Każde dziecko wie, że Święty Mikołaj istnieje. Okazuje się, że można się z nim spotkać, a nawet porozmawiać po polsku. Gdzie? Oczywiście w Laponii. Do odwiedzenia tej magicznej, lodowej krainy zachęcają podróżnicy Basia i Piotr poprzez swoją relację z wyjazdu.
Dzień pierwszy – wypożyczalnia ubrań i wielka cisza
Decyzja zapadła – kierunek Finlandia. Na lotnisku odebrał nas przewodnik… Polak. I choć był już późny wieczór, pierwsze kroki skierowaliśmy do wypożyczalni ubrań. Jest to w tym regionie świata standard. Dostaliśmy bardzo ciepłe buty, rękawice i kurtki. Takie naprawdę ciepłe! Wszystko bardzo czyste, wyprane i zdezynfekowane. Następnie pojechaliśmy 150 kilometrów do Suomo, czyli do naszego celu podróży przy kole podbiegunowym. Jazda była przerażająca, bo kierowca jechał momentami ponad sto kilometrów na godzinę po śniegu i lodzie, nie zwalniając na łukach drogi. Nasze obawy zostały rozwiane, kiedy dowiedzieliśmy się, że obowiązkowym wyposażeniem auta są tutaj opony z kolcami.
Miejscem naszych noclegów stał się wielki drewniany domek położony w szczerym lesie. Dom był luksusowy, bardzo obszerny, ciepły, z lokalnym wyposażeniem – kominkiem i sauną. W rzeczywistości Suomo to ośrodek narciarski. Na wielkim terenie są tylko dwa hotele i kilkanaście domków. W okolicy mieszka zaledwie szesnastu tubylców. Najbliższy sklep znajduje się na stacji paliw oddalonej o szesnaście kilometrów od miejscowości. Wielka cisza.
Dzień drugi – gulasz z renifera i praca maszera
Nazajutrz zaczęły się atrakcje. Marek, nasz opiekun mieszkający tu już od kilku lat, właściciel lokalnego biura podróży, zabrał nas do swojego domu i mieszkających obok niego przyjaciół – trzynastu psów zaprzęgowych. Szaleliśmy z pieskami przez ponad godzinę aż do świtu, czyli do godziny jedenastej. Zmrok zapada o piętnastej, ale dzień jest bardzo ciemny. Na lunch zjedliśmy gulasz z renifera i mięso niedźwiedzia.
Po obiedzie udaliśmy się do zawodowego maszera, czyli przewodnika psiego zaprzęgu, który po kolei odkrywał przed nami tajniki tego zawodu. Następnie czekała nas czternastokilometrowa jazda, podczas której sami zostaliśmy maszerami. Po powrocie zaproszono nas do małego namiotu rozstawionego na śniegu, we wnętrzu którego rozpalono ognisko i serwowano miejscowe specjały: napój z jabłek, wanilii i cynamonu podany w drewnianych czareczkach oraz lapońskie kanapki i ciasteczka.
Wieczorem udaliśmy się skuterami śnieżnymi do miejsca, gdzie czekał na nas zaprzęg reniferów, którym następnie pojechaliśmy do chaty w ciemnym lesie. Obecna w niej Laponka, uderzając w bęben ze skóry renifera, oznajmiła nadejście szamana. Lud leśny, ubrany w futra zwierząt, był zły, że weszliśmy na jego teren i postanowił zamienić nas w renifery. Z wielkim pietyzmem naciął nam uszy (tak jak robi się to reniferom) i każdemu nadał nowe imię. Ja zostałem Hirvasem, a moja żona Kesakko. Wszystko odbyło się w wielkiej ciemności. Na koniec dostaliśmy certyfikaty potwierdzające naszą przynależność do stada reniferów.
Dzień trzeci – brodaty święty mikołaj mówi po polsku
Kolejny dzień to wizyta u świętego Mikołaja w oddalonym o sto kilometrów Rovaniemi. Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od miejscowego ośrodka, w którym mogliśmy poznać odmienność tego regionu. Coś na kształt muzeum, wystawy, kina… Niezwykle ciekawe miejsce, w którym wiele dowiedzieliśmy się o lodowej krainie, jaką jest Laponia. Odwiedziliśmy też bar z lodu. Wszystko było wykonane z zamarzniętej wody – i meble, i kieliszki. W tym zimnym miejscu lokalne trunki próbowały zrekompensować niedobory ciepła.
