Together Magazyn » Aktualności » Królowa lodu i jej sportowa rodzina

Królowa lodu i jej sportowa rodzina

Podbiła serca widzów w prawie każdym zakątku świata. Mając zaledwie 17 lat, uznała, że medale mogą poczekać, skoro przygoda woła. Była najmłodszą łyżwiarką w najbardziej rozpoznawalnej rewii Holiday on Ice. Pomiędzy występami z żelazną konsekwencją odrabiała największą życiową lekcję, dzięki której jest pewna, że szczęściem powinno się dzielić. O wielkiej miłości, nie tylko do łyżew, opowiada Agnieszka Kaczmarska–Paszulewicz. Gdańszczanka, która każdego dnia umiejętnie przeplata najważniejsze role, pewna, że siłą i motorem do działania jest jej rodzina.

Mama pracoholiczka czy zajęta businesswoman?

Niestety mama pracoholiczka. Od rana do wieczora, przynosząc pracę do domu, ku utrapieniu najbliższych. Zawsze dyspozycyjna, stale pod telefonem, przez wiele lat… Nawet w niedzielę.

Kiedy odpuściłaś?

Gdy uświadomiłam sobie, że dzieci dorastają i za chwile dom stanie się pusty, a czas dla nich i męża uciekł. Na szczęście się obudziłam i weekendy przeznaczam wyłącznie dla rodziny.

Obowiązkowości nauczył sport?

W dużej mierze. Największy wpływ na to, kim dzisiaj jestem, mają moi rodzice. Dzięki nim rozpoczęłam naukę w szkole sportowej, w której panowały żelazne zasady. Punktualność, dyscyplina i odpowiedzialność zaprocentowały, gdy zdecydowałam się wyjechać do rewii. Byłam skazana na siebie. Musiałam nauczyć się być panią domu, kucharką i pracownikiem. Mając 17 lat, nie do końca wiedziałam, co to znaczy.

Wyjechałaś w szczycie kariery.

Za duże słowo (śmiech). Łyżwiarstwo figurowe w Polsce jest specyficzną dyscypliną. Startowałam w konkurencji par tanecznych i decyzja o zmianie drogi została podyktowana przez mojego partnera. Uczestnictwo w zawodach na tamten moment przestało go satysfakcjonować. Marzył, aby zdobywać doświadczenie i zwiedzić świat. Z perspektywy czasu uważam, że zrobiliśmy dobrze. Nigdy nie żałowałam.

Miejsce czekało w rewii na lodzie?

Trafiłam do największej i najbardziej rozpoznawalnej rewii Holiday on Ice. Podróżowaliśmy po całym świecie przez 10 miesięcy w roku. Do domu zjeżdżaliśmy na krótkie wakacje. W bagażu miałam zawsze książki i zeszyty.

Po co?

Wyjechałam, mając 17 lat. Naukę w liceum kontynuowałam eksternistycznie, dojeżdżając co tydzień na zajęcia. Uwierzyła we mnie świętej pamięci pani dyrektor Olejniczak, która nie tylko stworzyła mi możliwości rozwoju, ale przede wszystkim przekonała rodziców, że bez obaw powinni mnie puścić w świat i pozwolić nabrać wiatru w żagle.

Jedynaczka pakuje walizki

Polska początku lat 90. odrobinę odbiegała od miejsc, w których miałam okazję mieszkać. Pierwsze rewiowe kroki stawiałam w Szwajcarii, którą przyjęłam z zapartym tchem. Odkrywanie malutkich sklepów, pięknych i czystych ulic oraz zapachów na ulicy spowodowało, że zachłysnęłam się szczęściem.

Jakie kraje zwiedziłaś?

Pytanie, gdzie nie dotarłam (śmiech). Holiday on Ice była najbardziej rozpoznawalną i cenioną rewią na świecie. Sporo czasu spędzaliśmy w Europie, podróżując po niej wzdłuż i wszerz, od miasta do miasta. Stacjonowaliśmy tam około dwóch tygodni. W większych, jak Paryż i Berlin, siedzieliśmy po półtora miesiąca, a każde europejskie tournée kończyło się wyjazdem za Ocean. Ameryka Południowa, Środkowa, Afryka i Kair – tam również występowałam.

