Ewa wstaje o 6.00, żeby przed uruchomieniem maszyny zrobić wszystko, co musi być w domu zrobione, a potem mieć już czas tylko na szycie. Nie miałaby sumienia budzić sąsiadów w bloku bladym świtem. Choć czasu nagle przybyło, pracy nie ubyło i, niestety, nie są to już godziny spędzane w ukochanej, wypielęgnowanej i ledwo otwartej w poprzednim sezonie kawiarni. Nie starczyło nawet czasu zadbać o pelargonie przed wejściem. Lokal jest od 4 tygodni zamknięty i choć udało się zmniejszyć czynsz o połowę na kolejne dwa miesiące, nic nie wskazuje na to, że kiedy będzie już można wyjść z domu, ludzie tłumnie wyruszą na kawę i pyszne ciasto. Ewa jest prawie pewna, że będą się bali. Sama też się boi, że koszty utrzymania pustej kawiarni już do tego czasu ją zjedzą… Odwraca się zatem od lustra, w którym oprócz pozbawionej makijażu bladej od siedzenia w domu twarzy widzi też wszystkie swoje problemy. Odwraca się, bo jedno jest pewne – miejscem, gdzie teraz się wszyscy gromadzą, i to niekoniecznie z własnej woli, jest szpital. To tam trzeba skierować oko uwagi, skupić się na czymś, co ma sens, a nie kontemplować swoje problemy. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma ich więcej. Zawsze, a zwłaszcza teraz.
Maszyna stała w piwnicy od 5 lat, od kiedy przywiozła ją od mamy razem z kompletem niepotrzebnych talerzy. Miała zamiar pobawić się trochę w houte cuture, ale potem w głowie totalnie zakrólował pomysł o wymarzonej kawiarni… Szyje od 8.00, kiedy już słyszy, że dzieci sąsiadów biegają jej po suficie, a ich rodzice pewnie kolejny dzień zastanawiają się, jak tę ich energię połapać i poupychać na czas kwarantanny w jakieś słoiki. Ewa nawet sobie nie wyobraża, jak to by było teraz z małymi dziećmi w domu. Karton uszytych maseczek odbiera od niej po południu zaprzyjaźniona pielęgniarka z trzeciego piętra i zanosi do swojego macierzystego szpitala. W sumie to nic wielkiego.
Wieczorem Ewa ma czas, żeby zaplanować jakieś podstawowe zakupy, które, żeby nie stać godzinami pod marketem zrobi w osiedlaku, przy okazji zabierze listę potrzebnych rzeczy od Pani Gieni, która rzadko wychodzi z domu. Ma kłopoty z nogą. Schody z pierwszego piętra pokonuje tylko, kiedy musi, na drobne zakupy i niedzielną mszę, a do windy nie wsiądzie, chyba że nogami do przodu – jak twierdzi. Teraz bez pomocy przy zakupach naprawdę wyciągnęłaby nogi. Ewa zanosi jej przy okazji kilka maseczek, w razie, gdyby staruszka się odważyła wyjść z domu, ale przy okazji zapewnia sąsiadkę, żeby tego nie robiła, bo kościoły i tak zamknięte. Dorzuca listę intencji modlitewnych, żeby Pani Gienia też poczuła, że jest potrzebna (w tym roku może nawet próbować ocalić cały kraj, modląc się o deszcz, bo idzie susza). W sumie to nic wielkiego.
Kiedy wieczorem zakłada piżamę, bo obiecała sobie, że zwalczy pokusę chodzenia w niej cały dzień, myśli jeszcze chwilę o tym, że już nigdy nie będzie narzekać na pierdoły i znajdzie sobie normalnego chłopaka, a nie spędzi kolejne lata na szukaniu księcia z bajki. Normalny chłopak byłby teraz miłym towarzyszem.
Ewa nie istnieje. Jest symbolem wszystkich cichych bohaterów ostatnich tygodni. To ty jesteś Ewą. Tobie dziękujemy, choć myślisz pewnie, że to co robisz, w porównaniu z ogromem poświęcenia lekarzy czy pielęgniarek, to w sumie nic wielkiego.