Together Magazyn » Aktualności » Tata na całego

Tata na całego

Jest pewien, że czułość przystoi mężczyźnie. Bardzo mu z nią do twarzy, gdy każdego dnia z uśmiechem przygląda się swoim dzieciom. Nie zastanawiając się nad doskonałym planem czy receptą na szczęścia, która dla każdego człowieka ma zupełnie inny wymiar. Jak tatuaże, będące zwierciadłem spełnionych oczekiwań, płomiennych wizji i wspomnień, które chcemy przy sobie zatrzymać. System to przede wszystkim wartości – przekonuje Radosław Błaszczyński, ojciec, mąż i właściciel studia tatuażu Sztorm. Wtedy być rodzicem, brzmi naprawdę dumnie.

Alternatywny tata?

Raczej subkulturowy. W czasach, w których się wychowywałem, nie rządziła alternatywa w blokowiskach. Młodość płynęła w rytmie londyńskich klimatów muzycznych.

Wtedy znienacka dorosłości nadszedł czas?

Bardzo szybko udało się to połączyć. Po skończeniu liceum trafiłem do pracy w korporacji. Na stanowisku przedstawiciela handlowego chodziłem po sklepach i z uśmiechem przyklejałem naklejki. Dorosłość przyszła szybciej, niż można było się spodziewać.

Z niekiełznanej wolności w korpo okowy?

Życie w subkulturach nauczyło mnie pewnej konsekwencji i kreatywności. Stając się poważnym (śmiech) człowiekiem, widziałem, że pracodawcy w kolejnych miejscach bardzo te umiejętności doceniają. Po 5 latach dla browaru Lech awansowałem na stanowisko kierownika regionu. Potem brałem udział w otwarciu głównego i największego Tesco w Krakowie. Po dwóch latach pracy w hipermarkecie, z 30-osobowej kadry kierowniczej zostało nas kilkoro. Zahartowało mnie to i wiele nauczyło. Bardzo dobrze wspominam tamten czas.

Jak do tego doszło, że metą kariery okazały się tatuaże?

Jestem urodzonym krakowianinem, dopiero od niedawna mieszkam na Pomorzu. Tato był marynarzem z wytatuowaną na ramieniu kotwicą, więc kontakt miałem od dziecka. Pewnego dnia, jako 15-latek, siedząc na ławce, pomyślałem, że fajnie byłoby – skoro świat ma coraz mniej granic – otworzyć studio tatuażu. Po latach plan się ziścił.

Rozsądne posunięcie dla faceta z rodziną u boku?

Rodzina była wtedy jeszcze niekompletna, bo tylko ja i moja żona – wspólniczka w interesach. Późno dojrzałem do decyzji o posiadaniu dzieci. Położyłem, jako dwudziestoparolatek swoje dwa, trzy „biznesy”. To, co robiłem wcześniej, po prostu zbankrutowało. Czułem, że bez wyższego wykształcenia, biegłego angielskiego, koneksji i znajomości nie zajdę wysoko w korporacjach. Znaleźliśmy z żoną niszę i doświadczenie z dużej firmy fajnie zaczęło się przekładać na biznes tatuatorski, który w tamtych czasach praktycznie nie istniał. W Krakowie w 2001 roku były dwa studia. Zaczynaliśmy od zera, w mieszkaniu i krok po kroku przez 17 lat udało nam się stworzyć całkiem sporą firmę. W Krakowie mamy trzydziestu tatuatorów, w Sztormie w Gdańsku – siedmiu. Oprócz tego edukujemy ludzi, czym jest dobry tatuaż, na łamach wydawanego przez nas od 2006 roku ogólnopolskiego miesięcznika o tatuażach, a także za pomocą międzynarodowego festiwalu tatuażu w Krakowie, na którym gościmy tatuażystów z niemal całego świata.

Trudny fach?

Nigdy nie tatuowałem, zajmowała się tym żona. Jej początki datują czasy, gdy nie trzeba było być artystą, czy umieć specjalnie rysować. Po dwóch latach praktyki i zadowolonych klientów wspólnie stwierdziliśmy, że to jednak nie to, co chcielibyśmy dawać ludziom. Brakowało nam podstaw, by dawać najwyższą jakość, dlatego po 2 latach zaczęliśmy zatrudniać specjalistów.

