Słowo od autora – Maurycego Embe
W dzieciństwie spędzałem część wakacji w leśniczówce w Borach Tucholskich. Budynek był z czerwonej cegły. Stał w lesie na zupełnym odludziu. Do najbliższej wsi było ponad pięć kilometrów, a i sama „wieś” liczyła może 50 mieszkańców. Klimat tamtych okolic można odnaleźć w „Wiatrołomach” E. Paukszty.
Pamiętam jak na wakacje jechaliśmy do leśniczówki samochodem przez leśnie drogi i naturalnie zabłądziliśmy. Rozpętała się burza, a my krążyliśmy po lesie, wracając w te same miejsca. W końcu jednak wypatrzyliśmy płot otaczający pastwisko dla koni i krów, które przylegało do leśniczówki. I ten płot doprowadził na miejsce Do leśniczówki wjeżdżało się przez szeroką bramę zacienioną wiekowymi lipami. Było też spore podwórko, drewniane zabudowania gospodarcze, psy, koty, krowy, konie, kury i… kogut. Z mojej, wówczas dziecięcej, perspektywy był olbrzymi. Ale także w ocenie dorosłych uchodził za wyjątkowo okazały okaz. Pięknej maści typu „krwista czerwień”, lśniące pióra, grzebień dziarsko przeginający się z prawej na lewą stronę głowy, masywny żółty dziób, przenikliwe i surowe wejrzenie, wypukła pierś, królewska postawa. Najlepszy możliwy kandydat na reprezentanta kraju w walkach kogutów.
Pan Leśniczy przyjechał w tamte tereny z Zamojszczyzny, gdzie walczył w szeregach AK. W istocie, za sugestią dowódcy oddziału, uciekł na drugi koniec Polski, w zasadnej obawie przed więzieniem. O losach takich żołnierzy można dowiedzieć się więcej z filmu dokumentalnego „Chłopcy z lasu” (reż. W. Paluch, 2016 r.). Pan Leśniczy w okresie przedwojennym zajmował się pracą w lasach, pod okiem swojego ojca – gajowego. To doświadczenie pozwoliło mu objąć posadę leśniczego w Borach Tucholskich. Po wojnie na tych terenach panowała ogromna bieda. Cały inwentarz, w tym kury, krowę i pradziadka mojego koguta, przywiozła do leśniczówki Pani Leśniczyna. Proszę sobie wyobrazić wielodniową podróż pociągami z takim „bagażem” i małymi dziećmi…
Kogut miał zatem protoplastów gdzieś na Zamojszczyźnie. Zapewne trudny los przodków uczynił go osobnikiem nadzwyczaj mocnym i charakternym. Niepodzielnie rządził podwórkiem. Przeganiał psy, koty, lisy, a szerokim łukiem omijał go nawet koń. Pamiętam, że za podwórkiem znajdowała się sławojka. Może to nieestetyczne odwoływać się do wspomnień o tym pomieszczeniu, ale to właśnie kilkudziesięciometrowy odcinek pomiędzy drzwiami leśniczówki a ową sławojką obfitował w wielkie emocje. Kogut miał bowiem w zwyczaju atakować wszystkich, którzy przemieszczali się do sławojki (a także do samochodu czy na jagody do lasu). W związku z tym ja (wówczas ok. 9–10 lat) szedłem tam w towarzystwie taty – obydwaj uzbrojeni w kije, a kogut i tak nas atakował. Obowiązywała generalna zasada nr 1 – tj. poruszaj się po podwórku z kijem, oraz zasada nr 2 – tj. unikaj walki poprzez sprint. To po wakacjach osiągałem najlepsze wyniki w biegach krótkodystansowych. Pan Leśniczy tolerował koguta, gdyż bronił kury przed jastrzębiami i lisami, ale gdy któryś raz z rzędu zrobił Pani Leśniczynie dziurę w nodze (nie wspominając o poranionych psach oraz wystraszonych i podrapanych gościach), został odizolowany za dużym płotem. Pewnego roku zniknął… Pan Leśniczy nie udzielił wyjaśnień. Po latach zacząłem się domyślać, że mógł trafić na rosół, ale może jednak uciekł. Mimo strachu, jaki we mnie wzbudzał, miałem nadzieję, że dalej żył w przepastnych lasach – jako nowy król puszczy. Tak czy inaczej, jak widzicie, moja bajka oparta jest na prawdziwych wydarzeniach.