DJ Wika, a właściwie Wirginia Szmyt, to najstarsza w Polsce DJ-ka, która – mimo że w tym roku kończy 79 lat – nie zamierza zwalniać i koncentrować się na ograniczeniach. Od kilku lat prowadzi imprezy międzypokoleniowe i realizuje misję ośmielania ludzi do wzięcia życia w swoje ręce. Ma w tym wprawę, ponieważ wcześniej przez 30 lat pracowała z trudną młodzieżą jako wychowawca.
Przełamuje Pani stereotypy. Pokazuje Pani, że nawet będąc po 70., można żyć pełnią życia i być nadal aktywnym zawodowo.
Robię to, ponieważ lubię. Nie zgadzam się z krzywdzącym zaszeregowaniem, że jeżeli ktoś przekroczy pewien wiek, to musi się zachowywać w określony sposób. Żyję w taki sposób, aby mieć radość z tego, co robię.
Myślę, że człowiek pragnie zaznać szczęścia, ale dla każdego znaczy ono co innego. Dla jednego jest to wielka miłość, dla innego – rodzina, a ponieważ moi synowie są już dorośli, a ja jestem wdową, więc moje szczęście wygląda nieco inaczej. Czuję radość, że mając ponad 70 lat, jestem aktywna zawodowo, otrzymuję wciąż wiele propozycji zawodowych, zyskałam popularność, o którą wcale nie zabiegałam – sama do mnie przyszła.
Jak Pani myśli, dlaczego tak się stało?
Może dlatego, że nie ukrywam swojego wieku? Wydaje mi się, że jest dużo takich osób jak ja, które robią wiele ciekawych rzeczy, a mimo wszystko wciąż aktywność zawodowa seniorów po 60. roku życia jest dla wielu zaskoczeniem. A przecież jeżeli zdrowie dopisuje, jeżeli ktoś lubi pracować, i to ciężko pracować, to można!
DJ-owanie to ciężka praca?
Tak, to nie jest łatwa rzecz. Jestem ciągle w drodze, bo przecież prowadzę imprezy w całej Polsce. A poza tym trzeba opanować konsoletę, obsługiwać komputer, być na bieżąco, jeśli chodzi o trendy w muzyce, ale też trzeba być elastycznym i otwartym, bo każda miejscowość ma swój inny klimat, i ja oczywiście mogę powiedzieć, że nie gram disco polo, ale co to za zabawa, gdy wszyscy siedzą przy stolikach i nikt nie tańczy?
Jaką muzykę lubi Pani grać?
Różnorodną. Ale moimi ulubionymi rytmami są: jive, rock, reggae, muzyka latynoska. Lubię przeplatać, łączyć różne style, bo impreza nie może być tylko w jednym rytmie.
Jak Pani porywa ludzi do tańca?
Zwykle jest tak, że osoby mniej odważne, które nie mają nawyku brylowania na parkiecie, najpierw się przyglądają i siedzą przy stolikach. Co wtedy robię? Wychodzę na parkiet i inicjuję zabawę. A jeżeli jest to mniejsza miejscowość, to wystarczy jedna melodia disco polo i wszyscy wychodzą na parkiet.
A jak bawią się seniorzy?
W plenerze podobnie. W klubach – nie ma żadnego problemu. Kluczem do dobrej zabawy jest po prostu odpowiednie miejsce, dobra muzyka i przyjazny klimat, stworzony wspólnie poprzez muzykę i melodie, które są lubiane i oczekiwane. To jest początek, ale potem wplata się melodie, które są obecnie na topie, ażeby rozwijać gust muzyczny i go wzbogacać.
Udało się Pani kogoś zeswatać?
Och, ponad 20 par. Podczas zabawy ludzie się poznają, zmniejsza się dystans, rozmawiają, wymieniają swoje doświadczenia, nawiązują przyjaźnie, rodzi się więź w sposób bardzo naturalny.
Jeździ Pani po całej Polsce. Jakie są Pani spostrzeżenia? Czy my, Polacy, potrafimy i lubimy się bawić?
Bawimy się już bardzo ładnie. Gram już dla seniorów dwadzieścia parę lat i obserwuję tę przemianę. W pubie w Warszawie gram 17. rok i przypominam sobie pierwsze wieczorki, kiedy panie wstydziły się przychodzić same, bez partnera, bo nie wypada. Ale gdy grała Wika, to już tak się nie krępowały, ponieważ znajomość ze mną i bliskie relacje ośmielały je i nie tworzyły bariery, że nie wypada. Tworzyła się więź rodzinna. Przychodziły i przychodzą do mnie, bo jak ja gram, to zawsze mówię: „Jest wśród nas wiele pań, ale one nie przychodzą tutaj na podryw, tylko na ćwiczenia gimnastyczne”.
