Żywienie małych dzieci jest z kilku powodów szczególnie ważne. Po pierwsze z uwagi na kluczowe znaczenie pierwszych 1000 dni życia małego człowieka dla jego rozwoju i zmniejszenia ryzyka wystąpienia chorób cywilizacyjnych w dorosłym życiu. Po drugie – z uwagi na to, że za żywienie małych dzieci w pełni odpowiadają osoby dorosłe. Po trzecie dlatego, że w tym okresie życia dziecko poznaje świat, smaki, zapachy i zaczyna kształtować swoje nawyki, również żywieniowe – jest niezapisana białą kartą, która zaczyna nabierać charakteru i indywidualnych upodobań. Jak się zatem nie pogubić i zwiększyć szanse naszego malucha na zdrowy start?
Lustrzane odbicie
Niekiedy nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo dziecko jest kopią dorosłego. Zaczyna śmiać się podobnie do nas, w pierwszej kolejności wypowiada najczęściej zasłyszane słowa oraz reaguje na nasze ulubione piosenki. Na tym naśladowanie dorosłych się nie kończy. W kwestii żywienia, dzieci są kalkami rodziców. Pierwsza rzecz, jaką musimy sobie uświadomić, to kwestia przykładu, jakim jesteśmy dla naszej pociechy. Jeśli na naszym talerzu będą znajdowały się wartościowe produkty, to i dziecko chętnie będzie je podbierać. Często w gabinecie, w odpowiedzi na zbyt szybkie rozszerzenie diety malucha, rodzice odpowiadają, że nie mają czasu gotować dwóch osobnych posiłków – dla dziecka i pozostałych członków rodziny. Dlatego półtoraroczne dzieci dostają smażonego kotleta i – o zgrozo – wszyscy się cieszą, jak ten maluch pięknie je! A małe dziecko nie jest małym dorosły – różni się nie tylko wielkością, więc modyfikacja jego diety wymaga czegoś więcej, niż jedynie zmniejszenia porcji obiadu. Pamiętajmy, że maluch ma jeszcze niedojrzały układ pokarmowy, nie jest więc w stanie strawić ciężkich dań. Jednak, nawet gdy mu się to uda, to nie wpłynie to pozytywnie na jego komfort trawienny. Jak zatem postępować? Oczywisty wniosek nasuwa się sam – jeśli na naszym talerzu znajdzie się lekkie, zdrowe danie z warzywami, dobrymi tłuszczami i chudym mięsem, nie będzie potrzeby prowadzenia podwójnej kuchni. Lżejsze doprawienie potraw, lekkie ich rozdrobnienie i cała rodzinka wcina to samo. Wyjdzie to na dobre zarówno nam, jak i maluszkowi.
Niebezpieczne produkty w słodkie misie
Kolejna kwestia dotyczy podawania maluchom gotowych produktów „dla dzieci”. Chyba nic mnie bardziej nie irytuje od przebiegłości producentów żywności i naiwności bogu ducha winnych rodziców. Wydawać by się mogło, że nie każdy rodzic musi być specjalistą od spraw żywienia. W moim idealnym świecie produkty oznaczone „dla dzieci” stanowią ułatwienie dla kochającego opiekuna, który zamiast studiowania dietetyki wybrał finanse. Zatroskany tata lub zapracowana mama idą do sklepu i z czystym sumieniem wybierają produkt z takim właśnie oznaczaniem. Idealny, uczciwy producent pomógł mu, podpowiedział, co dla jego dziecka jest najlepsze. Rodzic nie musi przeglądać tysiąca produktów, czytać setek etykiet. W ten sposób zaoszczędza czas i wszyscy są szczęśliwi. Obecnie, idąc do sklepu, mamy mnóstwo do wyboru: ciasteczka dla dzieci („No czasem życie maluszka trzeba osłodzić”), żelki z witaminami („Witaminek nigdy dość, a jeśli przy okazji są w formie żelek to i ja jednego podjem”), jogurcik z kolorowym wieczkiem („Ładnie wygląda i zabawkę ma, a nabiał jest szczególnie ważny dla maluszka, biorę!”), soczki („Zagaszą pragnienie”), hit ostatniego sezonu – mus w tubce („O, jaki wygodny sposób na podanie owocków!”). Na dokładkę możemy wziąć herbatkę z pięknym bobasem na opakowaniu („Na trawienia i dobry sen będzie jak znalazł”) i zakupy zakończyć szyneczką w kształcie misia („O jaka urocza! Na pewno dziecko chętnie zje takie misiowe kanapeczki”)… i tutaj czar pryska. W większości herbatników dla dzieci znajdziemy tłuszcze utwardzone i