Together Magazyn » Aktualności » Dziecko bez szkoły wg André Sterna

Dziecko bez szkoły wg André Sterna

Czy dzieciństwo bez szkoły i ocen jest możliwe? Jaką rolę w życiu dziecka odgrywa swobodna zabawa? Jak wspierać dziecko w skutecznym uczeniu się i odkrywaniu jego pasji? Czy szkoła jest nam potrzebna? Co sprawia, że uczymy się efektywnie? Na te i wiele innych pytań można było znaleźć odpowiedzi podczas spotkania z André Sternem.

„…I nigdy nie chodziłem do szkoły – co sprawia, że uczymy się skutecznie?”
Organizatorem wydarzenia było Wydawnictwo Element – polski wydawca książek Sterna. André zawitał do Gdańska po raz drugi. Spotkanie odbyło się 21 września w Gdańsku na Politechnice Gdańskiej. Wydarzeniu towarzyszył podniosły nastrój, typowy dla zgromadzenia, w którym bierze udział jakaś osobowość i autorytet. Kimś takim niewątpliwie jest Stern, choć jednocześnie sprawia wrażenie osoby skromnej i prostej.

Kim jest André Stern?

André Stern jest muzykiem, kompozytorem, lutnikiem zajmującym się budową gitar, dziennikarzem, pisarzem oraz mówcą. Włada pięcioma językami, ma rozległą wiedzę w dziedzinach astronomii, fotografii oraz informatyki – i nie nabył tej erudycji oraz doświadczenia w szkole, bo nigdy do niej nie chodził. Jest przy tym szczęśliwym i spełnionym mężem oraz ojcem – jego dwaj synowie także nie chodzą do szkoły.

W trakcie spotkania opowiedział pokrótce, jak wyglądało jego dzieciństwo, jak zdobywał wiedzę i jak uczył się, bawiąc. Poświęcał swoim pasjom tyle czasu, ile uznał za stosowne, nikt mu w tym nie przeszkadzał, nikt go nie zniechęcał ocenami ani krytyką.

Stern nie mówi o żadnej metodzie (tylko o pewnej postawie wobec dziecka) ani o tym, by pozamykać szkoły. Zawsze podkreśla, że nie jest przeciwnikiem szkoły jako takiej, lecz tego, jaki w chwili obecnej przybrała kształt. Krótko mówiąc – że niszczy w dzieciach ich potencjał i kreatywność.

Swoje doświadczenia dzieciństwa bez szkoły i swobodnej edukacji poprzez zabawę, a także doświadczenia z wychowywania własnych dzieci opisuje w książkach wydanych przez Wydawnictwo Element: „…I nigdy nie chodziłem do szkoły”, „Zabawa. O uczeniu się, zaufaniu i życiu pełnym entuzjazmu”, „Siewcy entuzjazmu. Manifest ekologii dzieciństwa” oraz „Mój ojciec, mój przyjaciel”. Tę ostatnią książkę André napisał wraz ze swoim ojcem Arno.

Jak to się zaczęło, czyli dlaczego André nie chodził do szkoły?

Ojciec André – Arno Stern, pedagog i badacz, założyciel Malortu wraz z jego matką – Michèle, z zawodu nauczycielką, postanowili skorzystać z braku obowiązku szkolnego, który ma miejsce we Francji. Zdecydowali się na to, uważając, że dziecko darzone przez dorosłych zaufaniem i miłością, w naturalny sposób najpełniej rozwija swój wrodzony potencjał.

„Dziecko pojawia się na tym świecie, gdy nadchodzi odpowiedni moment. Ale ważne jest, żeby otoczenie przyjęło je z otwartymi ramionami. Dziecko od urodzenia ma swoją osobowość. Nie ograniczajcie jego ducha witalności, jego energii. To wystarczy” – mówi Michèle Stern w filmie „Alfabet”.
Zabawnie też o tym opowiadał sam André. Twierdził, że jego rodzice bardzo nie lubili budzić swoich dzieci. Uznawali, że skoro pociechy śpią, to znaczy, że potrzebują spać, że są zmęczone. Budzą się, gdy są wypoczęte. Dlatego nie było możliwe, by André chodził do szkoły, gdyż wiązałoby się to z koniecznością budzenia. Tymczasem w świecie zwierząt ludzie są jedynymi ssakami, które to robią – wybudzają swoje młode. Jest to wbrew naturze.

