Ze zdjęć patrzą smutne oczy. Chude, zaniedbane konie błagają o litość. O takich, jak Ona mówią „szaleńcy”. Bożena Jachlewska, na przekór wszystkiemu, bierze sprawy w swoje ręce i odwraca los. Doskonała zawodniczka w skokach przez przeszkody, reprezentantka Polski, obecnie trenerka i – jak mówi o sobie – „koniara z krwi i kości”. Bez oporu głośno wskazuje: kulawy, chory, do leczenia, dość!
O każdym zaniedbaniu bez pardonu. Z miłość do koni?
Z pewnością, ale przede wszystkim przez zdrowy rozsądek. Chcąc użytkować konia, mając obustronne porozumienie ze zwierzęciem, obowiązkiem jest dbać o jego stan. Przedmiotowe podejście, niezależnie czy mówimy o psach, koniach czy kotach, często wymaga kubła zimnej wody. Ten otwiera oczy.
Twoja bezkompromisowość pomaga?
Jeździectwo jest mocno rozbudowaną gałęzią biznesu. Jestem zdania, że niezależnie od branży należy funkcjonować fair. Bazując na zdrowym rozsądku, w którym emocje nie biorą góry. Bezkompromisowość powoduje, że środowisko ma zaufanie. Zwrócenie uwagi nie stanowi ataku, a jedynie troskę. Przekłada się na relacje handlowe, w których kontrahent ma pewność, że nie zostanie wbity na przysłowiową „minę”.
W Fundacji Centaurus wylałaś wiele łez?
Praca dla fundacji jest trudna i nieprzewidywalna. Wymaga wyczucia i wiedzy, ponieważ zdarza się, że stąpasz po kruchym lodzie, gdzie granica przegięcia w jedną lub drugą stronę jest bliżej, niż się wydaje. Potrzebna jest znajomość ludzi, takie trochę psychologiczne podejście, gdzie po chwili rozmowy wiesz, z kim masz do czynienia. Są tacy, którzy robiąc coś złego, po rozmowie całkowicie zmieniają stanowisko. Widzisz chęci do współpracy i poprawy, a okazuje się, że sytuacja była wynikiem niewiedzy. Bywają też oszuści i cwaniacy odgrywający wymyślone role, ponieważ kierowała nimi chęć zarobienia pieniędzy.
Apele fundacji celowo wzbudzają skrajne emocje?
Nie możemy wrzucić wszystkich fundacji do jednego worka! Jest wiele, które faktycznie ponad wszystko pragną nieść pomoc. Są też takie, w których na naiwności zarabia się wielkie pieniądze. Przykładem jest Skaryszew. Osławiony targ to na chwilę obecną największa akcja marketingowa i mistrzowska manipulacja. Pamiętajmy, że warunki bardzo się poprawiły. Przywożone konie są zadbane, stanowią kapitał dla sprzedającego. Kontrowersje budzi forma transportu, rolnicy często wożą konie w warunkach dalekich od specjalistycznych. Wtedy dzieją się otarcia, rany czy upadki. Z moich obserwacji wynika, że zmęczone, chude, ślepe konie częściej znajdziesz w podrzędnych szkółkach jeździeckich niż na rynku.
Po co taka afera?
Ludzie, dostając informacje, że dzieje się źle, chętniej otwierają portfele. Jednak nie można generalizować, ponieważ takie akcje są potrzebne. Na wykupie koni sprawa się nie kończy. Niektóre zwierzęta mają 3 lata, inne 20, a Ty, niezależnie od tego, powinnaś przez kolejne lata je utrzymywać, leczyć, zapewniać jak najlepszą opiekę. W tej chwili pod opieką Centaurusa jest około 800 koni. Zgodnie ze statutem fundacji nigdy nie zostaną sprzedane, nie będą rozmnażane, nie zostaną oddane do pracy w szkółce. Te obostrzenia powstały w zgodzie z sumieniem. Konie są wydawane do adopcji, a w papierach jest mnóstwo wskazań, co nam wolno, a czego nie.
Próbują oszukiwać?
Pewnie! Jak gospodarz, który, mimo że podpisał papier o braku możliwości rozrodu, po chwili pokrył wszystkie kobyłki. Był pewien, że nikt się nie zorientuje. Bił się w piersi, że on przecież nie zaźrebiał. Myślenie jest proste – skoro fundacyjne to niczyje, więc można wszystko, bez konsekwencji. Przewiduję, że po roku wziąłby sobie odchowane źrebaki, zwracając kobyły do fundacji, bo już nie może ich utrzymywać. Jak z dzieckiem, alergią i psem (śmiech).
Bywa na ostro?
Bywało, że odbierałyśmy konie leżące na łące przez kilka dni. Prawie na sygnale wiozłyśmy je do kliniki. Pamiętam interwencję w gospodarstwie, w którym miał być koński raj. Wierzchowiec był spełnieniem marzeń córki. Nagle pan przestał odbierać telefony, a fundacja straciła z nim kontakt. Pod adresem z umowy nie było żadnych zwierząt. Policja poproszona o asystę odmówiła, tłumacząc, że na posesji przebywa pani, która tytułem wyroku ma „założone obrączki” i jest zakaz wchodzenia na teren. Inny z kolei oddał konika do pobliskiego handlarza, który – jak się okazało – był masarzem. Klaczy nie było, złapaliśmy źrebaka, przepychając się z policją do samego rana.
Trudną pracę sobie wymyśliłaś!
Praca sobie mnie wymyśliła (śmiech). Całe lata mam do czynienia z końmi. W fundacjach brakuje specjalistów, więc co chwila odbierałam telefony z prośbą o pomoc. Doświadczenie zawodnicze, trenerskie i posiadanie przez lata własnych koni spowodowały, że umiem ocenić sytuację. Nie rozklejam się, analizuję na chłodno. To się po prostu ma i można się nauczyć jedynie nad tym zapanować. Ja w tym bezkompromisowości nie widzę!