Jeżeli się przekona ludzi, że taniec jest zdrowiem, radością, że wyzwala eliksir szczęścia, a poza tym, że pobudza wszystkie nasze mięśnie, że tańcząc, zmniejszamy stres, stajemy się rozluźnieni i wolni – to wiele osób przekonuje się do tego i zaczyna czerpać radość z tańca i ze wspólnej zabawy. Staram się, żeby zabawa była zabawą, żeby wspólnie coś zaśpiewali, poczuli się tak jakby mieli znowu 16 lat, bo muzyka jest czarodziejem. To jest ważne, żeby bawiąc się, mogli zapomnieć o swoich wadach, mankamentach czy ograniczeniach. Wtedy zabawa stanie się relaksem.
Gram również disco polo, bo jest to muzyka bardzo rytmiczna. Wybieram teksty z przekazem edukacyjnym, o miłości. Wychodzę z założenia, że po to jest impreza, by każdy mógł usłyszeć to, co lubi. Ale gram też latino, rockandroll, a także muzykę z lat 80. i 90, żeby przypomnieć klasyczne utwory z tamtych lat.
Tina Turner ćwiczy jogę, a jak Pani odreagowuje?
Ćwiczyłam, gdy mój mąż jeszcze żył. Był świadkiem moich gimnastycznych akrobacji i ćwiczeń na drążku rozporowym przymocowanym między drzwiami. Bardzo lubiłam ten moment, gdy robiłam przysiady, on mi się przyglądał i zawsze mnie podziwiał, nie rozumiejąc, dlaczego tak się męczę, bo przecież jestem szczupła. A teraz – kiedy go nie ma, kiedy nie patrzy – to mi się najzwyczajniej nie chce ćwiczyć. Nie mam się przed kim kreować. Coraz częściej dochodzę jednak do wniosku, że wrócę do tej aktywności, ponieważ jest ona niezbędna do utrzymania sprawności fizycznej, a ta przekłada się na zachowanie jasności umysłu.
Wcześniej pracowała Pani w ośrodku dla trudnej młodzieży po wyrokach sądowych w Warszawie. Jak ocenia Pani dzisiejsze zajęcie w porównaniu do pracy z młodymi ludźmi?
To jest młodzież trudna, tyle że dorosła. Każdy okres mojego życia, mojej pracy, był połączony z miłością, nie potrafię robić czegoś, czego nie kocham. Przepracowałam w ośrodku dla trudnej młodzieży 30 lat i traktowałam ich tak, jakby to byli moi synowie, moje dzieci – kochałam ich. Postawiłam sobie zadanie, żeby im pokazać, że można żyć inaczej. W wychowaniu nie ma nakazów, jest tylko naśladownictwo. Ja oczywiście mogłam z nimi rozmawiać, mogłam im coś proponować, musiałam im poświęcić dużo czasu, ale to oni dokonywali wyboru ścieżki życiowej.
Mam dzisiaj jednego wychowanka na Facebooku. Ale też byłam na wielu pogrzebach, kilkoro z nich popełniło samobójstwo. Są tacy, którzy siedzą w więzieniu. Różne są losy. Podjęli takie decyzje, często podyktowane nie tylko pewną skłonnością psychiczną czy słabą wolą, ale tym, że po wyjściu z ośrodka wrócili do swojego środowiska, w którym bez zawodu, bez pieniędzy i bez możliwości podjęcia się jakiegoś zajęcia, które dałoby im satysfakcję, kopiowali scenariusz rodziców.
Bała się ich Pani?
Miałam do nich zaufanie, ale doświadczyłam kilku niebezpiecznych scen. Normalny człowiek jest nieprzewidywalny w pewnych momentach, a tutaj – w takim zbiorowisku, gdy ktoś chce komuś z grupy zaimponować – mogą zdarzyć się różne sytuacje.
Jakie przestępstwa popełniali Pani wychowankowie?
Różne. Jedni przyczynili się do śmierci babci tylko dlatego, że nie chciała im dać 10 zł na bilet do kina, inni dopuścili się gwałtów, kradzieży, ale też umieszczani byli w ośrodku wagarowicze czy narkomani. Wtedy nie dzieliło się w żaden sposób wychowanków – wszystkich wrzucano do jednego worka. Jeżeli nie spełniali pewnych warunków, uciekali, brali udział w rozbojach, to wówczas byli przekazywani do zakładów o zaostrzonym rygorze.
Ma Pani dużą chęć życia…
Nie myślę, ile mi jeszcze zostało tego życia. Nie zastanawiam się nad tym. Życie pędzi, ja w nim uczestniczę i biorę w nim aktywny udział. Kolega mi mówi, że powinnam się oszczędzać, bo ja jutro gram w Katowicach, pojutrze jadę do Kielc, a przecież nie mam już 20 lat. Ale ja nie czuję takiej potrzeby.
Długo dojrzewałam i właściwie jeszcze dojrzewam. Tyle rzeczy chce mi się jeszcze w życiu zrobić. Nie patrzę z takiego punktu widzenia, że coś mi nie wypada czy jestem za stara. Absolutnie. Dopóki jest we mnie energia, to staram się żyć na 100 procent.
