Bez grawitacji, bez dotyku, bez dźwięku i bez zakłóceń – tak w skrócie można opisać floating, czyli terapię polegającą na unoszeniu się na wodzie. A ponieważ „przebodźcowanie” to ostatnio moje ulubione słowo i jednocześnie największy problem niemal uniemożliwiający multizadaniową pracę, wzięłam sobie do serca te obietnice i wyruszyłam do Five Senses Float Spa w gdańskim Garnizonie zrobić coś po raz pierwszy w życiu.
Nie mogłam porównać wyobrażenia o tym, jakie to uczucie dryfować w płytkiej ciepłej wodzie w zupełnej ciszy i ciemności, do niczego innego niż zasypianie, ale takie, kiedy po głowie nie hula tysiąc myśli. Szybko doszłam jednak do wniosku, że i to jest niezwykle trudne do osiągnięcia „na sucho”.
Floating pozwala tymczasem dosłownie zanurzyć się w ciszy – i tej na zewnątrz, i tej wewnętrznej, odciąć się jak po wyciągnięciu wtyczki z gniazdka od wszelkich bodźców fizycznych, a po kilku minutach również psychicznych. To już mogę potwierdzić, zdradzając nieco zakończenie. Ale po kolei.
Five Senses Float Spa mieści się w Garnizonie, co samo w sobie jest miłą okolicznością przyrody. W drodze do gabinetu trawiła mnie ciekawość, a martwiłam się właściwie tylko o jedno: żeby czegoś nie zepsuć ani się nie zagubić w gąszczu procedur. Zawsze popełniam jakieś awarie, a urządzenia elektroniczne mnie nie lubią, przedmioty zaś chętnie się gubią. Na miejscu okazało się na szczęście, że nie będę się błąkać po żadnej wspólnej szatni, bo kabina do floatingu jest częścią dużej i oddanej na czas zabiegu tylko do mojej dyspozycji łazienki z prysznicem i toaletą. Nie musiałam ze sobą przynosić dosłownie nic: ręcznik i klapki, kosmetyki, suszarka, woda, zatyczki do uszu – już na mnie czekały. Nawet ja nie byłabym w stanie w tym komfortowym pomieszczeniu nic połamać ani spuścić przypadkiem wody z kabiny. A skoro jesteśmy przy wodzie, to zatrzymajmy się przy niej na chwilę, bo to słowo klucz w tym niezwykłym zabiegu.
Podczas sesji floatingu wchodzi się do kabiny, którą wypełnia 30 cm wody o wysokim nasyceniu specjalistycznej soli EPSOM, podgrzanej do temperatury skóry. Sól Epsom (gorzka lub angielska), jest wydobywana jest w Epsom w Surrey, w Anglii. To tak naprawdę czysty związek mineralny magnezu i siarczanu MgSO4. Co „robi” magnez? Na długiej liście „dokonań” ma zmniejszenie ryzyka pojawienia się zawału serca oraz chorób naczyń krwionośnych, pozytywny wpływ na działanie układu odpornościowego, likwidację stanów zapalnych, bólów stawów oraz skurczów mięśni. Magnez i siarczan najłatwiej wchłaniają się przez skórę
Kąpiel w soli Epsom jest idealnym sposobem do wzbogacenia organizmu właśnie w te dwa składniki mineralne.
W informacjach zamieszczonych w zakładce o floatingu przeczytałam, że magnez odgrywa wiele kluczowych ról w organizmie, między innymi reguluje aktywność ponad 325 enzymów, zmniejszając stany zapalne, wspomagając pracę mięśni i nerwów oraz zapobiegając utwardzaniu tętnic. Dodatkowo, jony magnezu pomagają również się rozluźnić i zmniejszyć drażliwość, poprzez obniżenie poziomu adrenaliny. Z kolei siarczany, poprawiają wchłanianie się składników odżywczych do organizmu, a także pomagają wypłukiwać toksyny i łagodzić bóle głowy czy migreny. Eksperci uważają, że kąpiel w soli Epsom co najmniej trzy razy w tygodniu, pomaga poprawić wygląd, wpływa na samopoczucie i dostarcza dodatkowych pokładów energii.
Wszystko odbyło się dokładnie według zapowiadanego przez osobę, która mi ten zabieg dokładnie objaśniła, scenariusza. Na początku niespotykane uczucie unoszenia się ciemności w ciepłej wodzie, chwila na przywyknięcie, a potem postępujące rozluźnienie całego ciała oprócz – uwaga – tych najbardziej dokuczających i spiętych miejsc, które od razu namierzyłam i mogłabym tuż po sesji rozmasować również na miejscu w oddzielnym gabinecie. Na szybko w osiągnięciu pełnego fizycznego niebytu pomogła zmiana pozycji na tzw. żabę na liściu, czyli z rękoma do góry. Ciało wyłączone, czas na głowę. Za radą specjalisty wyłączyłam delikatne imitujące rozgwieżdżone niebo światełka, żeby pogrążyć się w całkowitej ciemności. Tego uczucia faktycznie nie da się z niczym porównać: półjawa/półsen i totalna utrata poczucia czasu. Skrawki myśli poucinane jakby przed zaśnięciem… Pierwsze, co wraca do głowy po ponownym włączeniu cichej muzyki zapowiadającej koniec sesji, brzmi: szkoda, że już koniec.
Co stało się moim udziałem podczas tego niezwykłego godzinnego zabiegu?
Spadek kortyzolu (hormonu stresu) o 32%!
Wzmożona produkcja endorfin i serotoniny – odpowiedzialnych na szczęście
Złagodzenie bólu pleców i bolących kończyn
Poprawa snu i koncentracji
Skrócenie czasu trwania regeneracji po wysiłku, zmniejszenie napięcia mięśni
Poprawa kondycji skóry, włosów i paznokci
Ukojenie układu nerwowego, wyciszenie organizmu
Wsparcie odporności
Ciekawostką jest fakt, że w trakcie 60-minutowej sesji floatingu odpoczywamy jak w czasie czterech godzin głębokiego snu. I to z całą pewnością potwierdzam. Co więcej, mózg przestawia się ze zwykłych fal alpha na fale theta, czyli osiąga stan, który buddyści starają się osiągnąć podczas medytacji.
Ponieważ jak z większością spraw na ziemi dla uzyskania najefektywniejszych korzyści trzeba czynność powtarzać, również w przypadku floatingu zaleca się regularne wizyty, z których mam szczery zamiar skorzystać. Można tu przyjść w parach jednorodnych lub mieszanych i w dwóch oddzielnych kabinach odbyć sesje, a po wszystkim podzielić się wrażeniami w jednej z wielu ciekawych restauracji i knajpek w tej lokalizacji. Nie wspominam już nawet o tym, że to arcyniebanalny pomysł na prezent.
Zachęta na stronie gabinetu brzmi: #DAJSIĘUNIEŚĆ Spróbuj! Nie masz nic do stracenia, oprócz nadmiaru stresu i napięcia mięśniowego!
Z czystym, po godzinnym unoszeniu się na wodzie, sumieniem namawiam do odwiedzin Five Senses Float Spa przy ul. Norwida 4 w Gdańsku. Na wizytę można się umówić telefonicznie (517 406 279), a aktualności i ciekawostki podejrzeć na
FB: https://pl-pl.facebook.com/fivesensesfloatspa
Fot. Emi Karpowicz