W końcu nadszedł moment długo wyczekiwanego spotkania ze świętym Mikołajem, który mieszka we własnym miasteczku. Jego poczta robi niesamowite wrażenie. Wszystkie listy są dokładnie posegregowane według krajów, z których zostały nadane. I choć przegródka z Burkina Faso nie zawierała wielu listów, to ta z napisem Polska nie mieściła całej korespondencji. Obok więc ustawiono dodatkową skrzynię, którą wypełniono listami od polskich dzieci. Oczywiście można także wysłać list bezpośrednio stąd.
Nie czuć tutaj komercji, ale wielką magię. Zupełnie tak, jakbyśmy weszli do świata bajek. Obsługą zajmują się elfy. Jest też specjalny kosz, do którego maluchy wyrzucają swoje smoczki, żegnając się z nimi na zawsze. Wokół dużo atrakcji: zjeżdżalnie lodowe, restauracje, sklepiki, miejsce odpoczynku z lodowymi łożami, liczne renifery chodzące po wiosce.
Na spotkanie ze świętym Mikołajem czekaliśmy w magicznym pomieszczeniu z gigantycznymi, ruszającymi się i skrzypiącymi machinami. Tajemniczość nie do opisania. I w końcu nadszedł na nas czas. Brodaty poczciwina siedział w drewnianym fotelu. Wchodząc, spodziewaliśmy się sztuczności, dlatego bardzo nas zdziwiło, kiedy stanęliśmy z Nim oko w oko. Święty Mikołaj przywitał nas niezwykle ciepło. Rozmawiał z nami… po polsku. Magia. Spokój i ciepło, jakie emanowało od niego były wyjątkowe. Teraz już wiemy, że z całą pewnością On istnieje. A jeśli Ty masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to musisz tam kiedyś pojechać!
Dzień czwarty i piąty – Sylwester w leśnej chatce i połów ryb w przeręblu
Kolejny dzień był „dniem sportowym” – rano jazda na nartach zjazdowych, a wczesnym popołudniem narty biegowe. Bieliznę można było wykręcać jak pranie. A po obiedzie powrót samochodem do miejsca zakwaterowania i przygotowania do Sylwestra. Powitanie Nowego Roku odbyło się tuż przy granicy rosyjskiej w leśnej chacie. Co prawda nie było sukni balowych, ale nie zabrakło pysznej strawy i sztucznych ogni. W zabawie uczestniczyli w większości Rosjanie, którzy przybyli z okolicznych wiosek.
Nazajutrz obudziliśmy się z bolącymi głowami i około południa pojechaliśmy na rybnego grilla. W regionie stawiane są liczne chatki z paleniskiem i ławkami na środku, gdzie każdy może sobie wejść i coś upichcić. Obok chatki jest drewutnia (przewiewna budowla do przechowywania drewna) pełna porąbanego drewna. Palenisko umożliwia gotowanie herbaty w specjalnym czajniku – woda pozyskiwana jest oczywiście ze śniegu. Ponadto są tu różnego rodzaju akcesoria do grillowania mięs, kiełbas i ryb. Takich chatek, porozstawianych zarówno przy drogach, jak i głęboko w lesie, jest bardzo wiele. Zjedliśmy pieczonego łososia popijając kawą. Stamtąd udaliśmy się na połów ryb, idąc do łowiska kilka kilometrów w rakietach śnieżnych. Chodzi się w nich niezwykle ciężko (dopiero teraz rozumiem trud Marka Kamińskiego). Ryby łowiliśmy z przerębla, który wcześniej sami musieliśmy sobie wywiercić. A nie jest to łatwe zadanie. Wieczorem udaliśmy się do sauny opalanej drewnem. Siedzieliśmy w niej tak długo, że jak wyszliśmy na zewnątrz w strojach kąpielowych, to przez 10 minut wydawało nam się, że temperatura na zewnątrz wynosi co najmniej piętnaście, dwadzieścia stopni, a tak naprawdę było m inus dziesięć.
W Laponii jest jeszcze wiele innych atrakcji. Można zamieszkać w hotelu z lodu, gdzie ściany, meble, a nawet łóżka są wykonane właśnie z lodu. Śpi się na skórach niedźwiedzich. Można też popływać lodołamaczem oraz w specjalnym, „ nadmuchanym” stroju wskoczyć wprost do wody z krą, zażywając mroźnej kąpieli. Jest to kraj zorzy polarnej. Nam się nie udało jej zobaczyć, zatem musimy jeszcze do Laponii wrócić.
Laponia to piękna, tajemnicza i bardzo życzliwa dla turystów kraina. Na pewno warto ją odwiedzić, szczególnie zimą. A jeśli spodobała Wam się nasza opowieść i chcielibyście poczytać więcej o ciekawych podróżach, to zapraszamy na naszego bloga www.piotribasia.blogspot.com.
Piotr i Basia