Ogień i woda. Ona jest naukowcem, on artystą, a od niedawna ich rodzina powiększyła się o małego Ignacego, który sprawił, że ich świat nieco zwolnił i nabrał nowych kolorów. Maciek Florek, znany z programu You Can Dance, razem z żoną Magdą opowiadają o tym, co ich sprowadziło do Trójmiasta i o tym, jak wygląda związek ludzi o dwóch skrajnie różnych temperamentach. Zapraszamy do lektury!
Oboje nie pochodzicie z Trójmiasta, ale można Was już nazwać trójmiejską rodziną.
Maciek: Zdecydowanie. W Trójmieście jesteśmy od 14 lat, a od kiedy urodził nam się syn, to rzeczywiście jesteśmy już stricte na etapie rodzinnym (śmiech). Magda ma tutaj stałą pracę, a ja bardziej się ustabilizowałem i zatrzymałem w moich obowiązkach.
Magda: Formalnie moim miejscem urodzenia jest Konin, a Maćka Wrocław, ale narodziny Ignacego sprawiły, że jesteśmy trójmiejską rodziną, tym bardziej że miejsce urodzenia Ignacego to Gdańsk.
Dlaczego akurat Gdańsk stał się waszym nowym domem?
Maciek: Właściwie to przeze mnie (śmiech). W Teatrze Wybrzeże debiutowałem na scenie, a w Teatrze Muzycznym w Gdyni pracowałem na scenie zawodowej jako tancerz i choreograf. Kiedy mieszkałem we Wrocławiu, miałem pracę w Trójmieście i tych spektakli tutaj było mnóstwo: 12 ławek, Dracula, Opentaniec. Jeździliśmy z nimi po całym świecie. Któregoś dnia pomyślałem, że zamieszkanie poza Wrocławiem będzie dobrym pomysłem i padło na Gdańsk. Uwielbiamy morze i naprawdę dobrze nam się tutaj żyje. Jedyne czego mi brakuje, to góry (śmiech).
Magda: Moja odpowiedź jest dużo prostsza. Przyjechałam tutaj za mężem (śmiech). Maciek miał już tutaj mieszkanie, był mocno związany z Trójmiastem. Decyzja o przeprowadzce nie była prosta, bo musiałam zostawić wszystko i wszystkich, ale morze trochę mi to rekompensuje (śmiech).
Jak się poznaliście?
Magda: Historia naszego poznania jest dość zabawna. Mam siostrę bliźniczkę, dla wielu ludzi jesteśmy nie do rozróżnienia. Marysia dostała się do zespołu spektaklu „Opera za trzy grosze” w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu, do którego Maciek prowadził próby. Przyjechałam odwiedzić siostrę i wylądowałam na próbie. Marysia poszła się przebrać, a ja stałam na korytarzu, kiedy jakiś człowiek podszedł do mnie i upomniał, czemu ja tu jeszcze stoję i się nie przebieram, po czym zniknął. Oczywiście był to Maciek (śmiech).
Maciek: Zorientowałem się, że coś jest nie tak, kiedy zobaczyłem Marysię, dosłownie kilkanaście sekund później, już przebraną na sali prób. To było tak zaskakujące i nie do rozszyfrowania… Jakby się teleportowała. Ale zaraz zaczęła się próba, wpadłem w wir pracy i odpuściłem wyjaśnienie tej zagadki. Wieczorem spotkaliśmy się całą ekipą na mieście i kiedy zobaczyłem dwie Marysie, zrozumiałem (śmiech).
Od razu między Wami zaiskrzyło?
