Powinna być sztandarowym przykładem na to, że pozory jednak mylą. Rakieta i Rambo w wersji blond udowadnia, że powiedzenie „zadzieram kiecę i lecę” jest jak najbardziej trafne, szczególnie gdy obok dzieje się krzywda. Wtedy odkłada pędzle, odstawia sztalugi i w czarnym mundurze inspektora rusza w świat, w którym najczęściej nic nie jest po jej myśli. Tłumaczy, edukuje, przekonuje i namawia. Gdy trzeba, zdecydowanie tupnie, pewna, że skoro racja jest po dobrej stronie, to siła argumentów może być jedynie sprzymierzeńcem w walce o dobrostan zwierząt.
Twórcze emocje
Patrycję Wołowicz lubi się od razu. Pewnie dlatego, że dobrze jej z oczu patrzy. Jasnego spojrzenia przez lata nie zdołały zmącić życiowe doświadczenia. Te, jak u każdego człowieka, bywały różne. Traktuje je jako dar, który staje się najlepszą inspiracją dla malowanych przez nią obrazów. Miejsca, które przez wielką wrażliwość są zwierciadłem jej duszy. Chwilą, w której pozwala sobie, aby dać upust emocjom nagromadzonym każdego dnia w pracy.
Pod batutą
– Patrycja to człowiek orkiestra – opowiada jej bliska koleżanka. – Z jednej strony delikatna malarka, a z drugiej twarda, jak skała inspektor do spraw ochrony zwierząt – dodaje. Kto ma z nią do czynienia, wie, że wewnętrzna energia Patrycji nie pozwoli jej usiedzieć w jednym miejscu. Stale w ruchu, w pędzie do działania, z wyjątkową umiejętnością analitycznego myślenia pod presją. Czas szczególnie bywa dla niej na wagę złota. Sztalugi wiele wybaczają, ale potrzebujące, często katowane zwierzęta w swym cierpieniu nie patrzą na zegarek.
– Interwencję koło Lidzbarka będę pamiętała długie lata – zdradza z uśmiechem kolejna koleżanka. Na 30 metrach kwadratowych 35 kłębiących się psów. Wszędzie zwierzęce fekalia i straszny fetor, który powodował, że nawet zahartowani w bojach inspektorzy, co niejedno przeżyli, miękli. – Akcja była mocno nagłośniona w mediach. Początkowo reporterzy dziarsko ruszyli do środka, jednak odór okazywał się tak straszny, że co chwila któryś kamerzysta i policjant wybiegali, aby puścić „pawia”. Nagle w tę masakrę wkroczyła Pati! Nic nie było w stanie jej zatrzymać, żaden smród ani syf. Zakasała rękawy i z zaciętą miną szukała pochowanych wszędzie psiaków. Proszę mi wierzyć, miny twardych facetów były bezcenne!
Rambo jak rakieta
Zwierzęta kocha od zawsze. Psy, koty i te wielkie gospodarskie, o których często zapomina świat. W Rogatym Rancho w Bojanie ma pod swoim czujnym okiem wielu podopiecznych z rogami, czasem na bardzo zdeformowanych kopytach.
– Pati ma jakiś taki szósty zmysł. Wszystkie anomalia i choroby zauważa, nim przyjedzie lekarz. Czasem sobie żartujemy, że widzi je w oczach – dodaje kolejna znajoma. Taki dar bywa przekleństwem. Współpracownicy wiedzą, że chociaż powieka jej nie drgnie, to w sercu płyną łzy. Pogodzić się z krzywdą nie jest w stanie i to jedyne chwile, kiedy traci dystans.
– Nie jest fanatyczką. Bardzo rozsądnie tłumaczy, że skoro ja kupiłem cienki telewizor, to znaczy, że świat się zmienił i poszedł do przodu – wspomina kontakt z panią inspektor „nawrócony” gospodarz. Za namową Rambo wybudował piękną budę, a kucykowi wreszcie skrócił kopyta. Tak jak być powinno. – Ach, pech, że mężatka, za taką kobietą poszedłbym w ogień! – przyznaje ze śmiechem.
Gdy trzeba, jest bezkompromisowa. Na przydomek Rambo zapracowała w naprawdę trudnych warunkach. Jest mistrzynią wiejskich interwencji, których wielu młodych inspektorów boi się, jak ognia. Na wsiach sporo się zmienia, jednak podejście do zwierząt wielu gospodarzy ma dawne. To tylko pies, mówią. Nie rozumiejąc, że jest to żywa istota, która odczuwa zimno, głód, brak wody i razy, jakie często spadają na kark spod pijanej ręki. Akcje specjalne, bo tak chyba można je określić, Patrycja ma w małym palcu. Nie krzyczy, tylko wyjaśnia. Edukuje, zamiast straszyć, dając szansę na poprawę nawet tam, gdzie na pozór nie widać nadziei. Mocna, nieugięta i konsekwentna, po zamknięciu drzwi ukojenia szuka w sztuce. Malarstwo staje się dla niej drogą do równowagi, w której za każdym pociągnięciem pędzla odnajduje ciszę. Z niej czerpie energię, by następnego dnia walczyć o los niemych zwierząt. W błocie, w brudzie, w deszczu i we mgle, wierząc, że sercem da się przepiłować kraty beznadziei, nawet tylko po to, aby skulony ogon znów zaczął merdać z radością.