Choć z drugiej strony wiek to wiek. Człowiek się szybciej męczy, wolniej pewne rzeczy robi, wolniej się myśli. A’propos myślenia – nasz mózg można również przesterować. Jeżeli będziemy myśleć pozytywnie, dążyć ku słońcu, to nie będziemy czuli obciążenia wiekiem. Nauczmy się planować tak dzień, żeby nie zasypiać z trudem, ale żeby dać mózgowi radość. To bardzo pomaga i czyni w nas dużo dobra. Nie żyjmy agresją i walką. To jest bardzo ważne.
Jak Pani podchodzi do swoich ograniczeń?
Gdy kilka razy położyłam gdzieś okulary i nie mogłam ich znaleźć, to kupiłam sobie sznurki na okulary – teraz wieszam je sobie na szyi i problem mam z głowy! Oczywiście są ograniczenia. Mam endoprotezę, więc nie mogę biegać ani jeździć na rowerze; boję się, że panewka mi wypadnie, więc marzę o rowerze z trzema kółkami. Może to będzie rozwiązanie.
Jak zaakceptować te swoje ograniczenia?
Trzeba. Kiedy patrzę na piękne, młode dziewczyny, to czy muszę być zazdrosna, że już taka nie jestem? Ja taka przecież byłam. Patrzę na was z radością. Lubię pięknych, młodych ludzi, ale też starszych, zadbanych, niestękających. Mam takich znajomych, którzy chorują bez przerwy, są zawsze chorzy – a żyją. Ci to mnie zadziwiają, ponieważ ich całe życie to narzekanie, ich twarz jest cierpiętnicza, a przebywanie z takimi ludźmi jest męczące, ponieważ to połykacze energii. Rozmowy z nimi zaczynają się i kończą narzekaniem.
A jak Pani reaguje, kiedy ktoś przy Pani narzeka?
Mówię, żeby zmienił temat.
DJ-ką stała się Pani przez przypadek?
Tak, najpierw grałam w Klubie Seniora, a potem przeniosłam się do pubu, ponieważ dostałam propozycje współpracy z Fundacją Inicjatyw Artystycznych.
Lubi Pani ludzi?
Ja nie tylko lubię – ja bardzo kocham ludzi. Mam do nich wiele sympatii.
Ma Pani endoprotezę biodra, a mimo wszystko nie roztkliwia się Pani nad sobą. Jak pielęgnować w sobie radość życia?
Tak, jestem po operacji. Przez cały rok chodziłam o kulach i też wtedy grałam. Mówiono, że idą na zabawę do Kulawej [śmiech – red.]. Cały czas myślę, że choć w tym roku kończę 79 lat, to jeszcze mam mnóstwo planów przed sobą. Muszę być optymistyczna, silna i sprawna, żeby móc je zrealizować.
A jakie Pani ma plany?
Nie chciałabym zawieść moich fanów. Wiadomo, że cały czas doskonalę się w graniu. Nie dorównam profesjonalnym DJ-om, ponieważ ja z nimi nie konkuruję, raczej cały czas się od nich uczę – i to jest dużo jak na moje możliwości. Muszę się też oswajać z popularnością, która jest na pewno piękną przygodą, ale wiąże się z dużą odpowiedzialnością. A ja nie jestem muzykiem, bo muzyka jest tylko moją pasją, więc do tego, co robię, wkładam wiele pracy. Popularność niesie też duży stres, tremę, którą też muszę umiejętnie ukrywać, nie pokazywać, jak bardzo mi przeszkadza w tym, co robię. Na szczęście, dodaje mi skrzydeł i sił sympatia moich fanów. Jestem bardzo wdzięczna, że na moim przykładzie mogę pokazać, iż moje pokolenie jest zdolne do wielu pięknych rzeczy, nawet do grania całą noc na dancingach, a wiek nie przeszkadza w realizowaniu bajecznych marzeń.
Ale jeśli uznam, że ta aktywność kosztować mnie będzie bardzo wiele energii i wysiłku, to przestanę to robić. Może zacznę wówczas pisać? Może napiszę książkę o relacjach między seniorami, a może o trzecich miłościach?
Cieszę się, że seniorzy zaczynają przełamywać stereotyp zgorzkniałego staruszka, że zaczynają się kolorowo, pięknie ubierać, że mają odwagę nałożyć czerwone spodnie, przerwać toksyczne związki, w których trwali, bojąc się ludzkiego osądu. Nie warto koncentrować się na tym, co powiedzą inni, bo przecież ważne jest moje życie. Nie żyjesz dla ludzi, tylko dla siebie, pamiętając jednocześnie, aby nie ranić, nie obrażać nikogo, zachowując pełną kulturę i tolerancję. Doskonaląc siebie, poświęcając czas sobie i swojej rodzinie – a nie koncentrując się na życiu innych.