, skóra potrzebuje bowiem czasu na regenerację. Po jednej warstwie trzeba dać jej czas i podstymulować do odnowy.
Zabiegi typu „muszę dobrze wyglądać na ślubie córki” oczywiście też istnieją i działają, ale długotrwała poprawa wyglądu i spowolnienie procesu starzenia to cele, do których nie dochodzi się gwałtownie.
A w tak zwanym międzyczasie między zabiegami, polecam wszystkim świeże powietrze w lesie, na plaży, nad jeziorem… I życzę dużo wytrwałości i siły na najbliższy czas.
Zobacz również: Ranking suplementów na odchudzanie