Maciek: Trochę tak, ale Magda studiowała wtedy w Strasburgu, więc ta znajomość nie miała wtedy specjalnej szansy rozwoju. Tak na poważnie zaczęliśmy się ze sobą spotykać półtora roku później. I oczywiście nie obyło się bez przygód. Pamiętam, gdy Magda miała mnie pierwszy raz odwiedzić w Gdańsku. To był chytry plan, bo zaprosiłem Magdę niby na premierę spektaklu (śmiech). Miałem straszny bałagan w mieszkaniu i pojechałem na plan kręcić teledysk „12 ławek”, mieszkanie miałem ogarnąć kilka godzin przed odebraniem Magdy z dworca. Pech chciał, że tego dnia mnie okradli. Straciłem wszystkie dokumenty i klucze od domu, cudem komórka ocalała. W nowym mieszkaniu mieszkałem krótko i rzadko w nim bywałem, więc sąsiedzi mnie nie znali. Żeby dostać się na klatkę, musiałem dzwonić domofonem po obcych ludziach i tłumaczyć, że ukradli mi klucze, że naprawdę tu mieszkam itd. Udało się, ktoś mnie w końcu wpuścił. Później biegałem po sąsiadach pożyczyć coś, żeby wyłamać zamek. Znowu musiałem się tłumaczyć i przekonywać, że naprawdę jestem ich sąsiadem. Próbowałem wyłamać drzwi, stukałem, pukałem, ale zamek nie chciał ustąpić. Sąsiedzi się zbiegli, bo robiłem sporo hałasu i znowu musiałem się tłumaczyć. W końcu była już taka godzina, że musiałem jechać po Magdę. Odebrałem ją z dworca, przyjechaliśmy pod moje mieszkanie i razem próbowaliśmy rozwalić zamek… bez skutku. W końcu ktoś powiedział, że powinniśmy zadzwonić po ślusarza. Pierwszy z listy odebrał, ale mówił, żeby spróbować gdzieś indziej, a jak się nie uda, to on przyjedzie. Nikt nie odbierał, później on też przestał odbierać. W końcu kolejny sąsiad podsunął pomysł, by zadzwonić do strażaków. Magda z bagażami, po 6-godzinnej podróży, a ja dzwonię na 998. No i przyjechał wóz strażacki na kogutach, wszyscy sąsiedzi postawieni na nogi. Strażacy powiedzieli, że nie ma problemu, otworzą mieszkanie, ale potrzebują moich dokumentów… Przypominam, dokumentów, które mi skradziono… Musiałem dzwonić na policję, która też przyjechała na sygnale. Potwierdzili moją tożsamość po peselu, a strażacy dosłownie jednym ruchem wyważyli drzwi. Policjantka weszła do środka i zmartwiona, przekazała mi, że chyba ktoś się do mnie włamał. To nie było włamanie, tylko mój bałagan… To jeszcze nie koniec (śmiech). Drzwi wyłamane z zawiasów, więc następny dzień spędziliśmy na poszukiwaniach nowych. W końcu kupiłem drzwi, wstawiłem je i opiankowałem. Rano okazało się, że drzwi nie da się otworzyć, bo przesadziłem z pianką. Na szczęście mieszkanie jest na parterze (śmiech).
Maciek dostarcza Ci wielu takich przygód?
Magda: Zdecydowanie (śmiech). Kiedyś zaprosił mnie na spektakl „Opentaniec”. Wszystko było na wariackich papierach. Miałam do niego jechać, ale cały dzień nie odbierał telefonu, oddzwonił dopiero pół godziny przed odjazdem pociągu, kiedy ja już odpuściłam wyprawę. Namówił mnie, żebym i tak przyjechała, a przy moim charakterze takie spontaniczne decyzje graniczą z cudem. W każdym razie wsiadłam w pociąg i przyjechałam do Gdyni, gdzie Maciek miał na mnie czekać. Wysiadłam, rozglądam się i nie ma nikogo… Czekałam pół godziny. Gdy wściekła już sprawdzałam pociąg powrotny, pojawił się zziajany Maciek. Okazało się, że stanął mu zegarek (śmiech).
Mimo wszystko dziś jesteście małżeństwem.
Magda: Te sytuacje na pewno nie wzmogły we mnie jakiegoś poczucia bezpieczeństwa w związku, ale to, jak z nich wychodził, już tak. Nigdy nie rozkładał rąk i zawsze potrafił z nich wybrnąć. Ja jestem zupełnie inna, potrzebuję dużo czasu na przemyślenie wszystkiego i dopiero wtedy mogę działać. Maciek leci do przodu i tyle (śmiech).
Maciek: Magda jest bardziej ode mnie poukładana. Ja robię wiele rzeczy naraz i niekoniecznie wszystko robię od razu do końca. Najpierw działam, a później myślę, jak to poukładać. Magda jest naukowcem, więc musi mieć pewnego rodzaju formułę, która ma początek i koniec. Najlepiej widać to po gotowaniu. Kiedy ja gotuję i nie ma jakiegoś składnika, to trudno. Magda nie zacznie gotować, dopóki nie będzie pewna, że ma wszystko, co jest podane w przepisie.
Magda: W kuchni sporo nas różni. Dla mnie posiłek zaczyna się wtedy, kiedy jest ugotowany, a kuchnia jest posprzątana. W przypadku Maćka wystarczy, że posiłek jest gotowy (śmiech). Sprzątanie jest już na tyle mało atrakcyjne, że nie bardzo Maćka interesuje. Podobnie jest w przypadku remontów. Fajnie jest położyć kafelki, ale ta wykończeniówka… (śmiech).
Macie zupełnie różne charaktery i temperamenty, czego się od siebie nauczyliście?
Maciek: Ja na pewno cierpliwości. Jestem typem takiej piłeczki pingpongowej, skaczącej i wpadającej, gdzie tylko się da, a Magda bardziej… Nie wiem, do jakiej piłki ją porównać…
Magda: Lepiej uważaj z tą piłką, bo mi do głowy przychodzi tylko lekarska (śmiech).
Maciek: Ja lubię piłki lekarskie. Wracając do tematu, kiedy jedziemy w góry, ja lubię chodzić po szczytach, a Magda po dolinach, ale udaje nam się zorganizować wszystko tak, żeby były i szczyty i doliny. Uzupełniamy się i dlatego jest nam razem tak dobrze.
