Wie, że lekarstwem jest czas. Ten i tak upłynie, skoro każdy dzień przeplata praca i wielka dawka miłości. Bezdomne psy są jak ludzie, a każda historia inna. Nie ma wzoru na szczęście, bo każdy widzi je inaczej. Na wygodnej kanapie i w pełnym zapachów ogrodzie. Pomiędzy tym psim niebem i piekłem znajduje się zawsze człowiek, podkreśla Anna Leppert, zoopsycholog, behawiorysta i trener psów, pracująca, jako wolontariusz w Schronisku w Sopocie.
Strach przed psem ze schroniska istnieje?
Na pewno, ale mam wrażenie, że nastała pewna moda. W dużej mierze ludzie przychodzą po szczeniaka lub psa do roku, na szczęście są tacy, którzy biorą starsze psiaki.
Przemyślana decyzja?
Czasami pod wpływem impulsu i to najczęściej kończy się źle dla psa, który potem wraca do schroniska i nie wie, co się stało. Adopcja to poważna sprawa i powinna być przemyślana – zwierzę kocha bez względu na to czy zmienimy mieszkanie, założymy rodzinę lub wyjedziemy na dłuższy czas.
Schronisko to piekło i niebo?
Zależy od psychiki. Zdarzają się psy, które, jak w przypadku mojego, na spacerze ciągną do schroniska, pamiętając, że są tam panie dające jedzenie. Są takie, które szerokim łukiem omijają teren. Wystarczy, że poczują specyficzny zapach na ubraniach i zaczynają się bać. Trudno tu o jeden model zachowania.
Jak w praktyce wygląda praca?
Nie chciałabym generalizować. W sopockim schronisku stawiamy na czas. Mamy szczęście, że psów jest stosunkowo mało, około 40. Bywają te agresywne, których nie staramy się na siłę przekonywać, tylko dajemy im czas potrzebny na oswojenie się z sytuacją i człowiekiem. Zdarzają się pogryzienia, staramy się z nich wyciągać wnioski.
Agresję rozpoznasz od razu?
Pies trafia do zbiorowiska. Wyrwany ze swojej rzeczywistości nie odnajduje się w sytuacji. W jego pojęciu zaczyna dziać się chaos, traci stały rytm dnia. Nie ma opiekuna, zostaje zamknięty w boksie i nie wie, co go spotka. Stresuje hałas, bo gdy jeden zaszczeka, wtórują mu pozostałe. Nowy jest przerażony! Do tego cała masa zapachów, które powodują dezorientację. Takie psy dopiero po jakimś czasie pokazują swoją „prawdziwą twarz”.
Stado nie pomaga?
Nasi podopieczni mieszkają najczęściej w osobnych boksach. To moim zdaniem rozwiązanie, które pozwala unikać konfliktów. Psy nie pogryzą się między sobą o jedzenie, posłanie i zabawkę, chociaż niewiele z nich jest w stanie bawić się w takim stresie.
Są w stanie się przyzwyczaić?
Te, które spędziły w schronisku lata, traktują je jak dom. Ze spaceru idą do boksu i kładą się spać. Jedna rzecz jest stała dla wszystkich niezależnie od długości pobytu. Każdy adoptowany pies w domu „odsypia schronisko” przez pierwsze dni. Nagle otacza je spokój i cisza. Chyba takie ukojenie.
Z czym musimy się liczyć?
Zawsze mówię, że to kot w worku. W Sopocie jest mało zwierząt, dzięki temu potrafimy dużo o nich powiedzieć. Wiemy, co lubią, co je uspokaja, a co im może przeszkadzać. Wiedza pozwala marginalizować ryzyko. Dlatego zdarza się, że słyszę zarzuty, iż ktoś przyszedł do schroniska i nie było dla niego psa.
Tak bywa?
Tak. Jestem bardzo ostrożna w opiniach i pytana, czy pies lubi dzieci, nie odpowiem bez pewności, że tak faktycznie jest. Szczeniak zdoła się do maluchów przyzwyczaić, a jak będzie z „używanym” psem… nie zagwarantuję. Przecież nie mamy tu testerów i szklanej kuli (śmiech).
Ocalony, a pogryzł. Kto zawiódł?
Człowiek i brak wiedzy. Mojego jednookiego psa nie zostawię w pomieszczeniu z dzieckiem, bo wiem, że mógłby pogryźć. Pamiętajmy, że to zwierzę. Często pełne obaw i traum, więc nie ma gwarancji określonego zachowania, że się nie wystraszy i nie kłapnie odruchowo. Nie ma stu procentowej przewidywalności. Niektóre psy wymagają doświadczenia. Dorosły pies po wielu traumach nie do końca może okazać się najlepszym kompanem dziecięcych zabaw. Trzeba jednak pamiętać, że do schroniska trafiają też psy, które były dobrze traktowanie i zostały oddane z błahych powodów. Te jak najbardziej „dogadają” się z dziećmi.
Walczysz o trudne przypadki?
Tak, oczywiście. Co prawda nie mamy tu w Polsce do czynienia z tak agresywnymi psami, jak w Stanach Zjednoczonych czy Meksyku, ale wszystkie potrzebują czasu i indywidualnego podejścia. Doświadczenia nabierałam, pracując najpierw z końmi, potem z psami za granicą. Pewne standardy się sprawdzają. Tu nie ma mowy o magii, wszystko trzeba wypracować.
Czarodziejska różdżka nie istnieje?
Nie, ale istnieje rzetelna, codzienna praca poparta wiedzą i doświadczeniem. Świadomość zawodowa, która pozwala krok po kroku prowadzić psa. Nie za dotknięciem różdżki, po którym on zacznie perfekcyjnie działać. Dzięki bardzo indywidualnemu podejściu udało mi się pomoc psom, które wydawały się być bez szansy.
Jednak magia?
Czas i budowanie zaufania. Nigdy nie napieram na psa. Jestem cierpliwa i czekam, aby wykonał pierwszy krok, decydując się do mnie podejść. Gdy uda nam się zbudować most zaufania, dołączam drugą osobę, potem kolejną, wprowadzając zmienność na poziomie, który jest do zniesienia dla zwierzęcia. Czas, który i tak upłynie, staje się największym sprzymierzeńcem i nagrodą.