Dorosłość nie zaszumiała?

Obiecałam rodzicom, że skończę szkołę zgodnie z harmonogramem. Po dwóch latach przystąpiłam do matury. Relacje między nami są wyjątkowe, do dzisiaj mamy ustalenia, których twardo się trzymamy. Byli pewni, że wysyłając mnie do rewii, z pewnością się na mnie nie zawiodą. Trafiłam do lekko artystycznego świata, w którym dużo się działo. Praca wieczorami, występy zaczynające się od godziny 20, a po nich życie nocne. Ja sumiennie wracałam do pokoju i odrabiałam zadania.

Do rewii dla pieniędzy czy sławy?

Dla przygody. Nie czułam pieniędzy. Robiłam to, co potrafiłam najlepiej. Jeździłam na łyżwach i za to dostawałam pensję. Tygodniówki, których nie traktowałam jako zarobek. Rewia była dla mnie zabawą, dzięki której zwiedziłam cały świat. Pomimo że panowała rywalizacja, nikt nikogo nie oceniał. Atmosfera była doskonała, a każdy miał określoną pozycję. Przydzielone role powodowały, że nikomu nie przychodziło do głowy wspinać się po szczebelkach. Jednocześnie nie miałam predyspozycji na gwiazdę. Jako tancerka nie wykonywałam potrójnych skoków, których wymaga się od tej najważniejszej.

Łyżwiarkę rewiową obowiązywały restrykcje?

Bardzo ważna jest nienaganna, wręcz doskonała sylwetka i zadbana aparycja. W wieku dojrzewania dotknęły mnie problemy z wagą. Po pierwszym roku chcieli mnie zwolnić.

Ile waży ideał?

Nie ma określonej wagi, nałożonej z góry. Jest ustalana indywidualnie, otrzymujesz target, jaki musisz utrzymać. Jeśli jest powyżej normy, płacisz kary pieniężne. Za każdą nadwyżkę wagową kwoty rosną. Kolejna jest nagana udzielana ustnie. Przed takim widmem stanęłam po opłaceniu kar.

Ile kosztuje kilogram?

Kary zaczynały się od 6 dolarów, a kończyły na 50. Nie był to duży koszt, raczej chodziło o psychiczne mobilizowanie do pracy. Trwało to kilka miesięcy, dopóki nie nauczyłam się normalnie jeść, unikając fast foodów.

Nadal trzymasz fason?

W naszym domu pojęcie diety nie istnieje. Jemy pizzę, nie unikamy słodyczy. Zdarza się, że Jacek (mąż) po powrocie ze szkoleń próbuje wprowadzić zmiany kulinarne, jednak trwa to krótko, bo wszyscy uwielbiamy jeść. Poza tym cała rodzina świetnie gotuje!

Założyłaś, że rewia jest etapem?

Planowałam wyjazd na kilka lat, które przeciągnęły się do dziesięciu. Skończyłam z rozsądku i potrzeby założenia rodziny. Cieszę się, że to trwało aż dziesięć lat i tylko dziesięć lat. Przerwałam w dobrym momencie, urodziłam dzieci i ukończyłam studia.

Nie żałowałaś brakujących medali?

Do dziś jest mi żal. W konkurencji par tanecznych do tanga trzeba dwojga. Partner nie pozostawił mi wyboru, więc rewia okazała się jedynym sposobem, aby uprawiać sport, który jest moją pasją. Marzenia o medalach przerzuciłam na mojego syna. Każdy sukces Filipa cieszy i mam nadzieję, że uda się mu rozpocząć karierę na szczeblu światowym.

Realia łyżwiarstwa mocno się zmieniły?

Filip z pewnością będzie miał większe możliwości. Otwarte granice zwiększają dostępność pracy pod okiem najlepszych trenerów. Z drugiej strony ja chyba miałam łatwiej. Był sprzęt, obozy, zajęcia, o nic nie trzeba było zabiegać. W tej chwili wszystko trzeba zorganizować i wykupić. Ma to całkowicie inne przełożenie. Cały koszt spada na rodziców, dawniej partycypował klub i miasto.

