O Francji marzyła od zawsze. Ten kraj w niewytłumaczalny sposób skradł jej serce, kiedy była jeszcze nastolatką. Z marzeniami bywa różnie, ale marzenie Izabelli o Francji udało się spełnić, a wraz z nim ruszyła lawina kolejnych. Jak wygląda życie w kraju słynącym z miłości, jak wychowuje się tu dziecko i czy Francuzi bardzo różnią się od Polaków? O tym wszystkim opowiada Iza, autorka bloga „Moja Alzacja”.
Francja stała się Twoim domem. Tu założyłaś rodzinę, urodziłaś córeczkę. Zawsze chciałaś zamieszkać właśnie tutaj?
Moje życie we Francji to historia wielkiego marzenia. Wszystko zaczęło się jeszcze w czasach ogólniaka. Chodziłam do liceum im. Sempołowskiej w Warszawie, a szkoła ta była znana z profilu francuskiego. Jako 17-latka odkryłam, że ta Francja coraz bardziej mnie do siebie przyciąga. To było takie abstrakcyjne i niewytłumaczalne zadurzenie (śmiech). Uczyłam się języka, Francja była mi bliska, ale tak naprawdę nie było jednego konkretnego powodu, dlaczego tak ją pokochałam. Odmiennie do nastoletnich miłości, ta miłość nie wygasła. Przez następne paręnaście lat Francja cały czas wierciła mi dziurę w brzuchu. Cały czas była moim niespełnionym marzeniem. Przyjeżdżałam, zwiedzałam, ale to było za mało. Marzyłam o tym, aby tu zamieszkać. Robiłam różne próby, miałam kilka podejść, ale niewiele z tego wychodziło. Pewnego lata, podczas 2-tygodniowego wyjazdu pod Paryż, spotkałam miłość mojego życia – dziś jest on moim mężem. Poznaliśmy się przez naszych wspólnych znajomych. Przez te dwa tygodnie, które byłam we Francji, spędziliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Kiedy wyjeżdżałam, już rozmawialiśmy o małżeństwie. Odwiedzaliśmy się, codziennie przez długie godziny rozmawialiśmy przez Skype’a i po trzynastu miesiącach rzeczywiście wzięliśmy ślub. Tak spełniło się moje marzenie. Zamieszkałam we Francji.
Jak się wychowuje dzieci we Francji? Dostrzegasz różnice między Polską a Francją?
Zdecydowanie. Zacznę od tego, że urlop macierzyński we Francji trwa 16 tygodni. Jest to urlop obejmujący sześć tygodni na koniec ciąży i dziesięć tygodni po urodzeniu dziecka. To jest taki standardowy urlop. Oczywiście może być on nieco dłuższy, ale to zależy od tego, ile masz dzieci, czy to jest ciąża pojedyncza czy mnoga. Standardem jest jednak te szesnaście tygodni. W żłobkach jest mnóstwo takich 2,5-miesięcznych bobasów, jednak ja nie wyobrażałam sobie tak szybko oddać maluszka pod czyjąś opiekę. To absolutnie nie wchodziło w grę. Dlatego ze swoją firmą ustaliłam, że wydłużę swój urlop. Byłam z Polą przez sześć miesięcy. Dodam tutaj, że przedłużenie macierzyńskiego nie jest takie proste. Owszem, można umówić się ze swoją firmą, że zostaniesz dłużej w domu z dzieckiem, ale ten okres między końcem macierzyńskiego a powrotem do pracy to jest po prostu bezpłatny urlop. W moim przypadku zawieszono nawet mój kontrakt, więc ten czas z dzieckiem absolutnie do niczego mi się nie wlicza.
We Francji często można usłyszeć o „zimnym chowie”. Ideały rodzicielstwa bliskości nie mają tutaj zbyt wielu wielbicieli. Karmienie na żądanie, lulanie malucha do snu czy częste wstawanie do dziecka w nocy to są rzeczy, których Francuzki na ogół nie praktykują albo starają się jak najbardziej zminimalizować. Małe dzieci mają się jak najszybciej przystosować do samodzielności. Karmienie piersią we Francji również jest raczej rzadkością. Kiedy urodziłam moją córkę, to w swoim otoczeniu, nie miałam ani jednej mamy, która by karmiła. Moja szefowa wręcz z niedowierzaniem pytała, czy ja naprawdę karmię dziecko piersią i pytała, po co się tak męczę. Tłumaczyła mi, że ona wychowała dwójkę i żadnego dziecka nie karmiła piersią. W tym wszystkim jest też pewien dysonans. Chociaż Francuzki karmią bardzo rzadko, to samo karmienie tutaj nikogo nie szokuje. Kiedy byłam z Polą poza domem i musiałam ją nakarmić, nigdy nie spotkałam się z jakąś negatywną reakcją. Wręcz odwrotnie, zazwyczaj oferowano mi pomoc.
Czy Francuzi bardzo różnią się od Polaków?
Dostrzegam pewne różnice. Wydaje mi się, że Francuzi są bardzo pewni siebie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Mają rozbudowaną świadomość swoje wartości. Porównując Polaków i Francuzów, to nasi rodacy bardzo często są zakompleksieni czy niepewni. Niby cenimy swoje, ale jednak to, co zagraniczne wydaje nam się lepsze. Francuzi są autentycznie dumni ze swojej kultury, tradycji i z tego, że są Francuzami. Uważam to za bardzo pozytywną cechę, chociaż z tego też pewnie poniekąd wynika ich hermetyczność. Nie przepadają za tym, co jest inne. Uważają, że to, co jest francuskie, jest najlepsze.
