Dostałam nową pralkę. Od męża. No, może nie to, że dostałam ją w prezencie, ale po prostu stara odmówiła współpracy i mąż kupił nową. Piękną, funkcjonalną, piorącą i suszącą. Nawet ją podłączył, nim minęło pół roku.
Czuję się lepiej niż jakbym dostała brylanty. Naprawdę. Co nie znaczy, że nie lubię dostawać brylantów, ale, prawdę mówiąc, za bardzo w temacie brylantów nie mam doświadczenia, a w temacie pralek – trochę mam.
Siedziałam sobie w towarzystwie tejże pralki, wąchałam płyn do mycia naczyń i byłam szczęśliwa. Wojujące feministki się złapią pewnie za głowę. Jak można być szczęśliwym, wpatrując się w pralkę? Gorzej. Ja siedziałam w wannie, podśpiewując: „Ona tu jest i pierze dla mnie”. Przecież to już w ogóle jest nienormalne!
W dalszym ciągu się zastanawiam, czy jestem feministką, ale jak zawsze podkreślam, bardzo nie lubię, jak kobietom dzieje się źle. Według jednej z definicji znalezionej w internecie feminizm to ideologia, a także zestaw ruchów kulturowych, społecznych, politycznych i ekonomicznych, których głównym przeznaczeniem jest dążenie do równości kobiet i mężczyzn. Zatem zgodnie z tą definicją, jak najbardziej jestem feministką.
Gdy piszę ten felieton, zbliża się Dzień Kobiet i w całej Polsce w związku z tym organizowane są prokobiece manifestacje. Z całego serca wspieram kobiety w ich działaniu. Niestety, nie będę mogła brać udziału w żadnej, bo będę gdzieś w małym polskim miasteczku, gdzie manifestacja się nie odbywa, ale duchem będę z nimi wszystkimi. Z tymi, którzy nie chcą jak się kobietom dzieje krzywda.
Ostatnio kilka razy obejrzałam film promujący Manifę w Poznaniu. Na początku się zastanawiałam, czy jestem zniesmaczona, a może mnie ten film zbulwersował? Raczej nie. Ten film po prostu mi się nie podobał. Nie utożsamiałam się z żadną z kobiet, które zostały w nim pokazane. Zastanawiałam się, czego mi w tym filmie brakuje. I już wiem: tam mi brakowało piękna. Takiego zwyczajnego piękna kobiet. Twórcy tego filmu bronią się słowami: „pokazujemy normalność”. Sceny pokazane w tym filmie nie są moją normalnością.
Co jest według mnie normalnością? To, że czasem jestem brzydka, czasem piękna, czasem płaczę, czasem się śmieję, czasem zakładam pończochy, a czasem wyglądam jak kloszard, siedząc w dresie. To jest normalność. Potrafię wyglądać jak milion dolarów, ale też czasem zupełnie nie mam na to ochoty. Pewne rzeczy zatrzymuję dla siebie. Jasne, pokazanie kobiety drapiącej się po tyłku czy siadającą na sedesie są normalnością, ale po co to pokazywać?
Zaczęłam się zastanawiać, jak ja bym przedstawiła kobietę na filmie, którego celem byłoby porwanie kobiet i mężczyzn do wspólnej walki o przyszłość kobiet. Pokazałabym normalną kobietę. i jej życie w pigułce. Poranek, gdy wygląda niewyjściowo, później gdy stuka obcasami, gdzieś na biurowych korytarzach, biega w lesie, gdy całuje się, uprawia seks, robi sobie test ciążowy, karmi dziecko, uczestniczy w jego przedszkolnych przedstawieniach. Ale też, gdy czasem podejmuje trudne dla siebie decyzje i wybiera inną drogę niż macierzyństwo. Pokazałabym kobietę w relacji ze swoją nastoletnią córką, gdy płacze, śmieje się, szaleje i pije wino. Pokazałabym też taką, która dostaje kwiaty, ale też tę, która tych kwiatów nie dostaje i jest smutna. Na moim filmie mogłaby być kobieta ze swoją dorosłą matką, babką, wspierające się na każdym kroku, podające sobie pomocną dłoń w drodze przez całą życiową ścieżkę.
Zastanawiam się nad celowością poznańskiego filmu. Bo jeżeli jego celem była zachęta niezdecydowanych kobiet do uczestniczenia w manifestacji, to, niestety, moim zdaniem odniesie to skutek odwrotny. Zwykła kura domowa, która w poniedziałkowy wieczór cieszy się tym, że ma nową pralkę, pewnie nie będzie utożsamiała się z kobietami z filmu.
Przykro mi, że ten film podzielił kobiety, zamiast je łączyć. Potwierdził stereotyp feministki, jako kobiety niezadbanej, owłosionej i wulgarnej. A przecież wszystkie jesteśmy takie piękne! Jak chcemy. A jak nie chcemy, to nie. I o to właśnie w życiu chodzi.