Ostatnio przeczytałam gdzieś w internecie, że w tym roku najmodniejsze będą wyjazdy tuż za miasto. Nad pobliskie jeziora, na łono przyrody. W żadnym wypadku nie do dużych miast, gdzie smog potężny i ludzi na metr kwadratowy mrowie a mrowie. W żadnym wypadku do kurortów znanych i lubianych, bo kurorty zwykle daleko, a jak daleko, to i niebezpiecznie. A zresztą ludzie są zmęczeni i doprawdy coraz mniej chce im się na urlopy „jeździć”. Oni chcą na urlopie „być”.
Coś w tym jest, bo jutro jadę na ferie z mężem i dziećmi (jak będziecie to czytać, mam nadzieję, będę już z powrotem w domu cała i zdrowa). Jadę właśnie kilkadziesiąt kilometrów od Gdańska – na Kaszuby.
Gdy tak sobie siedzę późną nocą i piszę ten felieton, naprawdę jestem wdzięczna sobie, że nie wymyśliłam wyjazdu samochodem w Alpy, bo jak pomyślę o takiej kilkunastogodzinnej trasie zimą, to od razu mi się odechciewa.
Teraz sobie myślę o tym, że już jutro wieczorem będę grzała się przy kominku w domku – uwaga – LETNISKOWYM. Tak. Tego nie przewidzieli w najbardziej snobistycznych trendach. Domek letniskowy, gdy śnieg po kolana i minus „ileśtam” na zewnątrz. Ale cóż – damy radę!
Dzisiaj kupiliśmy łopatę do odśnieżania i oprócz tego zadzwoniłam do gospodarza, czy byłaby możliwość odśnieżenia kilometrowej polnej drogi prowadzącej od szosy powiatowej do naszego domku.
– Bo wiesz, ja to bym mogła przejść ten kawałek, dzieci też. Mąż również, ale wiesz, my zabieramy ze sobą kota i nie wiem, czy on da radę…
– ???
– No, kota! I jak go nieść taki kawał? Przecież on nie pójdzie sam, bo mu zmarzną łapki.
Natychmiast gdy wypowiedziałam te słowa, poczułam się jak idiotka z miasta, która swojemu arystokratycznemu kotu wiąże kokardkę na szyi i każe jeść z porcelanowego talerzyka. Niemniej udało się załatwić Puszysławowi bezpieczną drogę do miejsca wypoczynku, co wywołało we mnie uczucie bezbrzeżnej ulgi. Oczywiście gdy piszę te słowa,on śpi sobie spokojnie w łóżku w nogach mojego syna i nie ma pojęcia o planowanych dla niego na następny dzień wakacjach.
Zimą do tego mojego kaszubskiego Miejsca na Ziemi jeździłam kilka razy. Pierwszy raz pod koniec podstawówki. Z moim tatą i kuzynką. Nie wpadliśmy wtedy na pomysł, by prosić gospodarza, żeby odśnieżył drogę (chyba dlatego, że wtedy nie było kota) i brnęliśmy kilometr w śniegu po pas. Nie przesadzam! Po pas! Obie z kuzynką ryczałyśmy wtedy, że nie chcemy umierać w zaspach. Nie umarłyśmy. A do tej pory wspominam te ferie z rozrzewnieniem.
Innym razem jeździliśmy po jeziorze na łyżwach (O matko! W życiu bym nie wypuściła dzieci na jezioro na lód! – kota oczywiście również nie). Tam spędzaliśmy również Sylwestra, gdy wiek zmieniał się z XX na XXI. Piękne wspomnienia!
Bo te nasze Kaszuby są piękne!
– Jestem ciekawa, jaka będzie pogoda – pytała moja mama.
– Tam ZAWSZE jest pogoda – odpowiadaliśmy chórem z moim tatą.
Bo to prawda. Gdy jest słońce, można się opalać i pływać w jeziorze. Kiedy pada deszcz, fajnie skryć się w domu i patrzeć na krople tworzące duże bąble na drewnianym tarasie. W czasie burzy lubię siedzieć pod kocem i liczyć czas pomiędzy grzmotem a błyskiem, by ocenić, jak daleko jest burza. Śnieżną zimą można jeździć na nartach, bo od niedawna niedaleko naszego domku jest stok narciarski!
Nie mogę się doczekać. Mam nadzieję, że zima na Kaszubach będzie się podobała moim dzieciom. No i oczywiście Puszysławowi też.
Domek letniskowy ma to do siebie, że aby było tam ciepło, trzeba mocno napalić w piecu i w kominku. Trzeba pić ciepłą herbatę, założyć wełniane skarpety i się przytulać do innych domowników (z kotem włącznie). Naprawdę nie musimy nigdzie wyjeżdżać, by poczuć się dobrze. Kaszuby mają wszystko! Cudne jeziora, wspaniałe lasy i doskonale przygotowane stoki narciarskie. To pisałam ja.
Lokalna kaszubska patriotka.
Magdalena Witkiewicz
Ps. Sprawdźcie na Facebooku, czy ja wróciłam (i Puszysław). Bo wiecie, na Kaszubach śniegi, lody i wszystko jest możliwe! facebook.com/witkiewicz