Jak pielęgnować w sobie dziecko

André przedstawiając się, stwierdził, że jest 47-letnim dzieckiem. Dziecko jako takie w jego wykładzie stało się centrum wszechświata. Wciąż zapominamy, że tak jest w istocie. Każdy z nas nosi w sobie zranione dziecko – ponieważ wzrastaliśmy w przekonaniu, że nie spełniamy oczekiwań dorosłych, jakie przed nami stawiano. Wciąż słyszeliśmy: „popraw się”, „zmień się”, „robisz to czy tamto źle” i teraz te same słowa powtarzamy naszym dzieciom, raniąc je tak samo, jak nas raniono.

Dziecko chce jedynie spełniać oczekiwania dorosłych, bo tylko tak wg nich i siebie samego zyskuje ich miłość i akceptację. Dziecko staje się w końcu takim, jak je widzimy. Wyrzeka się siebie samego, porzuca swoją autentyczność na rzecz bycia takim, jakim my chcemy, by było.
Tymczasem dorośli traktują dzieci inaczej niż innych dorosłych i dzieci to wyczuwają. Są dyskryminowane, traktowane protekcjonalnie, pozycjonowane – choćby przez to, że nie szanujemy ich prawa do odrębności, integralności, wciąż naruszamy dystans, jaki zachowujemy w kontaktach z innymi dorosłymi. Czy poczochrałbyś włosy teściowej bez jej zgody? Czy wytarłbyś twarz brata, siłując się z nim? Czy czując smutek lub żal spotykasz się z komentarzami, byś nie zachowywał się jak małe dziecko i przestał się mazać? Więc czy takie zachowania są wobec dzieci w porządku?

Kto potrzebuje granic?

Wciąż słyszymy, że dzieci potrzebują granic. Że my, rodzice, musimy im te granice wyznaczać, gdyż dzięki temu dzieci będą szczęśliwe. My wiemy przecież najlepiej, czego dziecko potrzebuje. A gdy zamienimy jedno słowo w tym zdaniu i powiemy: Kobiety potrzebują granic. To jak to brzmi? Czy nadal wzbudza to w nas taki sam entuzjazm?

Każde dziecko jest geniuszem

Każdy z nas rodzi się z olbrzymim potencjałem i będąc w 100% kim chce, na właściwym miejscu o właściwej porze. Z drugiej strony społeczeństwo mówi: „Jesteś nikim, nic nie jesteś wart. Musisz dopiero to udowodnić, zdobyć wykształcenie, zawód, pracę”. Dziecko odczuwa ten konflikt, jest rozdarte wewnętrznie, szuka więc równowagi. Nie jest w stanie zmienić społeczeństwa, dlatego też zmienia siebie. Zaniża swoją wartość, dopasowuje się. Nie ma czasu być sobą, bo ciągle stara się być kimś. Stara się sprostać społecznym wytycznym. Traci na to czas, energię i swój potencjał. Jako dorosły jest tylko nikłym cieniem tego, kim mógłby się stać.

Tymczasem każdy z nas ma w sobie cały możliwy potencjał człowieka już, gdy się rodzi, wszyscy jesteśmy geniuszami. Możemy się rozwinąć w dowolnym kierunku, w dowolnym kształcie, w dowolnych dziedzinach. Potrzebujemy jedynie naturalnych warunków rozwoju: miłości, zaufania i akceptacji.
Kochajmy nasze dzieci takimi, jakie są. Nie burzmy ich naturalnej kreatywności. Zamiast pytać, jak wychować dziecko, zamiast wtłaczać mu coś, musimy jedynie je obserwować, towarzyszyć mu i obdarzać zaufaniem. Zamiast zastanawiać się, czego uczyć dzieci, my sami uczmy się od nich. Bezwarunkowa miłość, akceptacja, zaufanie, entuzjazm i zachwyt nad światem – tyle wystarczy dzieciom i nam, ich rodzicom.

5/5 – (2 głosów)