Mózg operacji i duch biznesu?

Jestem jedną z niewielu osób, która prowadzi studio i nie wykonuje tatuaży. Prawda jest stara jak świat – jeśli właściciel tatuuje, nie ma czasu zająć się firmą. Na palcach jednej ręki udałoby się wymienić wyjątki, którym się to udaje. Działając odwrotnie, spotykają się ze ścianą, ponieważ nie znają się na tatuażach. Lata w branży powodują, że ja coś o niej wiem, więc udaje mi się pozyskiwać szacunek tatuatorów i wszystko dość dobrze funkcjonuje.

Rodzinę i normalność też da się zobrazować na ciele?

Wyrazić siebie, podkreślić charakter, osobowość – na pewno tak. Normalność to pojęcie względne. 20 lat temu w Polsce ludzie wytatuowaniu uznawani byli za nienormalnych. Dzisiaj jest chyba tyle samo pokolorowanych, jak i nie. Patrząc jednak przez pryzmat współczesnych standardów, jesteśmy normalną rodziną. Jak każda inna. Życie jest życiem, a w modelu z obrazka nie słychać kłótni, nie widać nerwów i wylanych łez. Na dzieci zdecydowaliśmy się stosunkowo późno, mając 40 lat, w chwili, gdy uzyskaliśmy stabilność finansową. Z żoną, tą samą, z którą mam dzieci, jestem po rozwodzie i dwóch ślubach.

Miłość życia?

Mam nadzieję, że aż po grób (śmiech). Telewizja i internet pokazują piękny przekaz rodziny, odzierając ją z prawdy, która przecież dzieje się za drzwiami mieszkania. Zmęczenia, nieprzespanych nocy, kłopotów i zbyt małej ilości środków na koncie. To jest prawda i uważam, że najważniejsze jest skoncentrować się na danym momencie.

Przełomowym?

Kolejnym. Jednym z wielu, jakie splatają ludzkie historie. Mieszamy na wsi, otworzyłem Sztorm, mam cudowne 3-letnie bliźniaki. Żona uprawia ogródek i pomaga mi w firmie. Teraz jest pięknie, a bywało różnie.

Dorosłość przyniosła równowagę?

Nie sądzę. Przed nami jeszcze wzloty i upadki. Tak pewnie będzie do końca życia. Jak dożyjemy do 80 lat, wtedy będę mógł powiedzieć coś o stabilności. Jeśli chce się żyć, trzeba ryzykować. Czasami skutki są pozytywne, innym razem nie, ale najważniejsze to wyciągnąć wnioski i iść do przodu.

Kto dominuje w domu?

Oboje mamy specyficzne charaktery. Bywa, że szala przechyla się na moją stronę, ale żona zazwyczaj nie odpuszcza. Potrafi postawić na swoim, jest bardzo kreatywna. Do tego otwarta i ciepła, więc ludzie do niej lgną. Emanuje siłą i pozytywną energią. Tak się złożyło, że jest bardziej lubiana niż ja (śmiech).

Klimat tatuaży przynosicie do domu?

Uczę się zupełnie nowej rzeczy. Trzy lata temu zostawiłem swoją firmę i postanowiłem poświęcić się rodzinie.

Na jaką skalę?

Poświęcając czas dzieciom w pełnym wymiarze. Gdy urodziły się bliźniaki, zdecydowałem, że chcę żonie pomoc. Zależało mi, aby dzieci wychowywały się do okresu szkolnego na wsi i w ogródku. Miałem przykłady wielu rodzin, które zaczęły budować domy i trwało to tak długo, że dzieci zdołały dorosnąć, zanim posesje zostały wykończone. Postanowiłem, że lepszym pomysłem jest wynająć domek na wsi, dając dzieciom wiele radości i swobody. Otwarcie Sztormu było pretekstem, bo nie chciałbym, aby dzieci widziały, że uprawiam jedynie warzywa i owoce w ogródku. Wolałem pokazać, że mam pracę, ale łączę wszystko, co ważne. Moje 3-latki zabieram do Garnizonu, cieszą się, obserwując, czym się zajmuję i jest to niesamowicie twórcze. Taki potrzebny tata!

Co, gdy zderzą się w szkole z rodzinami opętanymi pogonią za sukcesem?