Pokoleniowa sztafeta?

Wydarzyła się po prostu. Poszliśmy na ślizgawkę i 4-latek świetnie sobie radził. Spontanicznie podjęłam decyzję, że trafi do szkoły, którą ja kończyłam. Uczy się w niej również starsza córka Julia, która mając lat kilkanaście, stwierdziła, że łyżwy jej nie kręcą i zdecydowała się grać w piłkę ręczną. Filip złapał bakcyla, trafił do dobrego trenera.

Tyle samo musi poświęcić?

Gdy miewa gorsze dni, ma żal. To naturalne, przecież nie wie, co to wakacje, ferie i długie wieczory ze znajomymi. Poświęcenie jest takie samo. Cały tydzień podporządkowany łyżwom.

Dobry zawód?

Osiągnięcia w amatorskim łyżwiarstwie procentują w zawodowym. Jest szeroki wachlarz możliwości – rewie, spektakle, rewie stacjonarne na statkach, programy rozrywkowe w różnych telewizjach na świecie. Łyżwiarstwo jest lubianą i docenianą dyscypliną, którą ludzie chętnie oglądają.

Wspólne marzenie o Olimpiadzie?

Tak! Pamiętam igrzyska w Calgary, na które moja trenerka Teresa Weyna wyjechała ze swoimi podopiecznymi. Wtedy sobie powiedziałam, że też bym tak chciała. Niestety, mi się nie udało, więc trzymam mocno kciuki za Filipa.

Próbowałaś go trenować?

Nie, nie mam takiej wiedzy. Służę pomocą, wspieram, jestem na zawodach, dbam o stroje, jednak trenerem nie będę.

Zakładasz czasem łyżwy?

Nie mam czasu.

Sport to wasz plan na życie?

Cała rodzina jest sportowa. Jacek (mąż) jest trenerem piłkarskim. Czas wolny spędzamy aktywnie. W trakcie kariery Julki w piłce ręcznej grywaliśmy wszyscy. Zimą zawsze narty i snowboard. Latem próbujemy sportów wodnych. Dzieciaki mają za sobą pierwsze próby z kitesurfingiem i żal, że lato tak szybko się kończy.

Znasz się na piłce?

Mąż twierdzi, że najlepiej (śmiech). Regularnie oglądam mecze i wszystkie analizuję. Począwszy od I ligi, poprzez ekstraklasę i ligę europejską. Okazjonalnie bywam na stadionie i kibicując Jackowi.

Skąd ta rzadkość?

Mamy niepisaną umowę, że w jego meczach nie uczestniczę.

Przynosisz pecha?

Podobno, dlatego mam zakaz stadionowy (śmiech). Wielu sportowców wierzy w przesądy. My również! Począwszy od koszuli, poprzez stroje łyżwiarskie, formę zapakowania i torby, które zabierają. Gdy coś wymknęło się z systemu, wracam, siadam na krześle i liczę do dziesięciu (śmiech).

Czego unika łyżwiarz?

Pamięta, aby nie wejść na rozgrzewkę przed startem jako pierwszy. Dbaliśmy, aby ktoś inny przełamał lody. Konsekwentnie się tej zasady trzymaliśmy.

Jakim cudem droga zawodowa skręciła w stronę nieruchomości?

W wielu przypadkach naturalną koleją rzeczy jest zawód trenera. Kończąc karierę w rewii, rozpoczęłam studia, które, poza tytułem magistra, nic mi nie dawały. Zdecydowałam, że rozszerzę wiedzę, decydując się na rzeczoznawstwo majątkowe w obrocie nieruchomościami. W trakcie otrzymałam propozycję pracy w renomowanym biurze, jednak ze względów technicznych do rozmowy nie doszło. Chcąc sprawdzić siebie, trafiłam do podobnej firmy. Przyszły szef również zareagował zdziwieniem.

Dom jest łatwym zadaniem?

