Renoma

Czy renomowane szkoły są gwarancją świetlanej przyszłości? Takie przekonanie ma wielu z nas, starając się zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby latorośl trafiła do najlepszej placówki – jeśli nie w Polsce, to przynajmniej w mieście. Pojawia się zasadnicze pytanie – czym faktycznie jest ta renoma i jakie czynniki mają na nią wpływ? Gdzie kończy się skuteczny marketing, a dzieje się uczciwa edukacja u podstaw, oraz co tak naprawdę wyznacza sukces?

Statystyki nie kłamią

Taką pewność miał tata koleżanki mojej córki, który na każdej wywiadówce znajdował grono zwolenników, jak gąbka chłonących dane, badania i opinie dotyczące liceów w Trójmieście. Mocno zaangażowany wyciągał wnioski i porównywał je z pozostałym województwami, zastanawiając się głośno, jak Karina poradzi sobie w Warszawie.

Druga grupa rodziców, stojąc jakby w opozycji, traktowała sprawę z przymrużeniem oka, oceniając tego tatę jako nieszkodliwego „wariata”. Padały głosy, że jeśli ktoś chce się uczyć, zrobi to wszędzie – niezależnie od tego, czy szkoła ma renomę. Trudno nie przyznać, że sporo w tym racji, ponieważ wszystko w rękach ucznia. Nawet, jeśli ten ma tylko 15 lat.

Niby wszystko proste, ale …!

Świadectwa, a gdzieniegdzie jeszcze egzaminy, to poprzeczka, która przed nastolatkami zawieszona jest bardzo wysoko. Z nią muszą się zmierzyć w pierwszym etapie wyścigu o lepsze jutro, pewną przyszłość i stabilizację, której chyba każdy rodzic sobie życzy. Poszczególne szkoły, wyznaczając próg, mają nadzieję, że w danym roku jej szeregi zasilą najlepsi z najlepszych, więc niesiony kaganek oświaty stanie się dla nauczyciela czystą i niczym niezmąconą przyjemnością.

Tak się rzeczywiście dzieje, bo ekstremalnie ustawiony próg już na starcie sprawia, że część kandydatów się poddaje. W obawie przed porażką i blamażem wśród rówieśników młodzi szukają szkoły, która może renomowana nie jest, ale na tyle dobra, że do matury i na wymarzone studia przygotuje.

Lista asów

Wielu świadomych próbuje inaczej. Od początku stawia na edukację wśród najlepszych – tam gdzie olimpijskim laurom nie ma końca. Dowodem, że to dobra metoda, jest gdyńska Szkoła Podstawowa numer 18, od dawien dawna uznawana za kuźnię talentów, przepustkę do najlepszego ogólniaka i studia na prestiżowej uczelni. Rozmawiając z rodzicami, nietrudno odnieść wrażenie, że tu uczy się elita, a przynależność do „zaklętego” kręgu z pewnością okaże się pomocna nawet dla średniaka. Absolwent 18-ki niemal z automatu ląduje najpierw w pobliskim gimnazjum nr 24, a potem kontynuuje naukę w III LO – szkole uważanej za wzorcową na terenie całego kraju, o czym świadczy ilość przyjezdnych uczniów, zamieszkujących w komfortowej bursie.

– Gorąco przekonywałem córkę, aby złożyła podanie do gimnazjum przy „Trójce”. Histerię, że się tam nigdy nie dostanie, kwitowałem potrzebą zdobywania doświadczenia, otarcia się o egzaminy i rywalizację. Nie odpuszczałem i w końcu udało mi się ją namówić. Pierwszego dnia testów wróciła rozdygotana jak galareta, a z jej relacji wynikało, że na starcie stanęły same asy. Geniusze, laureaci ogólnopolskich olimpiad przedmiotowych i dzieci z placówek dyplomatycznych – opowiada Marcin, tata Ewy. – Spokojnie, przesadza pewnie – pomyślałem, bo uważnie obserwowałem poczynania córki w „18” i miałem poczucie, że może się to udać. Poziom nauczania w tej placówce był wysoki, co nie raz udawało się zauważyć w konfrontacji z dziećmi z innych szkół – dodaje.

Ewa trafiła na listę rezerwowych. W dniu ogłoszenia wyników Marcin uważnie słuchał tego, co wzajemnie radzą sobie rodzice. Po powrocie do domu zażądał, by żona nazajutrz zweryfikowała pracę z języka polskiego, bo najprawdopodobniej ta została źle oceniona, a poprawa ilości punktów gwarantowałaby córce miejsce.