Czy w tradycjach, sposobach obchodzenia świąt dostrzegasz wiele różnic między naszymi kulturami?
Różnic jest całkiem sporo. W ubiegłym roku dzień 1 listopada spędziliśmy z moim mężem w Polsce. Dla mnie to bardzo rodzinne święto. Spotykamy się wszyscy razem, idziemy razem na cmentarz, a później tradycyjnie wpadamy do cioci Tereski na herbatę (śmiech). Dla mojego męża wszystko, co wiąże się z tym świętem w Polsce, było zupełnie nowe. We Francji nikt nie chodzi na cmentarze, a jeśli już to bardzo rzadko. Nie spędza się 1 listopada rodzinnie, właściwie wcale nie obchodzi się tego święta. We Francji jest też znacznie mniej świąt religijnych. Tutaj religia nie odgrywa tak ważnej roli, jak w Polsce. Wiara jest domeną jednostki, każdy raczej sam organizuje sobie tę własną przestrzeń religijną. Nie ma takiej świadomości narodowej, że wszyscy ubierają choinkę. Z drugiej strony Francja ma zaplecze katolickie, więc wiele elementów religijnych jednak się pojawia. Na pewno jest szał zakupów świątecznych, i to na taką samą skalę jak u nas. Są też przepiękne jarmarki bożonarodzeniowe. To jest bardzo ciekawe, bo z jednej strony religia jest taką sferą prywatną, a jednak jarmarki cieszą się tutaj ogromną popularnością. Ta sfera świąteczna mimo wszystko wpływa na życie ogólne. We Francji natomiast bardzo hucznie obchodzi się święto, którego u nas nie ma. Na początku lutego świętuje się Dzień Naleśnika. Każdy Francuz smaży naleśniki. Jest to taka zabawna tradycja, która ma się tutaj naprawdę bardzo dobrze. To święto obchodzi się podobnie jak Walentynki. Na witrynach sklepowych wszędzie są naleśniki. Na głównych wystawach eksponowane są mąki, mleko czy gotowe ciasto, wszystko, co wiąże się z naleśnikami (śmiech).
Czy było coś, co trudno było Ci zaakceptować po przeprowadzeniu się do Francji?
Przeprowadzając się tutaj byłam pewna, że zamieszkanie we Francji jest naturalną koleją mojego życia. Przecież zawsze o tym marzyłam. Wydawało mi się, że już poznałam ten kraj, więc nic nie powinno mnie zaskoczyć. Okazało się jednak, że bardzo się myliłam. Rzeczy, które mnie zaskoczyły było sporo. Niektóre były zabawne, niektóre uciążliwe, a niektóre po prostu inne. I to mnie na początku totalnie przytłoczyło. Z takich codziennych spraw to posiłki we Francji. Tutaj są one absolutnie święte. Oznacza to, że jak zwiedzasz sobie miasto i jest godzina 13 i nie jesteś głodna, a lunch chcesz zjeść o 15, to po prostu go nie zjesz. Chyba że w McDonaldzie. Żadna restauracja ani bistro nie serwuje posiłków po godz. 14. Nie było to dla mnie oczywiste na początku. Kolejna sprawa. Jest godz. 12 i masz porę lunchową i przerwę w pracy. Idziesz sobie na miasto i chcesz np. wysłać coś na poczcie. No i niestety, tego też nie zrobisz. Między godz. 12 a 14 poczty, banki i urzędy są zamknięte, więc niczego nie załatwisz. Oczywiście gdzieś jedna poczta może być otwarta, ale żeby z niej skorzystać, trzeba o tym wiedzieć. Musiałam obserwować Francuzów i uczyć się od nich radzenia sobie z tym innym światem. Jak się o tym opowiada, to jest to nawet zabawne, ale jak masz coś pilnego do załatwienia, i nie możesz tego zrobić, to naprawdę się wkurzasz. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim nauczyłam się odnajdywać w tej rzeczywistości. (śmiech).
Wychowujesz dziecko w duchu polskim, nie unikasz czułości ani bycia ciepłą mamą. Spotkałaś się z krytyką, Francuzi zwracają na to uwagę?
W żłobku panie bardzo ciepło mnie traktują. Kiedy oddałam Polę do takiej placówki, to właśnie dyrektorka podpowiedziała mi, że we francuskim prawie jest zapis, zgodnie z którym w ciągu dnia przysługują mi dwie przerwy po 30 minut na karmienie dziecka. Żłobek Poli jest bardzo blisko pracy, więc skorzystałam z tej opcji. Spotkałam się z dwiema reakcjami. Moi przełożeni patrzyli na mnie z wyrzutem i zupełnie nie rozumieli, o co mi chodzi. Nie dość, że wydłużyłam urlop macierzyński, to teraz jeszcze wymyślałam coś z karmieniem. Za to w żłobku czułam, że jestem bardzo ciepło odbierana przez opiekunki. Były dla mnie zawsze wyjątkowo miłe, jakby doceniały i rozumiały, dlaczego karmię Polę piersią. Zdarzyło się też kiedyś, że usłyszałam od sąsiadki, że nie mam co się dziwić, że Pola ma problemy ze spaniem, skoro ciągle ją lulam (śmiech).
Za co pokochałaś Francję?
Za język, za przepiękne krajobrazy, za cudowną kuchnię, za ludzi i oczywiście za moją wspaniałą rodzinę. Wystarczy tu przyjechać. Naprawdę łatwo pokochać ten kraj.