Mówimy o nich „bracia mniejsi” i trochę podświadomie dzielimy na dwie kategorie. Przyjaciół, którymi opiekujemy się w domu, i zwierzęta gospodarskie, których rolą jest ciężka praca i smutny finał u kresu żywota. Z potrzeby pomocy w Bojanie powstało Rogate Ranczo – jedyne przytulisko na Pomorzu, w którym skrzywdzone zwierzęta odzyskują blask.
Z potrzeby serca
– Zwierzęta gospodarskie czują, kochają i potrafią przyzwyczaić się do człowieka – opowiada historię Rogatego Rancza Patrycja Wołowicz, kierownik przytuliska dla zwierząt gospodarskich i inspektor do spraw ochrony zwierząt. Traktowane w kategorii „na patelnię”, mają w sobie pokłady emocji i przywiązania. Dostrzegli je przedstawiciele stowarzyszenia OTOZ Animals, którzy postanowili zmienić proces panujący na polskich wsiach. Codziennością jest tutaj krowa przywiązana na łańcuchu i świnia trzymana w klatce, która nigdy nie widziała nieba, bez troski i odpowiedzialności, jaką powinien ponosić właściciel. Okrutny oprawca, który nie zdaje sobie sprawy, co znaczy dobrostan zwierząt. Odbierane, często w asyście policji, trafiają do raju, gdzie trawa latem jest zielona, żłób pełen, a ręka człowieka staje się oczekiwaną nagrodą.
– Pomysł zakiełkował w trakcie interwencji – wspomina Patrycja. W pracy mierzy się z krzywdą i brakiem człowieczeństwa. – Wiedziałam, że powinniśmy stworzyć miejsce, w którym zwierzęta będą mogły wrócić do normalności i zaufać człowiekowi. One, tak jak my pragną żyć. Wiem, po co są hodowane, jednak zależy mi, aby dożyły w godziwych warunkach, nietraktowane wyłącznie jako kilogramy – dodaje.
Stadko z charakterem
Pierwszymi lokatorami rancza były konie. Ciężkie, zimnokrwiste, przywiązane na łańcuchach w oborach, po kolana w odchodach. Uratowane zyskały skrzydła i nowych opiekunów, którzy zakochali się w nich od pierwszego wejrzenia. Po 4 latach na terenie przytuliska znajduje się setka różnych zwierząt. Pasą się krowy, kozy, owce i świnie, których zachowanie przyprawia o uśmiech.
Na 3 hektarach łąk i pastwisk zwierzęta są wolne. Same decydują o wejściu do obory i stajni, spoglądając przez płot na pracowników i wolontariuszy, którzy przy takim stadzie mają ręce pełne roboty. W zespole są pracownicy fizyczni, których zadaniem jest „obrabianie” zwierząt. Ich dzień zaczyna się o 7:00 rano karmieniem, wyprowadzaniem i wyrzucaniem obornika. 0 8:00 przychodzą osoby zajmujące się karmieniem królików, drobiu, kóz, owiec, świń, krów i koni. Wolontariusze odpowiadają za kosmetykę i pielęgnację.
– Tam jest najwięcej kochania. Szczotkowanie, czyszczenie nieufnych zwierząt. Mozolna praca od podstaw, by przekonać zwierzę gospodarskie, że człowiek jest dobry, ręka nie bije, a karmi i głaszcze – tłumaczy Patrycja Wołowicz.
Historie z happy endem
W Rogatym Ranczu każda historia ma szczęśliwe zakończenie. Stowarzyszenie nie kupuje zwierząt, więc mieszkańców na czterech kopytach przywiodły tu smutne koleje losu i ludzka głupota.
– Inspektorzy sprawdzają, jak przedstawia się na miejscu sytuacja. Jeśli dobrostan jest zachwiany, a zwierzę ma znamiona niehumanitarnego traktowania, jest odbierane właścicielowi. Na rancho trafia ono pod opiekę weterynarza, a po zakończeniu leczenia pod czujne oko opiekunów. Ostatnim etapem jest adopcja. Ważna, ponieważ dzięki niej mamy miejsce, by pomagać kolejnym zwierzętom – tłumaczy. Z tą bywa różnie. Dlatego inspektorzy weryfikują zainteresowanych w najdrobniejszym szczególe. Uratowane i ufne rogate zwierzaki to łakomy kąsek dla ludzi, których intencje kończą się w garnku z przyprawami.
– Co by się stało, jakbym powiedział, że uciekło? A może oddałem koledze? Na szczęście sytuacje są automatycznie weryfikowane przez inspektorów, dlatego żadna niestworzona historia nie przejdzie – podkreśla Patrycja Wołowicz. Zwierzęta gospodarskie mają jasne przeznaczenie, dlatego adopcji jest znacznie mniej, niż w przypadku kotów i psów.
Reguły adopcyjnej gry pozwalają przekonać się obu stronom, czy decyzja jest słuszna. Podczas wizyt na ranczo poznają zwierzaka i upewniają się, czy są w stanie sprostać odpowiedzialności przez kolejne lata.
Praca z misją
Praca na ranczo zmienia. Uczy powściągania emocji, które są najgorszym doradcą w trakcie interwencji. U bram gospodarza nie liczą na ciepłe przyjęcie. Krzyki, wyzwiska i próby rękoczynów, z tłumaczeniem, że to słuszne. To trudna rola stać się dla nich dobrym policjantem. W przypadku zwierząt gospodarskich inspektorów wspiera policja, ponieważ głodni mieszkańcy obory stanowią majątek i mają wymierną wartość dla bezwzględnego gospodarza. Psa oddają łatwiej, bo przecież zaraz znajdzie się kolejny, który trafi na metrowy łańcuch, mając za zadanie być wychudzonym, żywym alarmem od szczeniaka, więc dla inspektorów praca zaczyna się od nowa.
Autor: Dagmara Rybicka