BYŁO SOBIE
Było sobie życie (fr. Il était une fois… la vie) – francuski serial animowany z cyklu „Było sobie…” pamiętają chyba wszyscy. Od powstania tej bajki minęło już 30 lat. Piosenkę w oryginalnej wersji śpiewała Sandra Kim, zwyciężczyni Konkursu Piosenki Eurowizji w 1986 roku. Dzieci zasypiały po jej obejrzeniu spokojne, że ich małe organizmy patroluje właśnie od wewnątrz kosmiczna eskadra składająca się między innymi z makrofagów i granulocytów – dzielnych strażników poruszających się nowoczesnymi pojazdami, a tuż za nimi podąża żarłoczna i wiecznie łasa na bakterie i wirusy milionowa armia białych krwinek. Wszyscy mogli się dowiedzieć, jak działa niemal każdy narząd.
Żeby żyć, trzeba coś zainfekować! – odpowiadał w odcinku objaśniającym szczepienie, zdezorientowanym bakteriom ich dowódca, kiedy pytały, jak sobie poradzi na gołej ziemi. – Jakim rodzajem bakterii jesteście? – To proste! Wstrętnymi, ohydnymi i odrażającymi! – krzyczały chórem bakterie. – Głupcy! Jesteśmy laseczkami! Laseczkami tężca!
Yyyy… Co byście powiedzieli na grypę z wysoką gorączką? Pytał przy ognisku, wokół którego zgromadziły się podejrzane istoty, mały włochaty wirus w odcinku o białych krwinkach. Okazuje się, że od zarania wieków na człowieka czyhały różne niebezpieczeństwa… – informował po chwili łagodny i rzeczowy głos lektora, a widzowie obserwowali na ekranie, jak pewnego niefortunnego jaskiniowca goni pewien groźny dinozaur. Lecz dziś – kontynuował narrator – to nie wielkie zwierzęta są dla nas największym zagorzeniem, ale maleńkie bakterie, wirusy, substancje szkodliwe i toksyny.
Całymi wieczorami dzieci oglądały tę bajkę z rozdziawionymi ustami, co raz łapiąc się na wyobrażeniu, że oto przez te rozdziawione usta wchodzą w nie zastępy dziwnych istot, więc szybko je domykały, przejęte tą wizją. Jest więcej niż pewne, że wielu dorosłych, którzy pamiętają, jak błyskotliwa porucznik policji białokrwinkowej, Psi, opowiada o płytkach krwi odpowiedzialnych za naprawę uszkodzonych tkanek, do dziś kiedy tylko skaleczy się w palec, tuż po soczystym komentarzu czule uśmiecha się do ranki, w której oczami wyobraźni widzi cały skomplikowany proces jej zasklepniania obejrzany w jednym z odcinków.
I absolutnie nic nie ożywiało wtedy wyobraźni bardziej niż różnokolorowi kolesie, z których każdy miał do wykonania coś konkretnego w naszym organizmie. Tak oto poznaliśmy niebieskie wychudzone i wypryszczone oraz mocno kostropate bakterie, które jak nic lubią ciche i zaciszne miejsca, nieco „guciowate” czerwone krwinki niestrudzenie taszczące na plecach bąbelki tlenu, wielkonose wirusy i uzbrojone po zęby odziane w gustowne uniformy białe krwinki.
Elementarną część życia owych białych krwinek stanowiło solidne wykształcenie, które zaczynały zdobywać niedługo po narodzinach w szkole zwanej grasicą. Mali adepci walki o nasze zdrowie oglądali na lekcjach filmy wojenne, na których prezentowano sposoby inwazji wirusów i bakterii na niczemu niewinne komórki organizmu. Dowiadywały się wtedy między innymi o tym, że z istniejącą kiedyś chorobą o nazwie ospa, wyspecjalizowana eskadra radzi już sobie bez problemu dzięki odpowiedniemu przeszkoleniu oddziałów, które zwie się szczepieniem. Niezwykle przystojny as policji, kapitan Pierre jr, dokładnie objaśniał, dlaczego przeciwciała przeciw grypie typu C mają wąską specjalizację i uspokajał, że cała organizacja szczyci się fachowcami w różnych dziedzinach. Przestawiał też uczniom granulocyty, które walczą z wrogiem, fagocytując – czyli połykając. Proste, prawda? Ich dziarski i przesympatyczny dowódca, porucznik Jumbo jr, zapewniał: „Jesteśmy oddziałami piechoty i nie rozpieszczamy wrogów!”.
Jak w każdej trzymającej w napięciu opowieści, w każdym odcinku po wyczerpującej części teoretycznej następowała jakaś większa lub mniejsza rozróba i rozlegało się hasło: „Inwazja wirusów, wszyscy na stanowiska!”.