Przydadzą się sporty walki (śmiech). Tak na poważnie, to sam się zastanawiam. Piszę dla nich pamiętnik, w którym opisuję między innymi swoją pogoń za sukcesem. Postaram się także z nimi na ten temat rozmawiać z perspektywy 50-cio czy nawet 60-cio latka. To plusy i minusy decyzji o posiadaniu dzieci w wieku 40 lat. Jest stabilność finansowa i trochę mądrości życiowej, z pewnością większej, niż gdy miało się 20 lat. Minusem jest odrobinę mniej sił i za duże poczucie odpowiedzialności, które wbrew pozorom może przeszkadzać w wychowywaniu dzieci. Od jakiegoś czasu staram się znaleźć kompromis, równowagę potrzebną do pracy, dla rodziny i dla drobnych przyjemności. Sztorm stanowi dla mnie eksperyment.

Dlaczego?

We wszystko, co robiłem do tej pory, angażowałem się na 120 procent. Tu tego nie zrobię, ponieważ chcę mieć czas dla dzieci.

Bywa pan nadopiekuńczy?

Wydaje mi się, że nie. Chcę towarzyszyć dzieciom w ich życiu. Muszą iść swoimi drogami, a ja chciałbym z boku obserwować ich wybory. Gdy wpadną w dziurę, w jakąś przepaść, chcę podać rękę i nieco pomóc. Mam świadomość, że łatwo stać się nadopiekuńczym. Z drugiej strony nie wychowałem się w luksusowych warunkach i musiałem sobie często radzić sam, co spowodowało, że jestem tu, gdzie jestem.

Jednak subkultura to często popełniane błędy młodości.

Nie da się uchronić dzieci przed popełnianiem błędów. Podejmowane wybory i pewne decyzje bywają dobre i złe. Obserwuję wśród znajomych, że jeśli ktoś fajnie wychowuje dzieci, poświęca im czas, to okres buntu nie miewa dramatycznego przebiegu i przemija szybciej, wbrew założeniom. Jeśli w tym momencie będę miał dobry kontakt z dziećmi, a one wpadną w kłopoty, zdołam im pomóc.

Jest recepta na taki kontakt?

Bycie z dziećmi w zupełności wystarczy. Przeżywanie ich spraw, otwieranie im oczu na świat. Recepta nie istnieje, ponieważ każde dziecko jest inne. My rodzice również jesteśmy inni. Nie da się mieć klucza, czy ułożyć spraw we wspólny mianownik.

Kryzys nie dobija? Żałował pan utraconych na rzecz rodzicielstwa możliwości?

Kryzysy dosięgają każdego rodzica. Nawet jeśli kiedyś przez moment pomyślałem, jak inaczej mogło wyglądać moje życie, to wytłumaczyłem sobie fakty jednoznacznie. Dzieci są kolejnym doświadczeniem. Inne od medialnego przekazu, w którym cudownie jest być matką i ojcem. Wtedy nagle przychodzi proza życia i dostajemy obuchem w łeb. Szybko zorientowałem się, że znalazłem się w środowisku, otoczeniu swoich dzieci, w którym zyskałem nowe życie i doświadczenia. Gdyby ich nie było, żałowałbym. To kolejny, niesamowity okres w życiu. Jak ten, gdy nie wyobrażałem sobie, że przeprowadzę się gdziekolwiek z Krakowa. Ja, patriotyczny Krakus (śmiech).

Kotwica z ramienia taty pokazała azymut?

Ludzie z Trójmiasta kochają góry i Kraków. Dla nas jest dokładnie tak samo. Zastanawiałem się nawet, dlaczego oba miasta nie mają statusu partnerskich? Przecież doskonale się przenikają.

System kar i nagród pod pana dachem istnieje?

Jestem konsekwentny, natomiast nie stworzyłem takiego systemu. Staram się wyznaczać granice, które są nieprzekraczalne.

Serce nie mięknie?