sporo cukru, żelki z witaminami to cukier w roli głównej, soczek dosładzany zagęszczonym sokiem jabłkowym – jak i herbata, musy nie zastąpią świeżych owoców, jogurcik ma w sobie więcej syropu glukozowo-fruktozowego niż białka, w szynce jest MOM (mięso oddzielone mechanicznie) i sporo sodu oraz konserwantów. Morał z tej historii jest taki, że rodzic, który chce dbać o swoje dziecko, musi być konsumentem świadomym. Jego obowiązkiem jest sprawdzanie etykiet i krytyczne ocenianie. Innego wyjścia nie ma! Miś na opakowaniu nie jest znakiem certyfikującym zdrowe i wartościowe produkty. Niewiedza nie usprawiedliwia, a w żywieniu nie ma drogi na skróty. Oczywiście podanie maluszkowi od czasu do czasu produktów o nieco bardziej wątpliwym składzie nie spowoduje katastrofy. Zdecydowanie większą spowodowałaby sytuacja, w której „maluch” w wieku 18 lat odkrywa, co to jogurcik z owocami dla dzieci. Mimo wszystko warto je wprowadzać do diety dziecka, ale zawsze ze słowami „Dziś dla odmiany spróbujemy to”, „Dziś sięgniemy po wygodną tubkę, ponieważ jesteśmy w podróży i nie mamy możliwości zjeść owocu”. Chodzi o to, by pokazać dziecku, że takie produkty istnieją i że spożywanie ich od czasu do czasu nie jest złe, ale także, że nie są one codziennością.
Owoc pochodzi z drzewa a mleko od krowy
Źródłem witamin dla malucha są warzywa i owoce. Dziecko musi wiedzieć, że jabłko rośnie na drzewie, ma ogonek, skórkę i jest twarde. Nie może należ do osób, które na pytanie o pochodzenie jabłuszka odpowiada, że… z tubki. Nabiał jest bardzo ważny w diecie maluszka, jednak jedynie w postaci samodzielnie wymieszanego jogurtu naturalnego, bez dodatku cukru, z owocem, orzechem czy domową konfiturą. Musimy mieć świadomość, że większość jogurtów naturalnych dla dzieci zawiera cukier! Ciastka możemy zrobić wspólnie z dzieckiem – tak przygotowane, pomimo mniej słodkiego smaku, będą zdecydowanie chętniej zjadane, a przy okazji spędzimy przy tym mile czas. Do gaszenia pragnienia, zawsze jako pierwszą podajmy dziecku wodę. Większość dorosłych żyje w przeświadczeniu, że dziecko uwielbia słodkie i nie zje produktu bez dosładzania. Nie ma nic bardziej mylnego! Jednak przeświadczenie to jest czasem tak silne, że zdarzało mi się rozmawiać z osobami, które słodziły kanapki i zupy dla swoich pociech! Pamiętajmy jednak, że dziecko lubi inne smaki, musi się ich po prostu nauczyć. Oczywistą sprawą jest, że dziecko podczas swoich wyborów kieruje się jedynie smakiem. Nie możemy mieć za złe 2-latkowi, że sięgając małą rączką po czekoladę, nie zatrzymuje się w połowie drogi z refleksją: „Może na dziś już wystarczy tego cukru i tłuszczu, lepiej wybiorą marchewkę, to będzie korzystniejsze dla mojego zdrowia”. Jeśli w danym momencie czekolada będzie dla niego smaczniejsza, wybierze właśnie ją. Pokazujmy więc dziecku różne alternatywy, smaku słodkiego nauczy się samo przez otoczenie dziadków i przedszkole. Jednak zamiłowania do brokułów, hummusu czy szpinaku musimy nauczyć go sami – pod warunkiem, że też go lubimy. I tu koło się zamyka, wracamy do początku. Bądźmy dobrym przykładem, a wszystko będzie łatwiejsze i przyjdzie bardziej naturalne.
Kończąc, chcę podkreślić, że wszystko powinniśmy stosować z umiarem. Nie ma jednej dobrej drogi. Przywołane przykłady z mojej praktyki miały na celu skłonić do refleksji, wszak wszystkim nam zdarza się ulec reklamie i presji otoczenia.
Paulina Borek
Dr n. med. Paulina Borek, dietetyk medyczny
Dietetyk z wieloletnim doświadczeniem. Na co dzień współpracuje z osobami zmagającymi się z licznymi problemami żywieniowymi w prywatnym gabinecie oraz w szpitalu. Dietetyka jest jej pasją, uwielbia gotować i zmieniać myślenie o zdrowym odżywaniu w kategorii wyrzeczeń. Pokazuje pacjentom smaczną stronę zdrowia.
Gabinet: ul. Cedrowa 27, lok. U7, Gdańsk-Ujeścisko