Po złożeniu odwołania Ewa, w towarzystwie mamy, została zaproszona, aby wraz z komisją zweryfikować pracę. Tu pojawiły się kontrowersje, których żadna z nich nie była w stanie sprostować – pomimo dyplomu filologii polskiej, posiadanego przez rodzicielkę. Pierwsza odpuściła Ewa, mówiąc, że wcale tu chodzić nie chce, bo zamiast sztywno wkuwanych regułek woli porywy czytelnicze, które nawet w klasyce fundowała polonistka z podstawówki.

Dostał się za to Alek, który od przedszkola wiedział, że tu właśnie spędzi młodość – jak mama, ojciec i babka. Początkowo tryskał humorem, skrzydła jednak zaczęły podcinać sprawdziany, których wyniki miewał mocno średnie. Działo się to ku niezadowoleniu kadry nauczycielskiej, preferującej grupę młodych naukowców, z których w ich pojęciu „będą ludzie”. I ceniącej statystyki pełne zwycięstw w olimpiadach, a co za tym idzie, miejsca w najbardziej prestiżowych uczelniach na świecie – sprawiające, że szkołę wręcz wyprzedzała jej renoma.

A gdyby przyjąć, że renoma to mit?

Można, choć z wielkim trudem. Próba samobójcza Alka wstrząsnęła rodziną. Dopiero specjalista wyciągnął z chłopca, że ten sobie nie radził, nikt go nie lubił, niczego nie wygrywał i na każdym kroku słyszał, że obniża „słupki dumy”. Starał się jak mógł, a gdy nie dawał rady, zainspirowany przez podobnych kolegów, zaczął eksperymentować ze wspomaganiem. Najpierw tym dostępnym w aptece, potem z amfetaminą kupowaną z kieszonkowego. Zmiana szkoły wyszła mu na dobre – odnalazł sportową pasję, zdobył pierwszy medal i na apelu występował jako bohater. Nawet taki z naciąganą czwórką z fizyki.

Zupełnie inaczej do sprawy podeszła Karolina. Wyśmienita uczennica, której przyszłość zaplanowana była od przedszkola. Najpierw sportowa podstawówka, w której poziom nauczania był wysoki, potem gimnazjum, a na końcu międzynarodowa matura w jednej z najlepszych szkół w kraju. Szło jak z płatka, mimo że każdy, kto ją znał, miał wrażenie, że coraz bardziej zamyka się w sobie, stając obok normalnego życia. Uśmiechnięta, pomocna, zawsze przygotowana, spędzała przerwy z nosem w wyświetlaczu telefonu, raz za razem szukając okazji na wyprzedażach z ubraniami. Kupowała tony produktów, co początkowo było powodem do dumy i radości rodziców, później jednak nasiliło ich niepokój. Po celująco zdanej maturze odnalazła się dopiero na piątym kierunku studiów. Pytana o ocenę uważa, że to system i statystyki tworzą renomę. W jej pojęciu natomiast celem szkoły jest uczyć, a nauczyciel powinien być pasjonatem, który zaraża wiedzą. Przecież co trudnego jest w prowadzeniu lekcji dla tych, którzy mierząc wysoko dobrze trafili, więc chcąc się utrzymać zrobią wszystko, niezależnie od ceny?

Prywatna kontra publiczna

To kolejny rodzicielski dylemat – szczególnie pokolenia wychowanego na kinematografii, w której amerykański absolwent prywatnej szkoły odbierał wyłącznie to, co najlepsze. Tak, wiele się w Polsce zmieniło, ale jak przyznają nauczyciele, początki były trudne. W szkolnych ławach lądowały dzieci majętne, którym nie w głowie była nauka. Rodzic płacił „zachodnie” czesne i oddychał z ulgą, że ktoś ten olej jednak wleje.

Dziś jest inaczej. Oferta proponowana przez niepubliczne placówki umożliwia rozwój, bez którego trudno zawalczyć o sukces. Dbałość o poziom nauczania, autorskie programy i wyselekcjonowana kadra naukowa sprawiają, że nauka, zaczynając już od przedszkola, staje się przygodą.

Podobnie jest w wielu publicznych szkołach, którym daleko do medalu w rankingach, jednak pełne zapału podejście dyrekcji doprowadza do miejsca, w którym dziecko lubi być i przyjmuje każdą kolejną lekcję jako miłe, a co najważniejsze – twórcze doświadczenie.

Oceń
Szanowni Państwo,
Together Magazyn

W dniu 25 maja 2018 r. weszło w życie Rozporządzenie o Ochronie Danych Osobowych (RODO), czyli Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE. Jego celem jest unowocześnienie oraz ujednolicenie regulacji dotyczących ochrony danych osobowych obowiązujących na terenie Unii Europejskiej.

Niezbędne pliki cookies

Aby strona działała poprawnie pliki cookie powinny być włączone przez cały czas.

Pliki cookie innych firm

Włączenie tych plików cookie pomaga nam ulepszać naszą stronę.