Kiedyś usłyszałem fajną teorię. Wyobraźmy sobie, że w szkole jest dwóch nauczycieli. Jeden jest surowy, konsekwentny i dużo wymaga. Z reguły uczniowie za nim nie przepadają, wybierając drugiego – uśmiechniętego, spolegliwego, pobłażliwego, skorego do żartów, w super relacjach z uczniami. Gdy w szkole wybucha pożar, dzieci pobiegną po pomoc do tego zasadniczego. Do tego, od którego emanuje siła i zdecydowanie, a co za tym idzie, szansa na uratowanie, a nie wyłącznie dobra zabawa. W taki sposób wychowuję dzieci. Staram się być czuły, bo wiem, jakie to ważne. Pokazuję, że jestem silny, aby w razie kłopotów byli pewni oparcia, jakie we mnie mają.

Czułość przystoi mężczyźnie?

Myślę, że tak. To jeden ze stereotypów, z którym trzeba walczyć. Czułość mężczyzny do dzieci jest potrzebna. Jednocześnie miła i przyjemna. Mam szczęście, że w tym wieku stałem się rodzicem. Znajomi podkreślają, że 3-7 lat to najlepszy czas. Śpię w jednym pokoju z synem (z dzieckiem) – pytam, to przystoi? Odpowiadają jednogłośnie, że mam to robić jak najdłużej. Bierz buziaki, przytulaj, dopóki chcą. Czas mija szybko, więc niezależnie, że jestem zasadniczy i konserwatywny wyciągam wnioski z obserwacji. Pragnę budować relacje, a nie trzymać dzieci w klatce.

Plan na ich karierę jest?

Mój profesor z liceum mówił „nie wychylajcie się, nie stawajcie w pierwszym szeregu”. Zrozumiałem przekaz dopiero teraz. Żyć zwykle, normalnie. Mieć na zapłacenie rachunków i stabilizację w pracy oznacza już ogromny sukces. To kolejny kompromis, który zauważam. Nie możemy być byle jacy, na zasadzie „jakoś to będzie”. Bez planów i marzeń. Z drugiej strony nie powinny być wygórowane. Po co się zapętlać we własnej ambicji i nieosiągalnych celach?

Szczęśliwy człowiek?

Nie, bo definicja szczęścia jest sama w sobie trudna. To tylko słowa, a perspektywa z każdej strony bywa inna. Patrząc na siebie z boku, jestem bardzo szczęśliwy, ale przychodzi dzień, gdy się nic nie chce i zaczynam rozmyślać, że po co mi to wszystko, może za chwilę umrę, rozchoruję się.

Czego pan się boi jako ojciec?

Choroby. Na nią nie mamy wpływu.

Na ile wolności pan pozwoli? Tatuaże będą normą?

Świat się zmienia, ewoluuje, pędzi naprzód. Tatuaże w takiej czy innej formie będą istniały zawsze. Pozwolę im wybrać. „(Nie wiem, co zrobię)”. Szukam kompromisu i to nie tak, że moje dzieci, mieszkając na wsi, nie zderzą się z tym, co niesie cywilizacja. Nie obejrzą bajki, nie zagrają w playstation i nie dowiedzą się, co to iphone i tablet. Tak nie zamierzam. We wszystkim trzeba wyznaczać granice lub pozwalać decydować. Godzina grania czy oglądania bajki? Najlepiej wtedy wspólnie spędzić czas. To źle, jeśli te narzędzia staja się tylko i wyłącznie pretekstem do zyskania czasu dla siebie, schowaniem się czy ucieczką przed dziećmi, a to się zdarza.

Środki będa niezbędne.

Nie lubię hipokryzji i zdaję sobie sprawę, że pieniądze pomagają w życiu. Mam stabilność finansową i jakiś portfel, więc na dzień dzisiejszy jestem w stanie zainteresować ich podróżami, wycieczkami czy byciem w ciekawych miejscach. Odwiedzamy z żoną wystawy i pikniki. Pozwalamy na interakcję z ludźmi. Studio tatuażu, które otworzyłem, z pewnością poszerzy ich horyzonty. Tatuatorzy to otwarci, artystyczni ludzie i mając z nimi kontakt, ich głowy się otworzą. Tego bym chciał. Co z tym dalej zrobią, czas pokaże. Życie należy do nich.

Jaki najpiękniejszy komplement usłyszał pan z ust dzieci?

Dopiero zaczynają mówić, ale „dziękuję ci tato” dotyka serca. Wystarczy za cały świat.

5/5 – (1 głosów)