Autor: Borys Badtke, Dział Wydarzeń i Programów Naukowych, Centrum Nauki EXPERYMENT w Gdyni
Od rysunków naskalnych, przez prymitywne urządzenia, po skomplikowaną i widowiskową wersję cyfrową – animacja przeszła długą drogę. Tworzenie iluzji ruchu towarzyszyło człowiekowi od wieków.
Co było pierwszą animacją? To podchwytliwe pytanie. Trzeba zacząć od tego, co zdefiniujemy jako animację. Jeżeli przyjąć, że w animacji chodzi o iluzję ruchu, to pierwsze dzieła powstawały tysiące lat temu – już malarstwo jaskiniowe przedstawiało postaci w ruchu. Warto wspomnieć choćby o scenach polowań ze słynnej jaskini w Lascaux we Francji.Za czasów wiktoriańskich udało się osiągnąć efekt mechanicznej animacji za pomocą urządzenia zwanego zoetrop, na które składał się cylinder z pionowymi nacięciami oraz namalowanymi w środku etapami scenki. Kiedy widz spoglądał do wnętrza obracającego się cylindra, obrazki tworzyły animację. Na początku XX wieku powstawały krótkie animacje składające się z zaledwie kilku obrazków. Co ciekawe, pierwszym w historii pełnometrażowym filmem animowanym była argentyńska satyra polityczna ,,Apostoł’’ z 1917 roku. Niestety, ani jedna kopia nie zachowała się do dziś.
W ciągu następnego dziesięciolecia dopracowano i wprowadzono nowe techniki animacji, wspierane przez lepszą technologię. To utorowało drogę małemu studiu filmów animowanych z Los Angeles, które – po serii udanych, krótkometrażowych animacji, postanowiło stworzyć pierwszą pełnometrażową produkcję. W 1937 roku, po czteroletnim, żmudnym i męczącym procesie ręcznego animowania, do kin wprowadzony został film „Królewna Śnieżka” – w momencie premiery był to najbardziej dochodowy film dźwiękowy. Co ciekawe, aby sfinansować produkcję, jej reżyser oddał pod zastaw własny dom. Był nim rzecz jasna słynny Walt Disney, które za przełomowe dzieło otrzymał honorowego Oscara oraz siedem mini statuetek. „Królewna Śnieżka” jest uznawana przez wielu za symboliczny początek nowożytnej historii filmu animowanego.
Kolejny krok milowy w historii filmu animowanego nastąpił dopiero w 1995 roku. Wtedy to nieznana szerzej firma Pixar przetarła szlaki animacji komputerowej, wprowadzając do kin film „Toy Story”. Była to pierwsza w historii pełnometrażowa produkcja całkowicie stworzona przy użyciu techniki cyfrowej. Pixar powstał pod koniec lat siedemdziesiątych, był częścią należącego do George’a Lucasa (twórcy „Gwiezdnych Wojen”) Lucasfilmu. Następnie został kupiony przez Apple Computers. „Toy Story” powstało we współpracy z… wytwórnią Walt Disney Pictures, która w 2006 roku kupiła zresztą większość akcji Pixar (a sześć lat później również sam Lucasfilm). Film utorował drogę produkcjom, jakie znamy dziś.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że filmy animowane są obecnie jedną z najbardziej dochodowych gałęzi Hollywood. Jeszcze dziesięć lat temu rynek wyceniano na około 70 miliardów dolarów, obecnie jest jeszcze większy. Zyski z filmów animowanych mogą wydawać się nieprawdopodobne, ale zwróćmy uwagę choćby na wielki przebój wytwórni Disneya, jakim była „Kraina lodu”. Koszt produkcji filmu wyniósł sto osiemdziesiąt milionów dolarów, zyski ze sprzedaży biletów przekroczyły zaś miliard dwieście tysięcy dolarów, a to przecież nie wszystkie źródła dochodu. Mamy jeszcze wszelkiego rodzaju media pochodne, np. seriale animowane, gry, gadżety, zabawki, przybory szkole, ubrania, na których można umieścić wizerunek bohatera. Listę najbardziej dochodowych filmów wszechczasów otwierają co prawda „Avatar”, „Avengers: Koniec gry” i „Titanic”, ale w pierwszej dwudziestce są także „Kraina lodu”, „Iniemamocni 2” i „Minionki” (a prawdę mówiąc, praktycznie żaden film z pierwszej pięćdziesiątki nie mógłby się obyć bez sporej dozy animacji).
Ostatnie lata pokazały dobitnie, że to właśnie film animowany jest współcześnie głównym filarem kina (wcześniej był nim film akcji). Przyczyniło się do tego przełamanie tabu, jakim jest oglądanie filmów animowanych przez dorosłych – teraz to intelektualna rozrywka albo sprytna satyra na otaczające nas społeczeństwo. Można to dostrzec po coraz większej popularności animacji dla dorosłych, takich jak ,,South Park’’ czy ,,Rick i Morty’’. Dodatkowo pokolenia wychowane na popularnych kreskówkach dorastają i są coraz bardziej podatne na nostalgię czy sentyment, na czym producenci sprytnie zarabiają – łatwiej jest sprzedać nam coś, co już znamy i lubimy. Coś, co dobrze nam się kojarzy, najlepiej z dzieciństwem i szczęśliwymi chwilami. Może oglądając kolejny raz ,,Króla Lwa’’, odkryjemy coś, czego wcześniej nie zauważyliśmy? Albo zabierzemy dzieci do kina na nową wersję kultowego przeboju, żeby doświadczyły czegoś, za czym sami tęsknimy?
To co, kto ma ochotę na „bajkę”?