Charakter Iwony Guzowskiej kształtowały trudne przeżycia osobiste i walka na bokserskim ringu. Historię odniesionych sukcesów sportowych i osobistych uważa jednak za zamknięte rozdziały i wyznacza sobie kolejne wyzwania; angażuje się w akcje charytatywne i rozpoczyna promocję własnej marki ubrań sportowych WF, czyli Warriors Factory.
Czy to prawda, że nie odmawia Pani udziału w akcjach charytatywnych?
Prawie nigdy. Jestem przekonana, że każda osoba, która coś osiągnęła i może zrobić cokolwiek dobrego dla innych, nie powinna zastanawiać się nad tym nawet przez moment. Jeśli tylko mogę dostosować swój kalendarz, by wesprzeć akcję, na której skorzysta osoba będąca w trudnej sytuacji, hospicjum lub młodzieżowy klub sportowy z małego miasteczka, po prostu robię to.
„Ćwicz z mistrzem”, „Uwolnij piłkę”, „Bieg dla Oli”, spotkania z mieszkańcami domów dziecka, malowanie świątecznych gwiazd z podopiecznymi hospicjów… Które z tych akcji były dla Pani najważniejsze?
Nie przywiązuję uwagi do nazw, ale najważniejsze są dla mnie te, na których mogą skorzystać dzieciaki. Ze względu na własne doświadczenia jestem częstym gościem w domach dziecka, innych tego typu placówkach, a także w rodzinach zastępczych. Szczególnie zależy mi na tym, żeby obudzić świadomość w młodym człowieku , który z powodu jakiejś dramatycznej sytuacji trafił do domu dziecka, że wszystko co najpiękniejsze jest dopiero przed nim.
Ale przecież nie zawsze tak jest. Nie zawsze udaje się pokonać bariery i ograniczenia. Ma Pani na to receptę?
Zdaję sobie sprawę, że niewielki procent młodych ludzi, znajdujących się w trudnej sytuacji, obudzi w sobie determinację do tego, żeby coś zmienić. Niektórzy już w bardzo młodym wieku zaczynają czuć się wygodnie w swoim wykluczeniu i przestają dążyć do czegokolwiek innego. Łatwiej jest im nie podejmować żadnych starań i nieraz nawet przez całe życie korzystać z pomocy i zasiłków. Ale chcę im pokazać, że jest inna droga i że bardzo dużo zależy od nich samych, od tego czy obudzą w swoich sercach i umysłach odpowiednią determinację i wolę walki.
Co jest niezbędnym warunkiem żeby wystartować?
Twarda skóra.
To znaczy?
Mocna ochrona dla naszego delikatnego wnętrza. Oczywiście nie oznacza to, że mamy pozbyć się emocjonalności i wrażliwości serca, ale po prostu odpowiednio je chronić. W praktyce oznacza to także, że zdobywając kolejne doświadczenia, nie będziemy się poddawać, ale stopniowo, coraz bardziej świadomie budować osobowość i charakter.
Przez ostatnie lata, uczestnicząc w pracach Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, miała Pani realny wpływ na system opieki zastępczej nad dziećmi w Polsce. Co wskazałaby Pani jako jej najważniejszy sukces?
Udało nam się doprowadzić do uchwalenia ustawy o wsparciu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Usystematyzowaliśmy współpracę z organizacjami pozarządowymi, w których pracują ludzie z pasją, znający temat i mający do zaproponowania konkretne rozwiązania problemów, z którymi spotykają się na co dzień. Zmieniliśmy też sposób funkcjonowania opieki zastępczej nad dziećmi, kierując się przede wszystkim dobrem dziecka i rodziny.
A dokładniej?
Odeszliśmy od opieki, która zapewnia jedynie jedzenie i dach nad głową, dążąc do stworzenia mniejszych ośrodków, w których istnieją więzi emocjonalne i funkcjonują pozytywne, warte naśladowania wzorce opiekunów. Chodzi także o to, żeby dzieci objęte opieką zastępczą, które wchodzą w świat dorosłych, wiedziały jak sobie w nim poradzić. Żeby dostawały nie tylko rybę, ale przede wszystkim wędkę.
Jak z perspektywy takich projektów i problemów, z którymi sama miała Pani do czynienia, rozumie Pani pojęcie rodziny?
Szeroko. Nie chodzi w niej o więzy krwi, bo przecież nie ma ich nigdy pomiędzy małżonkami, ale o miłość, wzajemną troskę i zapewnianie bezpieczeństwa. Jest dla mnie oczywiste, że z rodzinami mamy do czynienia także w przypadku adopcji, a więzi między dziećmi i rodzicami nie gasną po rozwodzie.
Jest Pani zwolenniczką rozwodów?
Uważam po prostu, że rozwód nie zawsze jest złym rozwiązaniem. Czasem dopiero po rozstaniu można dać dzieciom odpowiednie poczucie bezpieczeństwa i spokojny dom. Nie jest to jednak łatwe zagadnienie.
Jaki jest pani stosunek do tęczowych rodzin i adopcji dzieci przez pary homoseksulane?
Żadna konfiguracja nie powinna być dyskwalifikująca. Mam wśród przyjaciół także pary homoseksualne i jestem przekonana, że są to ciepli, wspaniali ludzie, którzy mogliby stworzyć dzieciom dobry dom. Najważniejsze są przecież miłość, cierpliwość i chęci. Choć z drugiej strony, nie każdy nadaje się do tego, aby wychowywać dziecko, być rodzicem adopcyjnym lub zastępczym i pomimo, że opracowane są odpowiednie procedury, bardzo trudno jest to zweryfikować.
