Gdańszczanin z urodzenia, podróżnik z wyboru, optymista z natury. Najmłodszy w historii i pierwszy niepełnosprawny zdobywca obu biegunów polarnych, założyciel fundacji „poza Horyzonty”, ambasador gdyńskich zawodów triathlonowych.
Rozmowa z Janem Melą o potrzebie wyzwań, motywacji do działania, przekraczaniu własnych granic i roli rodziców w życiu niepełnosprawnych dzieci.
Paulina Marwińska: Zostałeś ambasadorem najważniejszej imprezy triathlonowej w Polsce – „Herbalife IRONMAN 70.3 Gdynia 2015”. Czy po raz pierwszy planujesz wziąć udział w triathlonie? Wydarzenie odbyło się w sierpniu. Czy długo się przygotowywałeś?
Jan Mela: Tak, jest to pierwszy tego typu projekt w moim życiu. Mam już pewne doświadczenia w bieganiu. Kilka lat temu przez pół roku przygotowywałem się do maratonu, który udało mi się ukończyć. Jeżeli chodzi o jazdę na rowerze, dotychczas zdarzało mi się jedynie jeździć rekreacyjnie na moim góralu z zardzewiałym łańcuchem… Natomiast jazdy na rowerze szosowym, z wpinanymi pedałami, spróbowałem dopiero na kilka tygodni przed triathlonem na Majorce podczas wyjazdu treningowego w ramach przygotowań do tych zawodów.
P.M.: „Triathlon IRONMAN” to ważny projekt na mapie wydarzeń sportowych i ogromne wyzwanie dla wszystkich uczestników. Co skłoniło Ciebie do udziału w tym przedsięwzięciu?
J.M.: Z jednej strony, postanowiłem po raz kolejny coś sobie udowodnić, ponieważ w życiu wciąż potrzebuję stawiać sobie nowe cele i tak od hardcore’u do hardcore’u. To mnie napędza, kiedy wiem, że coś jest trudne do osiągnięcia, tym bardziej zachęca mnie do podjęcia wyzwania. Z drugiej strony, na decyzję o wzięciu udziału w triathlonie wpływ miała moja codzienna praca. Od sześciu lat prowadzę fundację „Poza Horyzonty”, która m. in. pomaga osobom po amputacjach ponownie uwierzyć w siebie. Każdego dnia spotykam osoby niepełnosprawne, ale także ludzi pełnosprawnych ruchowo, zdrowych, którzy potrzebują dobrych przykładów, wzorów. Nie mam na myśli bohaterów „Mody na sukces”, tylko zwykłych ludzi, którzy mają podobne problemy i borykają się z nimi na co dzień. Michał Drelich, jeden z organizatorów „Herbalife IRONMAN 70.3 Gdynia 2015”, pokazał mi pierwsze komentarze, które pojawiły się po spotkaniu i projekcji filmu „Ze wszystkich sił” (Film w reżyserii Nilsa Taverniera przedstawia historię niepełnosprawnego ruchowo nastolatka, który decyduje się wziąć udział w zawodach sportowych IRONMAN w Nicei – przyp. red.), np.: „Może i ja spróbuję czegoś podobnego? Może nie taki dystans, ale jego połowę, czy chociaż ćwiartkę?”. Moje działanie mobilizuje innych i to jest dla mnie największy sukces.
P.M: Którego etapu triathlonu najbardziej się obawiałeś?
J.M.: Pierwszego, a tak najbardziej z całych zawodów – pierwszej strefy zmian, wyjścia z wody. Zarówno dlatego, że zanim się zdecydowałem na udział, treningi poświęcone tej części miałem jeszcze przed sobą, jak i dlatego, że dla mnie buło to podwójnie skomplikowane. Musiałem płynąć w piance, ale bez żadnej protezy. W pierwszej strefie zmian musiałem założyć protezę oraz przebrać się w strój dostosowany do jazdy na rowerze. Przed kolejnym etapem zmieniałem z kolei protezę na inną – biegową, która jest specjalnie do tej dyscypliny sportu przystosowana. Zmiany polegające na założeniu i wymianie protezy, były dla mnie technicznym utrudnieniem.
P.M.: Wspomniałeś o pracy w fundacji „Poza Horyzonty”, której jesteś prezesem. Czym obecnie się zajmujecie?
J.M.: Główny projekt, nad którym aktualnie pracujemy to „Poland Business Run”. Imprezę organizujemy już od trzech lat; aktualnie jest to największy bieg charytatywny w Polce. Biorą w nim udział firmy, osoby ze świata biznesu. Dochód z biegu przekazujemy na rzecz naszych podopiecznych. Bieg ma charakter sztafety – firmy wystawiają czteroosobowe zespoły, każdy z uczestników ma do przebiegnięcia niecałe cztery kilometry. W porównaniu z zawodami sportowymi IRONMAN nie jest to wydarzenie o charakterze sportowym na wysokim poziomie, jednak cel jest zupełnie inny. Wśród naszych podopiecznych jest wiele osób, które potrzebują protezy, bez której nie mogą dać sobie rady. Dzięki cyklicznej realizacji projektu „Poland Business Run” udało nam się zakupić już trzydzieści pięć protez, których łączna wartość to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Jest to zatem główny projekt, którym aktualnie się zajmujemy.
