Hala Targowa w Gdyni, a tam mała, czarna przyczepa, zastawiona drewnianymi figurkami i napisami. W niej – z pochyloną nad wyrzynarką głową siedzi młody mężczyzna. Na kolanach trzyma małego, rudego kundelka. Spod rąk mężczyzny wychodzą drewniane cudeńka, każde inne i jedyne w swoim rodzaju. Jego uwagę od pracy odciągają jedynie podchodzący do przyczepy ludzie. Uśmiecha się do nich serdecznie, ale na jego twarzy widać wymalowaną nieśmiałość. Dopiero po chwili wzrok przykuwa coś innego, to umieszczona na ladzie puszka, a nad nią podpis „Zbieram na protezę nogi”. Poznajcie Rafała Nachtygala – człowieka, od którego można uczyć się odwagi, pokory i wiary w lepsze jutro.
Ostatnio zrobiło się o Panu głośno…
Mam nadzieję, że to z powodu moich prac, a nie tylko wypadku (śmiech). Dwa lata temu, kiedy wracałem z pracy, samochód, którym jechałem, czołowo zderzył się z tirem. Policja twierdziła, że musiałem przysnąć za kierownicą, a ja wiem, że nie przysnąłem. Trzy razy mnie reanimowano, ale jakimś cudem przeżyłem. Miałem zmiażdżony cały bok. Finał jest taki, że w wypadku straciłem nogę i staw w ręce.
Mimo wszystko dziś się Pan uśmiecha. Dla wielu osób podobny wypadek oznaczałby koniec świata. Jak Panu się udaje zachować optymizm?
Po wypadku moje życie bardzo się zmieniło. Owszem, nie mam nogi, ale nie wszystko jest takie złe. Zacząłem zauważać bardzo wiele rzeczy. Już nie gonię za pieniędzmi. Wcześniej pracowałem jako monter systemów przeciwpożarowych. Dziś nie jest to już możliwe, wszak jak biegać po dach z protezą? (śmiech). Moje życie to właściwie była praca, praca i jeszcze raz praca, i tak od rana do wieczora. Teraz żyję spokojniej. Kiedyś moim hobby było rzeźbienie, teraz to hobby stało się pracą. Nie stresuję się, nawet gdy zdarzy mi się nie wyrobić z jakimś zamówieniem. Okazuje się, że wszystko można załatwić i to bez nerwów. Staram się cieszyć życiem, wcześniej nie było na to czasu. Spotkało mnie też coś pięknego. Poznałem wspaniałą kobietę, malarkę. Zaakceptowała mnie takiego, jakim jestem, jej córka również. Dużo nas łączy, czasami pomaga mi w mojej pracy – rysuje niektóre wzory, które ja następnie wycinam.
Dużo czasu zajęło Panu otrząśnięcie się po tym, co Pana spotkało?
Na początku nie wyobrażałem sobie siebie w tej sytuacji, ale powiem szczerze, że wcale nie jest tak strasznie. Można się pozbierać, wystarczy chcieć. Niektórzy twierdzą, że bardzo szybko się pozbierałem. Nie chodziłem do żadnych psychologów, wszystko poszło jakoś tak normalnie, sam nie wiem do końca jak (śmiech). Zawsze wychodzę z założenia, że jeśli mam na kogoś liczyć, to muszę liczyć na siebie. Musiałem wziąć się w garść. Taką mam naturę. Gdybym siedział i nic nie robił, dopiero wtedy bym zwariował. Pierwszy miesiąc po wypadku, kiedy wróciłem do domu i wszyscy nade mną skakali, nawet mi się podobało, ale później już miałem dość (śmiech). Musiałem zacząć coś robić, bo nie dawałem już sobie rady z bezczynnością. Jestem z natury uparty. Moja mama mówi, że jak sobie coś wbiję do głowy, to nawet młotkiem nie da się tego wybić. To taka moja wada, chociaż w obecnej sytuacji – jednak zaleta.
Teraz też Pan wbił sobie coś do głowy i postawił przed sobą cel?
Owszem. Chcę mieć nową protezę, bo ta, którą mam z Narodowego Funduszu Zdrowia, jest po prostu straszna. Widać, że to drewno zalane gumą. Jest niewygodna, noszę ją tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę. W niej nie można chodzić po schodach czy jeździć na rowerze… Postanowiłem, że zarobię na lepszą. Na początku chciałem zrobić to sam, ale szło to strasznie powoli. W końcu wystawiłem puszkę. Taka proteza kosztuje niemało, bo 47 tysięcy złotych, ale jak się uprę, to na pewno się uda!
Jak ludzie reagują na cuda, które wychodzą spod Pana ręki?
Na początku, gdy sprzedawałem swoje rzeczy, ludzie nie chcieli wierzyć, że robię je sam. Wtedy zrobiłem przyczepę, w której pracuje i każdy może to zobaczyć. Teraz już nikt nie ma wątpliwości (śmiech). Słyszę naprawdę dużo miłych i ciepłych słów. Szczególnie sobie cenie pozytywne słowa skierowane do mnie od starszych ludzi. Oni już przecież tyle w życiu widzieli, a moje prace czasami ich zaskakują. To dla mnie naprawdę miłe. W okresie świątecznym miałem dużo zamówień i ludzie byli bardzo życzliwi. Robiłem chyba wszystko: aniołki, szopki, renifery, dzwoneczki, Mikołaje… Ludzi mieli przeróżne życzenia i praktycznie zawsze byli zadowoleni. A jeśli nie, to chciałbym skorzystać z możliwości i przeprosić za wszelkie opóźnienia, czasem trudno mi połączyć pracę z rehabilitacjami. Dziękuję też wszystkim za wyrozumiałość, bo z nią także spotykam się nad wyraz często!