Pomysł wyjazdu na Cypr pojawił się spontanicznie, oczywiście w związku z tanimi biletami w tym kierunku. Alternatywą była Malta, na której też nigdy wcześniej nie byliśmy i nawet nie myśleliśmy, że moglibyśmy chcieć się tam wybrać, ale ostatecznie terminy lotów na Cypr pasowały nam bardziej.
Mimo że wpisy innych blogerów podróżujących rodzinnie, którzy byli tam tuż przed nami, były pełne pozytywów, nie spodziewaliśmy się zbyt wiele i pewnie dlatego spotkało nas tam tyle fantastycznych zaskoczeń. Jeśli więc ktoś mnie spyta, czy wyjazd na Cypr na majówkę jest dobrym pomysłem, odpowiem, że jak najbardziej!
Co nas zaskoczyło? Po pierwsze to, że poza terenami wysuszonymi na wiór, było ogromnie dużo zieleni! Masa kwiatów, pomarańcze na drzewach, soczyście zielone góry i całkiem wartko płynące górskie rzeczki – wszytko to sprawiło, że cypryjską wiosnę odebraliśmy jako nadspodziewanie piękną i kolorową. Po drugie, nasza majówka to jednak okres poza sezonem, czy sam jego początek, więc nie było jeszcze tłumów (na plaży poza nami nie raz gościła jedynie garstka osób). Przekładało się to oczywiście dostępność i ceny noclegów, wynajmu samochodu i pewnie jeszcze kilku innych rzeczy. Dużym zaskoczeniem była również serdeczność mieszkańców wyspy i brak jakiejkolwiek nachalności z ich strony wobec turystów, ale nie wiem, czy ta przyjazna atmosfera nie kończy się z dniem nadejścia wysokiego sezonu. Jeżeli chodzi o temperatury, to też jak najbardziej na plus: było ciepło, ale rzadko upalnie (zazwyczaj w okolicach 26 stopni), przy czym, niestety, zdarzał się chłodny wiatr i kilka razy padało, jednak były to gwałtowne, przelotne deszcze. Woda w morzu (którego niewiarygodnie błękitna barwa nadal nie przestaje nas zadziwiać) miała około 20 stopni, więc kąpaliśmy się, wchodząc bez specjalnego bólu, ale nie będę kłamać, że pierwszy moment był metafizyczną przyjemnością!
Cypr na majówkę okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu, że wynajęliśmy samochód, udało nam się sporo zobaczyć. Zachwycił nas park narodowy na Półwyspie Akamas, klimatyczny port niewielkiej Kyrenii na północy, maleńkie miasteczka w górach Troodos i oczywiście fantastyczne plaże rozsiane wokół całej wyspy. Mimo że mieliśmy tylko tydzień i było to odrobinę za krótko, zdążyliśmy odpocząć, powłóczyć się po wypełnionych słońcem miasteczkach, poplażować, zjeść niezliczone ilości lodów, a przede wszystkim – bez żadnego pośpiechu spędzić czas razem i naładować baterie. Jeśli jednak ktoś leci na Cypr i spędza cały swój czas spędzi w jednym z głównych kurortów, to, powiedzmy sobie szczerze – niestety, niewiele Cypru rzeczywiście doświadcza; gdy więc po powrocie powie, że to tylko beton i tłumy turystów, wierzę, iż tak właśnie to widział. Szkoda tylko, że jeśli miał potrzebę doświadczenia czegoś autentycznego, nie spróbował wybrać się dalej.
Moim zdaniem naprawdę warto, ale oczywiście co kto woli – w końcu błogie lenistwo też jest czasem potrzebne, przy czym ważne, żeby wiedzieć, czego naprawdę się szuka i oczekuje od miejsca, w które się wybieramy!
Relacje i zdjęcia z podróży na www.vanillaisland.pl.