P.M.: Czy Twoja fundacja opiekuje się wyłącznie osobami w określonym wieku, np. dziećmi?
J.M: Nie, naszą pomoc kierujemy do wszystkich osób, bez względu na wiek. Pomaganie dzieciom jest najłatwiejsze. Nie zapominamy jednak o dorosłych oraz osobach starszych. Często jest tak, że zgłaszają się do nas ludzie, którym dano do zrozumienia, że już się w życiu nachodzili i powinny oddać szansę na protezę młodym. Są to często osoby bardzo energiczne, które zasługują na nasze wsparcie.
P.M.: Dostrzegasz może między sobą i bohaterem filmu „Ze wszystkich sił” podobieństwa?
J.M.: Pewne podobieństwa tak, chociaż oczywiście rodzaj niepełnosprawności jest całkowicie inny – ja zostałem niepełnosprawnym po wypadku, a bohater filmu jest niepełnosprawny ruchowo od urodzenia. Dostrzegam również inną zależność, bo tak naprawdę film nie jest o triathlonie, ale o zawodach, w których ojciec z synem postanawiają wziąć wspólnie udział. IRONMAN jest w ich przypadku pretekstem do spotkania się ojca i siedemnastoletniego syna, osób, które nie mają ze sobą praktycznie żadnego kontaktu. Scena z filmu, gdy główny bohater proponuje ojcu udział w zawodach, w których sam uczestniczył już wcześniej dwudziestopięciokrotnie jest momentem, kiedy ojciec i syn rozpoczynają budowanie relacji wyznaczając sobie wspólny cel.
Myślę, że często tak właśnie funkcjonują mężczyźni. W swoim życiu mam bardzo podobne doświadczenia. Najłatwiej jest mi złapać kontakt z moim tatą poprzez wspólny cel. Jakiś czas temu wróciliśmy z wyprawy, takiego męskiego wypadu na Syberię, gdzie nocowaliśmy na zamarzniętym lodzie Bajkału, jedliśmy dziwne, wędzone i endemiczne gatunki ryb. Dodatkowo, w takich warunkach, kiedy człowiek jest u granic swojej wytrzymałości, w grę wchodzą emocje.
Jeżeli głębiej się nad tym zastanowić, wydarzenie IRONMAN Gdynia to zawody, w których za możliwość udziału trzeba zapłacić. Mimo to około dwa tysiące osób decyduje się wystartować, płacą za to, żeby się sponiewierać, pokaleczyć sobie nogi i ręce. Część osób nie dopłynie, część osób nie wytrzyma psychicznie tych zmagań. Po co zatem to wszystko? To jest docieranie do granic swojej wytrzymałości i pokazywanie, że moje ciało jest tylko i wyłącznie moim narzędziem, a nie na odwrót. W tym wypadku nie obchodzi mnie, że nie mam ręki czy nie mam nogi, bo moje ciało mi służy. Jeżeli pomyślę, że chciałbym sobie z czymś dać radę, to dam sobie radę – wykombinuję jak to zrobić jedną ręką lub na protezie. Taki cel przyświeca nam wszystkim w fundacji. Docieranie do tej granicy i przesuwanie jej jest jak osiąganie absolutu. To jest przepiękne uczucie, którego nie da się opisać, trzeba tego doświadczyć.
P.M.: Czy mógłbyś coś poradzić rodzicom niepełnosprawnych dzieci?
J.M.: Wszystkim polecam film „Ze wszystkich sił”. Opowiedziana historia nie jest wyłącznie o relacji ojca z synem. Przedstawiono również zależność syn – matka. Kobieta trzyma swoje niepełnosprawne dziecko pod kloszem. Jest przeciwna, żeby jej syn, którego cały czas chroni, wziął udział w zawodach sportowych. Chłopak kończy osiemnaście lat, matka musi nauczyć się, jak wypuścić młodego mężczyznę z rodzinnego gniazda i pozwolić mu spróbować niebezpiecznego życia. Bardzo często rodzice starają się za wszelką cenę uchronić swoje niepełnosprawne dzieci przed niebezpieczeństwami tego świata. Tego jednak nie da się zrobić.
Jestem bardzo wdzięczny moim rodzicom za to, że kiedy usłyszeli o pomyśle, bo to nie był ich pomysł, żebym razem z Markiem Kamińskim wyruszył na wyprawę na biegun północny, nie trzymali mnie pod kloszem. Pozwolili mi, bym sobie udowodnił, że jestem kimś, rozumieli, że ja – aby czuć, iż żyję – muszę żyć niebezpiecznie. Odróżniam ryzyko od ryzykanctwa, staram się nie świrować, ale gdybym nie mógł robić takich rzeczy, jakie robię – czyli trochę niebezpiecznych i trochę hardcore’owych – to leżałbym w łóżku. Potrzebuję tej adrenaliny. Człowiek niepełnosprawny jest taki sam, jak każdy inny. Rodzice powinni to zrozumieć, w przeciwnym wypadku ich dobre intencje mogą wyrządzić dzieciom wiele złego.