Dwójka sportowych dzieci i mąż – trener wymagają wysoko rozwiniętych umiejętności logistycznych (śmiech). Od kilku miesięcy staję codziennie przed jeszcze większym wyzwaniem. Jacek podpisał kontrakt w Katowicach. Przyjeżdża do domu raz na dwa-trzy tygodnie. Wizyty są świętem. Decyzja była spontaniczna i jestem przekonana, że gdybyśmy zdecydowali inaczej, nie bylibyśmy tak spełnieni. Dzięki moim namowom Jacek przyjął angaż, a ja z dumą obserwują, jak się realizuje i rozwija.

Nie bałaś się kilometrów?

Decyzja sama w sobie była oczywista. Trudno jest nam teraz, ponieważ zmienił się model funkcjonowania rodziny. Cieszę się, że Jacek posłuchał moich argumentów. Dzięki temu znalazł się tam, gdzie zawodowo być powinien. Jego umiejętności i wiedza związana z trenerką piłkarską to kawał życia, doświadczenie i zaangażowanie. W moim pojęciu jest wyjątkowym szkoleniowcem i nie wyobrażam sobie, abym go zablokowała tylko po to, by mieć przy sobie, zabierając możliwości rozwoju. Traktując wyjazd jako poświęcenie, uważam, że to pierwszy krok, który zaowocuje i pozwoli mu w pełni zrealizować się w tym, co robi.

Znasz temat od podszewki!

Tak, sport zawsze wymagał poświęceń. Jestem wyrozumiała, ponieważ wiem, ile to dla niego znaczy. Droga do sukcesu niestety prowadzi pod górę i miewa zakręty.

Jaki był Twój największy sukces na lodowej tafli?

Zdobyliśmy tytuł wicemistrza Polski w konkurencji par tanecznych w kategorii seniorów. Dawno, dawno temu (śmiech).

Filipa nie ciągnęło na boisko?

Bardzo długo grał w piłkę. Sam zdecydował, że nie jest w stanie ciągnąć dwóch dyscyplin. Któregoś dnia powiedział „W piłce będę jednym z tysięcy, ale na lodowisku mam szansę stać się najlepszym”. Przyznałam mu rację, łyżwiarstwo jest niszową dyscypliną i jeśli uda nam się połączyć predyspozycje z rzetelną pracą, medale powinny być w zasięgu. W jego przypadku już teraz są!

W czym tkwi siła waszej rodziny?

W miłości, zaangażowaniu, w pasji i poświęceniu. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!

Wyznaczyliście dzieciom drogę?

Próbujemy pokazać, co jest wartościowe i ciekawe. Nastolatki miewają swoje pomysły. Julcia ma 17 lat i precyzyjne oczekiwania co do przyszłości. Marzy jej się prawo. Jestem pewna, że tam się spełni, ponieważ to szalenie mądra i inteligentna dziewczyna. Filip z kolei na tę chwilę wiąże dorosłość z łyżwami. Oboje są wyjątkowi. Z dumą patrzę, że udało nam się ich wychować na dobrych i porządnych ludzi, dla których pasja ma znaczenie, a apetyt na życie wyznacza kolejne wyzwania.

Ty zyskujesz wreszcie czas

Mama nastolatków i czas? Proszę cię (śmiech). Tobie się to udaje? Doskonale sprawdza się powiedzenie, że małe dzieci to mały kłopot. Codzienna burza w sercach młodych powoduje, że wymagają znacznie więcej uwagi i skupienia na ich sprawach. Z drugiej strony przyjaciółka gani mnie, że najwyższa pora, abym pomyślała o sobie. Być może to w końcu przyjdzie (śmiech). Po całym tygodniu zdecydowanie wolę usiąść w domu na kanapie, spędzić czas z dziećmi i mężem. Na liście marzeń mam przede wszystkim zrealizowane cele najbliższych. Studia Julki, kariera Filipa i trenerskie sukcesy Jacka. Najważniejsze, abyśmy zawsze byli razem. Wtedy powiem, że jestem całkowicie spełniona i bardzo szczęśliwa.

4.4/5 – (7 głosów)