Magda: Jesteśmy zupełnie inni, działamy zupełnie inaczej, ale rozumiemy siebie i swoje potrzeby. Ja uczę się akceptować jego bałagan w kuchni, a raczej jego brak potrzeby porządku i to działa w dwie strony. Cały czas uczymy się komunikacji. Wiemy, że telepatia się nie sprawdza, więc jeśli coś jest nie tak, rozmawiamy o tym.
Maciek, dzięki programowi You Can Dance stałeś się popularny, ale taniec od zawsze był twoją pasją i do dziś jest twoim sposobem na życie.
Maciek: Tańczyłem jeszcze na długo przed programem. Rzeczywiście, wygrana dała mi popularność i otworzyła wiele furtek, ale ona nigdy nie była moim celem. Większość z nas, zgłaszając się na casting do You Can Dance, nie do końca zdawała sobie sprawę, co to właściwie będzie. Chcieliśmy po prostu tańczyć, pokazać, co umiemy i na co nas stać. Dopiero w drodze do Paryża dowiedziałem się, że to będzie program telewizyjny. Taniec i teatr do dziś jest w moim życiu i cały czas to doceniam. To prawdziwe szczęście robić w życiu to, co się kocha.
Magda, jesteś naukowcem, a dokładniej?
Magda: Jestem doktorem nauk technicznych w zakresie technologii chemicznej. Zrobiłam doktorat z reaktorów chemicznych na Politechnice Poznańskiej. Zdecydowałam się na taką drogę bardziej z pasji, niż dla kariery naukowej, więc oboje z Maćkiem mamy to szczęście realizowania się w tym, co lubimy. Teraz jestem na urlopie macierzyńskim, ale od kilku lat pracuję w firmie, w której zajmuję się między innymi analizą pierwiastków chemicznych w różnych matrycach, czyli np. badaniem zawartości metali ciężkich w żywności oraz oceną uzyskanych wyników pod kątem norm prawnych. Jestem analitykiem, pracuję z wysokospecjalistycznym sprzętem, interpretuję uzyskane wyniki – tak tłumacząc najprościej (śmiech).
Magda Ty jesteś naukowcem, Maciek jest artystą. To chyba dość trudne zestawianie?
Magda: Patrząc na nas zawodowo, to rzeczywiście pochodzimy z dwóch różnych światów. Ale patrząc poza zawodowo, to jest odwrotnie. Maciek mocno stąpa po ziemi. To on robi zakupy, pilnuje budżetu, dokumentów czy remontów. Ja uwielbiam szydełkować, tworzyć biżuterię, artystycznie wyżywam się poza pracą (śmiech).
Maciek: W życiu zawodowym jestem artystą, w codziennym tradycjonalistą. W końcu od 13 lat mam jedną żonę (śmiech). Myślę, że po prostu się lubimy. Ostatnio znalazłem nasze zdjęcie sprzed lat i zrozumiałem, że jesteśmy ze sobą prawie od dzieciaka. Lubimy razem przebywać, robić różne rzeczy.
Kilka miesięcy temu na świat przyszedł Ignacy. Wywrócił Wasz świat do góry nogami?
Magda: Ignacy zmienił wszystko. Maciek bardziej trzyma się domu, trudno mu się rozstawać z Ignacym. Staliśmy się prawdziwą rodziną. Ciągle uczymy się być rodzicami i uczymy się nowych rzeczy, ale Ignacy to nasze wielkie szczęście. Pojawienie się dziecka dopełniło nasz związek.
Maciek: Uczymy się przy Ignacym mnóstwa rzeczy. To też niesamowity powrót do dzieciństwa. I te momenty, kiedy potrafimy przez godzinę siedzieć zachwyceni i patrzeć, jak mały się bawi… Dla nas to szczególne szczęście. Małżeństwem jesteśmy już trzynaście lat i naprawdę długo musieliśmy czekać na naszego dzidziusia. To nie było łatwe, bo kiedy czegoś bardzo chcesz, a się nie udaje, to odbija się na wielu sprawach. Ignacy jest bardzo wyczekanym dzieckiem i frajdy mamy po uszy (śmiech).
Magda: Ignacego urodziłam mając 38 lat. Jest bardzo grzecznym dzieckiem, śmiejemy się, że to dlatego, że rozumie, że ma wiekowych rodziców (śmiech). Późne macierzyństwo nie było świadomą decyzją, tak zarządził los. Najważniejsze jednak, że nasz Ignacy jest z nami.
Wywiad: Katarzyna Paluch
Zdjęcia: Michał Zawer i Anna Waluda/ Lolove Studio
Make up & Hair: JoGo Make-up Artist Joanna Skuza
Stylizacje: Barbara Siwerska
- Diverse Women w Forum Gdańsk
- Diverse Man w Forum Gdańsk
Design: Cafe Oficyna Gdańsk