Czasem okazuje się to dopiero po latach. Co wtedy?
Tu nie chodzi o to, że coś się nagle okaże. Wszyscy przez cały czas się zmieniamy i wpływa na nas bardzo dużo czynników. Można być bardzo dobrym rodzicem przez kilkanaście lat, a następnie załamać się pod wpływem kryzysu. Ja też nie zawsze jestem fajnym, dobrym człowiekiem. Jednak dzieci adoptowane są dodatkowo narażone i wrażliwe na trudne sytuacje, w których pada stwierdzenie: „nie jesteś moim dzieckiem”. Dlatego tak ważnym argumentem przy weryfikacji rodziców adopcyjnych jest stabilność ich pracy i sytuacji zawodowej.
Co jeszcze powinniśmy według Pani zrobić dla polskich rodzin?
Żałuję, że u nas, podobnie zresztą jak w całej Europie, do przeszłości odchodzi model rodziny wielopokoleniowej, że coraz częściej spotykamy się z wykluczeniem ludzi starszych, którzy przecież mają tak wiele do podzielenia się z dziećmi i wnukami: czas, miłość, doświadczenie. Z sentymentem wspominam sceny z pewnego filmu z lat osiemdziesiątych, w którym występowała bardzo sympatyczna babcia-sąsiadka…
Takie przypadki nadal się zdarzają, może po prostu mówimy o nich zbyt rzadko?
Chciałabym w to wierzyć.
Nie kandydowała Pani do Sejmu. Czy swój polityczny maraton uważa Pani za zakończony?
Tak. Mówiłam o tym z wyprzedzeniem, ale nikt nie chciał uwierzyć. Kiedy postanawiam, że z czymś kończę, to definitywnie. Ta zasada dotyczy sportu, związków i kariery politycznej. Mam przed sobą nowe wyzwania.
Jakie?
W grudniu odbędzie się pierwszy pokaz mojej marki ubrań sportowych WF, czyli Warriors Factory.
Fabryka wojowników?
Dokładnie. W logo oraz w projekty strojów wpisane są elementy związane z polską tradycją wojskowości, takie jak husarskie skrzydła i elementy kamuflażu moro. Czuję się patriotką, cenię polską historię i wartości narodowe, a wzory tych ubrań dają temu wyraz.
W Trójmieście biegają setki osób w różnym wieku, czy to z myślą o nich powstały te projekty?
Między innymi. Ilość biegaczy w Trójmieście cieszy mnie także z innego powodu. Kiedy przez dwadzieścia lat mieszkałam w Nowym Porcie, codziennie rano biegłam do Sopotu i z powrotem nie spotykając przy tym dosłownie nikogo. Dziś żyjemy zdrowiej, choć nie brak i takich, którzy gotowi są spędzić całe życie leniwie, siedząc bez przerwy przed monitorem komputera.
Bieganie z pewnością nigdy nie wyszło z Pani codziennych nawyków. Gdzie dziś można Panią spotkać?
Biegam teraz regularnie po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. To bardzo dobre trasy, idące co chwila w górę i w dół, jak w życiu.
Kolekcja do biegania to jedno, a w jakim stroju, tak całkiem prywatnie, najlepiej się Pani czuje?
To zależy od sytuacji. Na treningu oczywiście w dresie, w dżinsach kiedy mam nieformalne spotkanie, takie jak to, lub kiedy muszę pozałatwiać kilka spraw. Fantastycznie czuję się też na przyjęciach w piękniej szytej na miarę, wieczorowej kiecce. Wtedy też koniecznie na szpilkach. Buty to jedna z moich słabości.
Czy marka WF będzie w jakiś sposób wpisana w Pani działalność charytatywną?
Tak. Dochody ze sprzedaży ubrań będą wspierać fundację Sprzymierzeni z GROM, która zapewnia wsparcie rodzinom żołnierzy poległych na misjach, a także tym, którzy odnieśli na nich ciężkie obrażenia ciała.
Sport, biznes, działalność charytatywna, polityka… Czy jest jakiś wspólny mianownik dla Pani zaangażowania w te wszystkie działalności?
Oczywiście: rób to, co kochasz, a nigdy nie będziesz pracować.
Czy to także Pani recepta na wiecznie młody wygląd?
Ta jest nieco inna; przekraczanie własnych ograniczeń, walka ze słabościami, podejmowanie wyzwań i dążenie do nowych celów. Wszystkie te rzeczy odkryłam w sporcie. Tak szczerze mówiąc, to ja właśnie teraz czuje się młodo. Realizuję się zawodowo, robię to co kocham, jesteśmy dla siebie bardzo bliscy z synem i mężem. W jakimś sensie nadrabiam życie.
Iwona Guzowska – rocznik 1974, wielokrotna mistrzyni świata i Europy w kick-boxingu i boksie, siedmiokrotna mistrzyni Polski w kick-boxingu. W latach 2007 – 2015 była posłanką na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej. Podczas obu kadencji angażowała się w prace Komisji Polityki Społecznej i Rodziny. Pochodzi z Nowego Portu, ukończyła liceum ogólnokształcące w Gdańsku.